Mityczny folk jako gra wideo

Prawie tydzień mija, a mój notes służący do zapisywania wrażeń (w tej sytuacji adekwatna jest TYLKO technologia analogowa) zapełnił się raczej esami floresami niż myślami i słowami. Ale nie mogę o swojej ulubionej francuskiej grupie nie napisać choćby kilku zdań, choć duet Natural Snow Buildings tym razem sprawy mi nie ułatwił.

Najłatwiej będzie rzecz wyjaśnić tym, którzy grali kiedyś w „Ico”. Taką mityczną (dosłownie i w przenośni) grę wideo, trochę w konwencji baśni, trochę snu, trochę Nibylandii, a trochę dawno-dawno-temu. Z dwojgiem bohaterów – chłopakiem i dziewczyną (oboje dziwni na swój sposób) – którzy walczą z cieniami pod postacią, o ile dobrze pamiętam, czarnych ptaszorów. Fabuła jest oparta na powtarzających się motywów (jak to przy grach), a oprawa – dość prosta jak na dzisiejsze realia. Nie byłoby w tym pewnie nic wielkiego, gdyby nie poezja tego mitu – ja wiem, głupie słowo w tym kontekście, ale jak ktoś zagrał i nie poczuł, że czuje coś innego niż przy innych grach wideo, to może mnie w tym miejscu sprowadzić na ziemię. Przy okazji: już wiosną archiwalne „Ico” ma być w końcu dostępna dla użytkowników PS3. Dygresja, ale dla niektórych pewnie istotna. Nowe NSB w każdym razie jest już dostępne – na winylu w 750 egzemplarzach, a na CD chyba nawet do woli.

Otóż „The Ice Fortress”, z tymi całymi odgłosami ptaków, jest dla mnie idealną ilustracją do „Ico”, podobnie jak subtelność i poezja są idealnym kluczem do zrozumienia, co różni NSB od miliona dronowo-folkowych wykonawców. Muzyka, którą tworzą, nie jest możliwa do przypisania żadnej tradycji – poza brzdąkaniem na gitarze i wokalami w stylu 4AD oraz oczywistymi nawiązaniami do minimalistów spod znaku La Monte Younga / Terry’ego Rileya przynosi trochę odniesień do muzyki Wschodu traktowanych zupełnie wprost. No i coś, co ja rozpoznaję jako wątek muzyki bardzo dawnej, wręcz hm… średniowieczny, który tak naprawdę jest wątkiem raczej baśniowym, bo jak wiadomo w średniowieczu muzycznie było dość monotematycznie, no i niekoniecznie było tak jak w legendach.

Na „Waves of the Random Sea” Solange Gularte i Mehdi Ameziane rozciągają swoje utwory w nieskończoność – a piosenkowe wejścia z wokalem są jeszcze krótsze niż wcześniej i wtopione w całość. Jak dla mnie lepsze efekty daje to wszystko na stronach A i B niż C i D, ale pewnie żeby wsiąknąć w takie „Drift the Water Soul” (jakieś 20 minut) trzeba trochę więcej czasu niż pięć dni. Poza tym oni nie są z tych, co się zmienią z płyty na płytę, proponują raczej kolejny odcinek tej samej bajki. Z tym rozciągnięciem będzie więc dla wielu osób jak z babką, co na dwoje wróżyła: możecie się dać zahipnotyzować, a możecie się po prostu szczerze wynudzić, bo masywnego dronowego podbijania atmosfery i mocy nie ma tutaj tyle co na „Shadow Kingdom”, które pewnie po przełożeniu na świat gier byłoby gdzieś bliżej „Shadow of the Colossus”.

NATURAL SNOW BUILDINGS „Waves of the Random Sea”
Blackest Rainbow 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Through Breaches In the Layer of Fog”, „The Ice Fortress”. Na fragmenty z YouTube i SoundCloud chyba za wcześnie – jak się coś pojawi, to najwyżej wkleję.

Przy okazji: Peter Broderick w marcu w Polsce (może nie do wszystkich dotarła wiadomość): 29.03 Warszawa, Powiększenie, 30.03 Kraków, Re, 31.03 Poznań, Pod Minogą.