Łódzka płyta roku

Może komuś umknęła wymiana opinii na temat czapek-uszanek na łamach „Polityki”? Jeśli tak, to przypomnę. W drugim numerze z tego roku Daniel Passent opisał w felietonie przepaść pomiędzy swoim pokoleniem i dzisiejszymi młodymi artystami pojawiającymi się w kontekście Paszportów „Polityki”. Chodziło konkretnie m.in. o grupę Psychocukier. „Zajrzałem (…) do Internetu i zobaczyłem tam ciepło ubranego muzyka w rosyjskiej czapce-uszance na głowie, takiej, jaką nosili przy koksownikach żołnierze z zespołu pieśni i tańca Wojska Polskiego” – pisze Passent, dodając na końcu, że kiedyś taki Szpilman chodził w garniturze, a dziś trudno się tego spodziewać po zespołach grających rocka.

Nawet jeśli ktoś pamięta felieton, mógł nie zauważyć odpowiedzi Saszy Tomaszewskiego z Psychocukru, która pojawiła się na łamach „Polityki” trzy tygodnie później. A dużo stracił, bo ten list był jednym z najmocniejszych (nie tylko moim zdaniem) punktów numeru. Tomaszewski tłumaczy w niby sucho informacyjny, lakoniczny, ale właśnie dzięki temu dość zabawny sposób, że nie gwiazda, tylko emblemat producenta i że nie sympatia dla Wojska Polskiego w ludowej wersji, tylko wygoda i funkcjonalność, no i że z tymi garniturami to też nie do końca tak jest. Po czym idzie fragment o Szpilmanie: „Dziękuję za zestawienie mojej osoby z osobą Władysława Szpilmana, choć nie wiem, czym na to zasłużyłem. Być może Szpilman był bardziej zahartowany niż ja i wystarczył mu na głowie jedynie elegancki kapelusz, żeby nie czuć mrozu, zimna, wilgoci i słoty. Ja od samego dzieciństwa łapię przeziębienia, anginy i świnki. Wolę się zabezpieczać, szczególnie że pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza”.

O tej wymianie zdań przypomniałem sobie, wysyłając swoje typy do plebiscytu na Łódzką Płytę Roku. Wiem, jak to brzmi. Kiedy zgłosili się do mnie organizatorzy tego przedsięwzięcia, byłem w nastroju, który można opisać jako „Nie mam ochoty na kolejne plebiscyty na płyty roku”, ale rozbroił mnie pomysł na to, by w kraju, gdzie dziesięć lat temu trudno było wybrać po roku dziesięć płyt nadających się w ogóle do słuchania, robić lokalne zestawienia. Tym bardziej, że ostatnie lata w polskiej muzyce kojarzą mi się bardziej z Wrocławiem i Warszawą niż z Łodzią.

Okazało się, że było w czym wybierać. Owszem, może nie dziesiątkę od razu, ale kilka dobrych łódzkich płyt w ubiegłym roku wyszło. Choćby „Królestwo” Psychocukru. Album, o którym nie pisałem, choć zespół bardzo lubię. Szczególnie w tej odsłonie, która wydaje mi się najpełniejsza, najbardziej przekonująca w całej ich krótkiej historii gitarowego psychodelicznego, bezpretensjonalnego wąsatego oldskulu. Ba, pisałem – nawet dość ciepło – o płycie ich perkusisty (Marcinera Awaria), a o „Królestwie” ani słowa. Nadrabiam, zachęcając do głosowania – można tylko do piątku!

Wśród dziesiątki, którą wysyłałem organizatorom, były typy oczywiste (naprawdę niezła przemiana CKOD, jak zwykle pewny O.S.T.R. itd.). Były też rzeczy, które mogły do tej pory przejść bez większego echa. Choćby album Almost Dead Celebrities, dość rozimprowizowanego tria (perkusja, syntezatory, przetwarzany głos), w którym najbardziej znaną postacią jest z pewnością Łukasz Lach, odpowiedzialny skądinąd za wiele lokalnych łódzkich działań muzycznych (ale znaczenie Pawła Cieślaka docenią wszyscy, którzy przyjrzą się także jego producenckiej działalności – pracował przy płycie Psychocukru). Poza ładnym, właściwie piosenkowym (tyle że instrumentalnym) finałem w „Pavane”, ta płyta raczej szarpie nerwy, utrzymana jest w klimacie dość depresyjnym i bardzo mocno przesiąknięta nowofalowym chłodem – odczuwalnym bez względu na to, że formy są bardziej otwarte niż te postpunkowe trzydzieści lat temu. To, co w warstwie wokalnej proponuje Lach, jest bardzo oryginalne. To nie powtórka z Mike’a Pattona, bardziej taki trip-hop na odwrót – nazwijmy to bad-trip-hopem. Zamiast milutko jest jednak przerażająco (gdy tak słucham Trypu i 11, to mam wrażenie, że w Łodzi takie nastroje muzykom łatwo przychodzą), choć w kluczowym dla mnie „BMA” pojawia się wręcz partia zatrącająca gdzieś o wokale Massive Attack. Z tyłu jednak to bardziej Swans, Einstürzende Neubauten, nawet Young Gods… Ale nic wprost, wszystko zresztą w bardziej odlotowej wersji. Długo musiałem się z tą płytą oswajać, ale podoba mi się coraz bardziej i traktuję ją jako niezłą prognozę na przyszłość dla tej formacji. Przy okazji – to jedna z ładniej wydanych polskich płyt 2011 roku, co przypomina mi o tym, że cała bieżąca produkcja Requiem Records czeka na opis na tej stronie dużo za długo.

Liczę na koło ratunkowe, może w postaci jakiegoś konkursu, albo felietonu Daniela Passenta.

PSYCHOCUKIER „Królestwo”
Antena Krzyku 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Gwiazda”, „XXX”, „Maczeta Rębajły”.

ALMOST DEAD CELEBRITIES „LP”
Requiem Records 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Manga”, „BMA”.