Uwaga! Idą czarne dni dla Polski!

Ja na Polifonii naturalnie się z tego cieszę. Nie żebym się złośliwie odnosił do rocznic narodowych – odczuwam radość ze zgoła innego powodu. Chodzi mi o te dni, kiedy znów będę mógł sobie posłuchać polskiej muzyki z czarnych płyt. A te nadchodzą z taką nieuchronnością, że aż miło.

Najpierw w lutym dowiedziałem się o przypadku Wojtek Mazolewski Quintet, którzy ogłosili, że swój „Smells Like Tape Spirit” wydadzą w formie plików mp3, a niedługo potem (zapowiadali kwiecień, trzymam za słowo) na czarnej płycie. Album Contemporary Noise Sextet też wyszedł właśnie jako plik cyfrowy oraz na CD, ale liczę na to, że tradycyjnie będzie czarna płyta – obiecuje to w najbliższych miesiącach Denovali, niemiecka wytwórnia współpracująca z CNS.

Wieść niesie, że Myslovitz chcą wydać na winylu swoją nową płytę zapowiadaną na maj, a wczoraj przyszła z Sony BMG informacja o limitowanych analogowych wersjach „Grandy” Moniki Brodki i „czwórki” Smolika – po 500 sztuk. O ile ten ostatni już ma na koncie tłoczone w drobnych nakładach winyle, to przypadek tej pierwszej jest dla mnie bardzo ciekawym popowym precedensem. No i jeszcze jedna wiadomość z ostatnich dni: nowy album „02” Niwei będzie dostępny tylko jako plik cyfrowy oraz czarna płyta. Widziałem już okładkę tej czarnej płyty i trzeba przyznać, że będzie się komponować z kolorem nośnika (u mnie w redakcji już teraz mówią o tym per „czarny album”). Recenzja nowej Niwei już w środę w papierowej „Polityce”. Tutaj też na pewno napiszę kilka słów, bo album stanowczo jest tego wart.

O winylach rozmawiałem ostatnio z paroma właścicielami małych sklepów muzycznych w Polsce – i z Grahamem Jonesem (via mail), autorem ciekawej książki „Last Shop Standing”, którą wspiera się szalona, ale bardzo skuteczna inicjatywa Record Store Day. Pytałem go o sens małych sklepów przy okazji pisania tekstu dla „Polityki” o Record Store Day (wyjdzie też w środę) i wyszło na to, że podatny na uszkodzenia w pocztowym transporcie winyl to jeden z największych sklepowych wabików. W tym roku po raz pierwszy w Record Store Day, który odbędzie się 16 kwietnia, wezmą udział aż dwa polskie sklepy – krakowski Rock-Serwis i poznański Fripp. A wspomagać z daleka będzie inicjatywę pewnie kilka następnych. Wszystkie na pewno sprzedawać będą czarne płyty, bo wśród wydawnictw RSD takich jest najwięcej.

Nie opowiadam więc tego wszystkiego, żeby chwalić, że cmok-cmok, audiofilska jakość, czar dźwięku – chociaż to też ma jakieś znaczenie – tylko by dać kolejny dowód powrotu dawno spisanego na straty nośnika, który ma wiele miłych cech (poza brzmieniem jest przecież okładka i hm… długowieczność, a jakże). I to w Polsce, która pod względem sprzedaży muzyki jest w tej chwili krajem zniszczonym przez duże sieci handlowe.

Wróćmy do Wojtka Mazolewskiego. „Smells Like Tape Spirit” to rzecz stworzona analogowo, szum taśmy towarzyszy nam w każdym wyciszonym fragmencie. Trudno wyrokować z plików mp3, na ile ciepłe jest brzmienie, które udało się osiągnąć w tym wypadku, ale wydaje się, że te aksamitne, przydymione nuty saksofonu Marka Pospieszalskiego i spokojnie grająca sekcja to idealna materia do przełożenia na analog. I jedno wiem na pewno – korci mnie, żeby puścić to sobie już z czarnej płyty.

Nie słychać kompletnie czasu, który kwintet poświęcił na nagranie tego albumu, słychać za to obsesję barwami jazzu z lat 60. – sesji Mingusa czy Coltrane’a. Czasem zapędzają się gdzieś w stronę francuskiego jazzu lat 70. („Oberek”) Jeśli dla Mazolewskiego i dla pozostałych muzyków miałby to być skok w bok, to skoczyli tak daleko, że boję się o losy Pink Freud, przynajmniej na jakiś czas. W każdym razie większość odbiorców PF będzie zaskoczona, ale nie powinni tego odrzucić.

Co do Contemporary Noise Sextet – od dawna są dla mnie modelowymi twórcami świetnych tematów. Nowa płyta pod tym względem nie zawodzi i chociaż rozkręca się bardzo powoli, chwyta za gardło w okolicach „Chasing Rita” i „Norman’s Mother”. Szczególnie ten drugi – rozbujany motyw dęciaków na tle punktującej pojedyncze akordy sekcji i fortepianu, z wycieczką w stronę stylistyki Sing Sing Penelope w środkowej części – to gotowy klasyk w repertuarze grupy.

Poza tym „Ghostwriter’s Joke” to świetna płyta dla Wojtka Jachny, który osiągnął olbrzymią pewność i kapitalne brzmienie. Za to jak dla mnie trochę za dużo to grania typowego dla klasycznego fusion, z ekwilibrystyką gitarową Kamila Patera. Rewelacyjnie bywa za to, gdy dialogują z Jachną, ciekawie – gdy przy wsparciu mocno grającej sekcji wchodzą na terytorium yassowe, bo w takim repertuarze kojarzą mi się chociażby z Pink Freud (spora grupa muzyków CNS to w końcu też muzycy z najmłodszej generacji yassowców). Najwłaściwsza droga dla CNS to jednak według mnie ulepszanie – przy rosnących umiejętnościach, większej swobodzie i bardziej jeszcze wciągającej produkcji – formuły wypracowanej na „Pig Inside the Gentleman”.

WOJTEK MAZOLEWSKI QUINTET „Smells Like Tape Spirit”
Bassisters Records Mystic 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Kaczeńce”, „Oberek”, „Księżniczka nr 9 i 10”.
.
.
.
.

CONTEMPORARY NOISE SEXTET „Ghostwriter’s Joke”
ElectricEye 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
drugiej części albumu.