Bestie a sprawa polska

Proszę mi wybaczyć zeszłotygodniowe milczenie, w dużej mierze wypełnione odpoczynkiem. Ale nie całkiem. Ostatnie trzy miesiące spędziłem przy pracy nad serią wywiadów z pionierami polskiego hip-hopu – tymi, którzy 20 lat temu wprowadzali do nas gatunek. I dziś w większości przeżywają kolejną falę zainteresowania gatunkiem.

Na jedno pytanie odpowiadali podobnie: o to, jaki był ich pierwszy kontakt z hip-hopem. Dla większości to była pierwsza płyta Beastie Boys. To nas łączy – o ile miałem wiele przeżyć pokoleniowych mocno odbiegających od tego, co w tym czasie robili Peja, Sokół czy członkowie Kalibra 44, o tyle pod koniec lat 80. świetnie dogadalibyśmy się w temacie Beastie Boys. To również łącznik hip-hopu z punkiem, metalem – innymi gatunkami, które w tym czasie także w Polsce budowały luźną federację subkultur. To wokół niej kiełkowały w Polsce imprezy, na których grano hip-hop. Wiele z pierwszych składów miało doświadczenia grania koncertów z kapelami metalowymi lub punkowymi – bo nie było innej drogi, by pojawić się przed szeroką publicznością w tym kraju. Dlatego właśnie śmierć Adama Yaucha nie jest dla nas czymś tak odległym, jak by się wydawało. Był częścią polskiej drogi do hip-hopu – o czym można się było przekonać w czasie koncertów BB w Polsce.

Punkowcem był też Rick Rubin, który ściągnął do Def Jam Beastie Boys jako swoich przyjaciół i protegowanych. I pierwsze pole testowe dla swojej producenckiej pasji – „Licensed to Ill” to w swojej oszczędnej, bezczelnej formie jedna z najlepszych płyt, nad którymi pracował. „Dla mnie hip-hop był zawsze czarnym punkiem, a białego i czarnego punka ceniłem tak samo” – mówił. Pozwolę sobie na króciutki autocytat z tekstu o Def Jam, który można sobie znaleźć na stronie Polityka.pl:

The Beasties pojawili się w każdym razie na długo przed Eminemem i w ściąganiu do gatunku białej publiczności okazali się dużo ważniejsi. Mieli przy tym sporo szczęścia. Pewnego dnia do Russella Simmonsa zadzwonił bowiem menedżer Madonny, wówczas już będącej sensacją światowego popu i okupującej pierwsze miejsce listy bestsellerów „Billboardu”. Zaczynała właśnie trasę koncertową i chciała zaprosić Run-D.M.C., by otwierali jej występy. „Świetnie – odparł Simmons. – To będzie kosztowało 50 tys. dol. za wieczór”. „Na tyle nas nie stać – odpowiedział menedżer. – To może chociaż The Fat Boys?”. Simmons nie zajmował się tą grupą, ale bez zająknięcia oznajmił, że ci z kolei nie mają czasu. „W takim razie może Beastie Boys? – zaproponował. – Zagrają za 500 dol.”. Madonna była za – ponoć widziała ich w którymś z nowojorskich klubów – i tak zespół trzech młodych żartownisiów bez płyty na koncie trafił od razu na sportowe areny.
Problem w tym, że na koncerty Madonny przychodziły wówczas tłumnie nastoletnie dziewczęta, czasem jeszcze w towarzystwie matek lub obojga rodziców. To socjologiczne zjawisko niepoprawni i bezczelni Beastie Boys witali co wieczór z otwartymi puszkami piwa w rękach, z potokiem wulgaryzmów, koszarowych dowcipów i seksualnych skojarzeń. Regularnie co wieczór publiczność próbowała ich wygwizdać albo wybuczeć. A Madonnie doradzano, by pozbyła się ich jak najszybciej.
Bezskutecznie. Autorka „Like a Virgin” wykazała się dystansem i broniła Beastie Boys, gdy menedżer chciał ich zwolnić. Objeżdżali wspólnie Amerykę, a prasa odnotowywała zarówno jej występy, jak sceniczne ekscesy jej towarzyszy. „To był świetny pomysł, bo ilekroć wychodziła na scenę, publiczność witała to z ulgą, entuzjazm był jeszcze większy” – wspomina po latach Adam Horovitz z Beastie Boys.
Rok później Def Jam wydała zespołowi pierwszy album. „Byliśmy przekonani, że się nie sprzeda – wspominał Russell Simmons. – Ale wydaliśmy go jako żart, z myślą o ich kumplach, środowisku”. Tymczasem „Licensed to Ill” okazała się pierwszym hiphopowym albumem, który zawędrował tam gdzie Madonna – na pierwsze miejsce listy „Billboardu”. „Trzech idiotów nagrało wielki album” – chwalił ich „Rolling Stone”.

Dziś bez płyty dnia, ale od jutra wracam do regularnego nadawania, bo płyt zebrało się naprawdę dużo. Będzie o jedną więcej, jeśli zdecydujecie się na wsparcie dla Pustek w odpowiedzi na ich apel ogłoszony na stronie Pustki.pl i skorzystacie z tego formularza.

Przy okazji – skoro już zebrało się na ogłoszenia – polecam najnowszym numer „Sztuki Życia” – specjalnego magazynu „Polityki”, w którym znalazło się miejsce na mój tekst o field recordingu, w którego napisaniu pomagali mi swoimi komentarzami polscy artyści parający się tymże, m.in. Marcin Dymiter, Rafał Iwański i Tomek Mirt. Spory kawałek do przeczytania tutaj. Całość dla abonentów Polityki Cyfrowej – wartej zainteresowania usługi. Nie chwaliłbym, gdybym nie uważał, że na polskim rynku jest pionierska. 🙂 Albo w papierowej „Sztuce Życia”, oczywiście. Wrócę jeszcze do tematu na blogu – podobnie jak do tej retrospektywy polskiego hh po latach.