Wagony offu i lokomotywa mainstreamu

Przyszło mi to do głowy, gdy zobaczyłem kolejne gwiazdy tegorocznego Off Festivalu (dziś poniedziałek, więc są ogłoszenia). Slowdive, czyli znów aktywne gwiazdy wiecznie modnego shoegaze’u? Pięknie. Orchestre Poly-Rythmo de Cotonou, czyli najstarszy stale działający zespół świata po Stonesach, albo przynajmniej najwięksi weterani muzyki z Beninu? Cudownie, tym bardziej, że miło pewnie zobaczyć żywą i prawdziwą afrobeatową kapelę na współczesnym festiwalu młodzieżowym. Jonathan Wilson, czyli hipisowski folkowiec, mój rówieśnik (pisałem o nim m.in. tutaj), więc wypada zobaczyć, jak sobie radzi. No i Andrew W. K., czyli trochę hałaśliwej rockowej siermięgi, z tego, co pamiętam, dość zabawnej w wersji koncertowej. A tych wagonów jest… kilkanaście, to jest tyle nazw i nazwisk ogłoszono dzisiaj, resztę więc proszę sobie sprawdzić na stronie www. W każdym razie chciałem w ten sposób zarysować różnorodność tego wszystkiego, co się dzieje na offie. Mainstream pod tym względem jest dużo bardziej skostniały. Wtem! No właśnie: parę lat temu w tę olbrzymią lukę z godziwą rozrywką na środku drogi wskakiwały Amy Winehouse czy Adele. A teraz wpasował się w nią…

Paolo Nutini, czyli facet, któremu nie uwierzyłbym nawet gdyby występował w reklamie makaronu. Po pierwsze, za młody. Po drugie, pod włosko brzmiącym nazwiskiem kryje się Szkot, co z natury wydaje się podejrzane (przypadek włoskiej Angielki Anny Calvi uznałem za wyjątek, poza tym to jednak offowa scena – a tu pop!). No i śpiewa nieswoim głosem, niepasującym do fizjonomii. Wiadomo: gdyby przyszedł do „The Voice of Poland”, powiesiliby mu kotarę, a na kotarę rzuciłyby się Maria z Justyną, może nawet Piekarczyk by się rzucił, bo to chrypka, jaką mogły się pochwalić gwiazdy jego młodości. Konkretnie: Joe Cocker, Otis Redding i tak dalej (stareńki label Atlantic podsuwałby jeszcze Raya Charlesa, a lekkość i fraza w paru momentach – Steviego Wondera). Taka też momentami jest stylistyka nagrań, chwilami – ale z rzadka – przetykanych jakimiś bardziej współczesnymi zabiegami. Do tego dochodzi więc jeszcze jeden aspekt: głosy białe i czarne, młode białe głosy w konwencji niegdyś zarezerwowanej dla wybitnych czarnych głosów.

Wszystko to oczywiście można bagatelizować, dopóki umiejętnościom – bezwzględnie wyjątkowym w tym wypadku – nie towarzyszą piosenki. A tutaj mamy zderzenie młodego głosu z repertuarem dobrze wymyślonym (zresztą w większości przez samego Nutiniego) i bezwzględnie wystylizowanym na retro. Proszę sobie w tym miejscu zwizualizować – albo raczej wyobrazić brzmieniowo – Amy Winehouse w męskim wydaniu. Owszem, brakuje może tej odrobiny szaleństwa, jaką miała niegrzeczna Amy, ale są wszystkie niuanse takiego soulowego śpiewania, któremu towarzyszy świetnie grająca sekcja rytmiczna i ładnie zaaranżowane dęciaki. Słuchałem zresztą płyty „Caustic Love” wielokrotnie, usiłując się wzbić na wyżyny krytycyzmu i owszem, już chciałem krzyknąć, że wtórna, ale za każdym razem kapitulowałem w okolicy siódmego na płycie „Better Man” z ciągnącym się w nieskończoność chórkiem i bluesową gitarą. A niestety, po siódmym przychodzi sztych w postaci ósemki – „Iron Sky” – z przepięknym riffem dęciaków, na który w latach 70. można by było podrywać dziewczyny, a w w XXI wieku to już i dziewczyny, i chłopaków. Może i Nutini mnie na to nie poderwał, może się od razu nie zakochałem i nie zmienię się teraz w kolekcjonera jego singli, ale powiedzcie mi: gdybyście mieli zrobić z jakiejkolwiek płyty w tym roku prezent zarazem dla babci i wnusi, dla pana od glazury i pani z domu kultury, to czy nie stanęłoby czasem na czymś takim? Czy w poszukiwaniu wspólnego mianownika – o którym wspominam tutaj dość często – w postaci jakiejś współczesnej muzyki pop czytelnej i możliwej do polubienia dla większości, nie zawędrowalibyśmy w tym roku wszyscy w okolice Nutiniego? Oj, będzie ta płyta schodzić. Może nie sukces Adele, ale spodziewałbym się w tym roku sukcesu liczonego w milionach. Ale nawet to pewnie nie obrzydzi mi do końca tego albumu.

Inna sprawa, że na Orchestre Poly-Rythmo też zabrałbym babcię i wnuczkę. Bo jeśli czegoś w tej Afryce szukamy, to w dużym stopniu muzyki dla wszystkich, prostej, mainstreamowej na swój sposób, ale nieskażonej plastikiem wszechobecnym na Zachodzie, zaskakującej dzięki swojej egzotyce. To doświadczenie nas wzrusza i tworzy wspólnotę. Przynajmniej dopóki nie nauczy się go odtwarzać jakiś paskudnie zdolny Włoch ze Szkocji.

PAOLO NUTINI „Caustic Love”
Atlantic 2014
Trzeba posłuchać: „Iron Sky”, choć właściwie słabych punktów na tym albumie niewiele (w dziesiątce gościnnie Janelle Monae).