The Flaming Lips w wersji bezbalonowej
Czytałem na początku tygodnia świeżo wydaną pionierską „Encyklopedię polskiej psychodelii” Kamila Sipowicza, szukając w niej muzycznych tropów. Ale znalazłem więcej wieszczów niż muzyki. I z całej tej naszej psychodelii wyłania się dość mroczny intelektualno-religijno-historyczny bad trip. Dość skrzętnie pomijaliśmy wątki radosne. Jeśli tak wyglądamy w dziedzinie substancji psychoaktywnych, to nowa płyta The Flaming Lips „The Terror” powinna w naszym kraju zrobić dużą karierę, wpisując się w ten nastrój. Poza tym gdyby Pink Floyd nagrali taką płytę, prasa nosiłaby ich na rękach.
A mogliby to nagrać Floydzi, szczególnie na samym początku lat 70., gdzieś pomiędzy „Zabriskie Point” a „Ciemną stroną”, gdyby tylko sięgnęli do głębszych pokładów negatywnych emocji, albo gdyby chcieli wprasować w stylistykę psychodeliczną osobiste emocje z okresu schyłkowego PF jeszcze pod wodzą Watersa. Nowy album The Flaming Lips, jeszcze intensywniej syntezatorowy niż dotąd i jeszcze mniej piosenkowy, w sensie zwrotek i refrenów, sponsoruje słowo „samotność”, a wypełnia poczucie beznadziei. The Flaming Lips, których cyrkowy obrazek odmalowałem niedawno w „Polityce”, odeszli gdzieś. Nie ma baloników. Problemy (o których słyszeliśmy ostatnio: powrót nałogu Drozda, rozpad związku Coyne’a) stały się dojmująco realistyczne, na płycie nie ma więc ani przełamania ponurego, a w najlepszych momentach melancholijnego nastroju, ani happy endu. Coś jak „Melancholia” Von Triera: ma być koniec świata, będzie koniec świata, czy subiektywnie, czy obiektywnie – nieważne. Finał tak oczywisty, że nawet w telewizyjnej zapowiedzi emisji tego filmu pokazali ostatnio fragment końcowej sceny.
Jest sporo wpływów krautrocka, szczególnie w warstwie rytmicznej, ale bez jakiejś hipisowskiej radości eksperymentowania. Są drony, całe tony brudnego, analogowego pogłosu, są pojedyncze gitarowe akordy kąsające dźwiękiem jak z głośnika w komórce, ale przede wszystkim dużo mniej lub bardziej kosmicznych syntetycznych brzmień. Nie mogę oczywiście nie zauważyć, że skoro wytykałem The Knife nie do końca trafione eksperymentatorskie zapędy, to powinienem coś podobnego zauważyć u The Flaming Lips. Szczególnie w długich instrumentalnych pasażach słychać więc, że nie są to brzmienia najbardziej wyszukane. Ale muszą się zmieścić w konwencji dotychczasowych działań TFL, które często bywały tanie brzmieniowo. Zarazem jednak wszystkie kompozycje perfekcyjnie łączą się w jedną 55-minutową (jeśli nie liczyć dołączonej 3-calowej płyty z „Sun Blows Up Today” i „All You Need Is Love” Beatlesów) całość. Zarówno trailerowi, jak i pojedynczym dostępnym na YouTube utworom nie należy więc ufać – „The Terror” jest czymś więcej niż tylko sumą świetnych i trochę słabszych kompozycji.
„The Terror” wydaje się jednocześnie uzupełnieniem „Embryonic” i jego przeciwieństwem, jeśli chodzi o nastrój i brzmienie. Nie jestem jeszcze do końca pewny swojej oceny, bo jest z nią tak jak z temperaturą mierzoną w trakcie gorączki: zaczyna od pokojowej, najpierw rośnie szybko, a potem coraz wolniej, nie wiadomo tylko, kiedy się zatrzyma. Tendencja rosnąca w każdym razie. I kiedy słucham końcowego „Always There In Our Hearts”, to, chociaż byłem już parę razy, znów chcę iść na koncert, bo wierzę, że tym razem zobaczyłbym coś zupełnie innego. Chociaż za balonikami już tęsknię.
THE FLAMING LIPS „The Terror”
The Flaming Lips/Bella Union 2013
Trzeba posłuchać: „Be Free, A Way”, „Try To Explain”, „The Terror”, „Butterfly, How Long It Takes To Die”.
Komentarze
🙂
Jedna z moich ciotek amerykanskich nazywala sie: Rose Zabriskie
Mam z nią taki problem, że u mnie za oknem juz prawie lato, a to (podobnie jak nowy Blake) bardzo jesienne dźwięki. A na lato w kwietniu polecam Rokię Traoré.
Record Store Day, 20 kwietnia 2013 (Göteborg,Szwecja) 🙂
_____________________________
mam zamiar kupic m.in.
1.GOAT, Dreambuilding, bialy winyl 12″, 2 sciezki.
2.NICK CAVE & THE BAD SEEDS, Animal X, 7″ picture disc
3.THE XX – Jamie X Edits, 12″ winyl / vide http://www.vvinyl.com/
4.BOB DYLAN- Wigwam, winyl 7″, Columbia Records
5.BOBBY SANT (S), My Dead Town https://www.youtube.com/watch?v=xWtO6HNQRGU
Nie jestem specjalnym fanem TLF, ale ta mi sie bardzo podoba. Embryonic tez byl fajny. Baloniki byly ekstra. Ale zawsze sie troche menczylem. Ta jest fajna. Nawet moja dziewczyna, ktora jest goth’em, mowi zeby wylaczyc. Za bardzo ja doluje 😀 Always There In Our Hearts jest super. Po odsluchu w mojej glowie pojawia sie skojarzenie z requiem. Na odtrutke wrzucilem sobie nowy Junip. Chyba nie jest tak ‚fajny’ jak pierwszy, ale sluchalem tylko raz.
http://www.iheartradio.com/player/?mid=23086234;
Dla ciekawych pierwszy singiel black sabbath z nadchodzácej plyty.
zmarl thorgerson, grafik „dark side of the moon”
Smutna wiadomość, także dla fanów TFL, przede wszystkim tych, którzy mają na półce zestaw płyt Pink Floyd.
p.s.
tez zrobiłem pare projektow okładek do płyt;
niestety, zaden nie doczekal sie realizacji, ale wspomnienia muzyczne… sa 😉
Słucham „The Terror” Flaming Lips. Niby nie moja muzyczna bajka, ale wciąga. Całkiem nieźle moje neurony to przyswajają.
Dzięki Bartku za znakomity tekst w „Polityce” na temat The Flaming Lips. Słuchałem, słuchałem wielokrotnie i stwierdzam, że bardzo mi się podoba „The Terror” (pisze to zdeklarowany fan TF od wielu lat:-) i jest to jedna z najbardziej hipnotycznych płyt roku.