Nieostre, ale nie poprawiać

Ale coś takiego do posłuchania w ciągu dnia? W poniedziałek? Niekoniecznie wieczorem, bardziej po południu i niekoniecznie w sytuacji pełnej uwagi? Trochę wokali, żeby nie czuć się obco wśród maszyn i sampli, ale też nie za dużo, żeby historia nie odciągała od kontemplowania wiosennej przyrody? A jeszcze żeby było w miarę świeże, żeby w pracy nie patrzyli wilkiem? A żeby żona nie zechciała wyjść z samochodu w trakcie jazdy? Żeby współpracownicy sami zaproponowali, że można to puścić na głośniki i nie musicie z tym siedzieć przez cały dzień w słuchawkach? A żeby jeszcze hipsterski kolega z Facebooka nie wrzucił was na killfile? A jednocześnie – by informatycy podglądający to, czego ostatnio słuchaliście na SoundCloudzie, nie uznali was za zboczeńca?

Bibio – oto jest idealna rzecz na strefę nieostrości muzycznej, moment skupienia mózgu na czymś innym – bo do stref rozmycia ostrości na zdjęciach odnosi się podobno pojęcie z tytułu ostatniej płyty: „bokeh”.

Jeśli Flying Lotus jest Johnem Coltrane’em, to Bibio jest takim powiedzmy nowym Sonnym Rollinsem. Mniejsze wyzwanie, więcej rozrywki i prostoty, łatwe wpadanie w atrakcyjną taneczną rytmikę, a jednak ciągle jest w tej swobodnej funkującej muzyce jakieś niedopowiedzenie, które sprawia, że chce się tego albumu słuchać (klimat chwilami podobny do The Whitest Boy Alive, gdyby tamci zostali w kręgu elektroniki). I prawdę mówiąc niewiele więcej – może poza finałowym zapętlonym, matematycznym utworem „Saint Christopher”, podczas którego rodzina się lekko zaniepokoi, współpracownicy zaczną się nerwowo wiercić, a hipsterski kolega zapyta, co to takie fajne. A wy i tak w przyszły poniedziałek po południu będziecie potrzebowali czegoś innego.

BIBIO „Mind Bokeh”
Warp 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
„Saint Christopher”, reszty też można. Dla sympatycznego wiosennego „K Is For Kelson” ktoś mógłby nawet wymyślić termin chillwave, gdyby nie to, że już wymyślili go dla kogoś innego.

Bibio – K is for Kelson (taken from ‚Mind Bokeh’) by Warp Records