Jesteśmy w roku 1998
Choć zaczyna się jak płyta Jeana-Michela Jarre’a, a potem brzmi momentami jak Vangelis, ta płyta ma w sobie subtelność i szlachetną klasę najlepszych utworów muzyki klasycznej. Swobodę wynikającą z opanowania środków wyrazu przez lata. A formuła, jaką duet Boards Of Canada opracował 15 lat temu, dziś okazuje się kompletnie ponadczasowa. Tyle że na „Tomorrow’s Harvest” nie słychać ciężaru grupy pionierskiej (w stosunku do nurtu hauntologii, współczesnej muzyki ambient, czy też działań Radiohead i następców), tylko – jak zwykle – muzyków, którzy weszli do studia bez żadnych obciążeń i nagrali spójny cykl utworów pozbawiony twardych gatunkowych barier.
Kiedyś już wspominałem o tym uczuciu, ale dziś znów mam wrażenie, że ktoś nam cofnął zegarki i powróciliśmy do roku 1998. Mogłaby się wówczas ukazać większość z najlepszych dotąd płyt roku. Ba, większość z nich teoretycznie byłaby wówczas bardziej na miejscu. Słusznie Mariusz Herma zadawał ostatnio pytanie o elementy, jakimi dana płyta wzbogaca współczesną muzykę. Wskazanie naprawdę rewolucyjnych sfer w muzyce mnie przynajmniej nastręcza coraz więcej problemów (co oczywiście może być problemem metrykalnym). I bezwzględnie mamy do czynienia ze zjawiskiem nostalgii, które wzmacnia odbiór płyt wykonawców, którzy działają kilkanaście i więcej lat. Tyle że kolejne pokolenie artystów odrobiło lekcje z lat 80., kiedy to kolejne wielkie postaci z kilkunastoletnim dorobkiem doznawały klęsk, próbując się unowocześniać na siłę. W wypadku Boards Of Canada mamy do czynienia raczej z doskonaleniem pewnej formuły przesuniętej tu tylko lekko w stronę elektroników lat 70., soundtracków filmowych epoki, no i bardziej psychodelicznej niż na poprzednich płytach („Tomorrow’s Harvest” to chwilami elegijny brat smutnej psychodelii z „The Terror”). Jeśli po kilku dniach spędzonych z nową płytą BOC ciągle wolę wrócić do niej niż sięgać po „Music Has The Right To Children” i jeśli zawiera kilka spośród najlepszych nagrań tego duetu, to już wystarczające powody, by traktować ją jako późne arcydzieło.
BOARDS OF CANADA „Tomorrow’s Harvest”
Warp 2013
Trzeba posłuchać: „Reach for the Dead”, „White Cyclosa”, „Jacquard Causeway”, „Sick Times”, „New Seeds”, „Come To Dust”.
Komentarze
Proszę wybaczyć offtopic, ale komentuję zbulwersowany ceną biletów na Atoms For Peace w Poznaniu 20 lipca. 220 zł to cholernie dużo.
Dobrze, że BOC i tegoroczne płyty trzymają poziom, będę sobie racjonalizował, że lepiej przesłuchać uważnie 6-8 albumów, niż jechać na przedrożony gwiazdorski gig do Poznania..
Nie jest złe. Przynajmniej z tego jednego utworu zalinkowanego. Miejscami są tutaj podobne efekty do tych charakterystycznych z „Souvenir of China” Jarre’a… Kolejna, po DAFT PUNK, płyta sięgająca do lat 70…. Chyba w całej tej dynamice rozwoju kulturowego i popmuzycznego nie zostały w pełni wyeksploatowane wówczas pewne gatunki, no i teraz się je eksploruje bardziej, bez pośpiechu i dyszącego za plecami kolejnego odkrycia i mody w muzyce.
no, wreszcie moge cos tutaj uslyszec… poza klotniami 😉
takie retro, rzeczywiscie, slysze tam lata siedemdziesiate…
@byk. Widzisz różnicę semantyczną pomiędzy „kłótnią” a „dyskusją”? czy dla ciebie to jedno i to samo?
PS. Z tego wszystkiego, czyli sentymentalnego odlotu w lata 70, postanowiłem właśnie wysłuchać „Oxygene” Jarre’a, po …. o ludzie, chyba 20 latach… i co? Daje radę 🙂
spoko…@rafal, jeszcze rozrozniam..
a ja wrzucilem sobie „synchronicyty” policjantow,
bo zameldowalismy sie w tej samej chwili 😉
Jestem chyba po siedmiu przesłuchaniach nowej płyty BoC. Znakomity początek „Reach for the Dead” i dalej bardzo dobre nagranie „Jacquard Causeway”. Mam tylko zastrzeżenia do środka tej płyty, po prostu z trzech fragmentów bym zrezygnował. Najlepszy, jak dla mnie, czad jest od utworu „Split Your Inifinities” i tak już do końca :-).
Rewelacyjnie uzupelnia sie z najnowsza plyta Bibio – Silver Wilkinson.