Reich – Wołoszański 3:0 (retrowtorek)

„To się powinno wpisać na obowiązkową listę materiałów dla szkół” – powiedział mi wczoraj jeden z pracowników Krakowskiego Biura Festiwalowego po obejrzeniu „Three Tales” Steve’a Reicha. I rzeczywiście, coś w tym jest. Materiały archiwalne są tu tak szybko, rytmicznie zmontowane przez Beryl Korot, żonę Steve’a Reicha, że w porównaniu z historycznymi przebierankami Wołoszańskiego wyglądają jak wideoklip przy XIX-wiecznym teatrze. Już samo opowiadanie w ten sposób historii ludzkich zmagań (i problemów) z technologią jest godne wzmianki. A przecież „Trzy opowieści” – historia niemieckiego sterowca Hindenburg, który rozbił się w Ameryce, amerykańskich prób nuklearnych na atolu Bikini i sklonowania owcy Dolly – to także muzyka perfekcyjnie, co do milisekundy zgrana z obrazem. Gęsta, 65-minutowa opera wideo o naturze ludzkiej, ewolucji i nie tylko.

Obiecuję – dziś już tylko ostatnich kilka słów o Sacrum Profanum, gdzie wczoraj wieczorem można było zobaczyć właśnie „Three Tales”, po raz pierwszy w Polsce. Zostawiłem szczęśliwych kolegów (sam bym tam mógł siedzieć okrągły tydzień) w Krakowie i wsiadłem do pociągu. Ale kiedy zobaczyłem, że do Warszawy mam jeszcze godzinkę, wrzuciłem na słuchawki „Music for 18 Musicians” Reicha w wykonaniu gości festiwalu, grupy Ensemble Modern (którzy za kulisami, w hotelu, bratali się wczoraj wieczorem z konkurencyjnym Alarm Will Sound). „Pulse”, a potem puls non-stop, genialny pomysł na utwór, w którym pulsują wszystkie instrumenty i głosy w zespole. W części pierwszej zawsze podświadomie czekam na melodię z „Piano Phase”, bo mi się w głowie skleiły ze sobą te dwa fragmenty różnych kompozycji (z tą drugą mam do czynienia jako radiowym podkładem). Pierwsza zmiana akordu w bodaj czwartej minucie – dostajemy w ten sposób legendę do mapy, którą tworzy Reich. Wiadomo, że utwór będzie długi. Potem zaczyna się coś, w co po dokształceniu się na tegorocznym Sacrum będę się już zawsze wsłuchiwać, czyli pojedyncze wejścia wibrafonu, sygnalizującego pozostałym instrumentom, że następuje zmiana sekcji, patternu (skojarzenia z pracą na samplerach i automatach wszelkiej maści są przy tym utworze oczywiste), albo że pojawia się nowa melodia. Prawie każde z tych wejść przywodzi na myśl grupę Tortoise. Byli pilnymi słuchaczami tego konkretnego utworu.

Gdzieś w sekcji 3a pierwsza kulminacja, wraz z wejściem smyczków. W sekcji 7 największe okrojenie składu i moment odpoczynku dla części perkusistów, smyczków i dętych, które mają w tym utworze – o ile jestem się w stanie zorientować – wyjątkowo ciężką robotę. Ale przerwa trwa chwilkę. Parę podobnych mają zresztą inne części składu. W połowie sekcji ósmej wchodzi druga z moich ulubionych kulminacji wpływających mocno na emocjonalny odbiór albumu. Ale za chwile lotna premia dla wszystkich zmęczonych – pod koniec tej części zacząłem lekko przysypiać. Spadająca butelka po wodzie mineralnej przywróciła mnie do rzeczywistości. Gdy ocknąłem się po tej trzysekundowej drzemce, uświadomiłem sobie, że z jednej tylko części ósmej wyszło kilka soundtracków Nymana i kto wie, ile innych.

Trudno mi się pisze o utworze sprzed lat, więc może odwołam się do recenzji sprzed lat. Dotyczy ona wprawdzie innego wydania „Muzyki…” (Steve Reich & The Musicians, ECM 1978), ale doskonale pokazuje punkt widzenia z drugiej strony (coraz wątlejszej) barykady. Autorem jest Paul Morley, a ukazała się w 1978 roku na łamach punkowej trybuny „New Musical Express”. Szczególnie polecam uwagę na temat Schönberga jako Chucka Berry’ego muzyki współczesnej, podkreślenie ode mnie:

Reich’s music is an attempt to balance the the analytical and the emotional. As such it is a link between avant-garde concert music and avant-garde jazz. If there needs to be a link. (ECM have always thought so, and this record is their best contribution to this line of thought).
Schoenberg’s influence inevitably dribbles through. (A composer whose name is cropping up a lot lately, but then he always should have been as important as Chuck Berry). The crossword or jigsaw puzzle approach to music was initiated by Schoenberg (it was his Method) and his elaborate thoughts on structure and development shaped much modern music. Reich’s methods and equations, his puzzles for this piece, are outlined extensively in the liner notes; it is pointless to regurgitate them.
This is a very complicated piece of music, although you can’t „hear” its complexities, more sense them. The necessary commitment and concentration required by the performing musicians flourishes into an emotional charge, so that all the rigidity of construction and composition are surpassed. It is a disciplined piece of music, but free. The plan is used, not relied on. Reich and his musicians successfully capture that elusive spontaneity that can easily evade such works.

To ja jeszcze mogę dodać? Że klasyk? Może wystarczy tym razem, że to jedna z najprzyjemniejszych płyt z muzyką współczesną. A poza tym usłyszycie w niej wiele spośród swoich ulubionych płyt.

Aha, dodam jeszcze, że Pólýfónía out now. 🙂

STEVE REICH, ENSEMBLE MODERN „Music for 18 Musicians”
RCA 1999
10/10
Trzeba posłuchać:
A przynajmniej zacząć. Dość brutalnie wycięty fragment poniżej:

Music for 18 musicians by MARTÍN CODAX