Bracie, tu jesteś!
Może ciągle niewiele osób go słyszało, ale na pewno każda z nich rozpozna. Wokalnie Sam Amidon jest na mapie nowego amerykańskiego folku postacią chyba najbardziej charakterystyczną. Idealnie panuje nad głosem, a kolejne linijki tekstu wyśpiewuje nosowym tonem i z efektownym glissando. Na „I See the Sign” śpiewa dodatkowo w duecie ze świetną i niedocenioną na listach przebojów Angielką Beth Orton, co tylko pogłębia oryginalny efekt. Muzycznie album brzmi jakby tradycyjny zespół z Appalachów (jeśli ktoś potrzebuje wzorca, proponuję sobie przypomnieć komedię „Bracie, gdzie jesteś?”) dostał do wykonania utwór Steve’a Reicha. Mamy tu więc połączenie mody inteligenckiej (minimalizm) i ludowej (folk), dodatkowo z zespołem kameralnym dobrze prowadzonym przez Nico Muhly’ego. A kapitalna wersja soulowej w oryginale piosenki „Relief” R Kelly’ego pokazuje, że horyzonty 28-letniego barda z Vermontu są jeszcze szersze.
Sam Amidon był już na krakowskim Unsoundzie, ale pokazał się na specjalnym zbiorowym koncercie artystów z Bedroom Community. Teraz będzie jeszcze lepsza okazja: przyjedzie do nas na trzy koncerty 17, 18 i 19 maja. Wtedy dopiero zatęsknimy za kimś, kto z wyczuciem łączyłby w Polsce wiejską i miejską tradycję.
SAM AMIDON „I See the Sign”, Bedroom Community 2010
8/10
Trzeba posłuchać: „How Come That Blood”, „Relief”
Komentarze
Sam jest świetny, ale moim osobistym bogiem, jeśli chodzi o ‚młody’ amerykański folk jest William Elliott Whitmore, którego w sumie można wstawić w prawie każdym zdaniu tego tekstu zamiast Sama. Tylko bez miasta, sama wiocha ;). No i jeszcze zamiast Apallachów – Środkowy Zachód. Tak, czy siak, bardzo, bardzo, bardzo polecam.
Po przeczytaniu recenzji od razu wyszukałam Amidona na Spotify-u…niestety jeszcze nie uzupełnili playlisty o najnowszą płytę, ale stara też niezgorsza…
Czekam na kolejne muzyczne odkrycia!
Pozdrawiam gorąco.
@wieczór –> Whitmore’a też lubię. To fakt, też młode pokolenie i podobna półka. Znam „Animals in the Dark”, domyślam się, że warto poszukać też starszych płyt?
@juta –> Jeśli jest tam „But This Chicken Proved False Hearted”, to polecam w pierwszej kolejności.
@admin – tak, warto poszukać starszych płyt, moja ulubiona to ‚ashes to dust’ z 2005 roku, ale pozostałe też są świetne.
Dodałbym Sada Brada Smitha. Niekoniecznie ze wsi,ale folkowo gra…chyba folkowo. Akustycznie 😉
a, tak mi się przypomniało – z naszych wykonawców to wiejską i miejską tradycję całkiem nieźle łączy village kollektiv. co prawda, ciężar gatunkowy zupełnie inny, ale jest i wieś, i miasto. i bardzo dobrze razem brzmi.
rzeczywiscie, sluchalem z zapartym tchem…
ale czegos mi tu brak…..ot, chociazby tego „szwungu” co u Dead Mans Bones z Ryan Gosling czy tez u klezmerowskiego Beirut badz Grizzly Bear /band/.
@ozzy –> racja, Samowi brakuje tylko nieco większego emocjonalnego zaangażowania, szaleństwa. Może właśnie pod tym względem wygrywają z nim inni folkowcy. Amidon jest nieco wycofany, bardziej „inteligencki”, boję się powiedzieć „wyrachowany”, ale… pomysły i głos bronią go jednak zdecydowanie.
@wieczór –> przez chwilę w komentarzach występowałem jako „admin”, teraz już pod nazwiskiem, ale – jak by powiedział Flaubert, gdyby miał stronę internetową – „admin to ja”. 😉
no to idziemy dzisiaj do powiększenia 😉
no to poszlim i był piękny, akustyczny koncert!
O, tak. Publiczność też się spisała.
Tak, szczególnie te cztery dziewczęta, które zaśpiewały jedną piosenkę. Koncert Sama był magiczny, znikło to wycofanie z płyt.
Jednak najbardziej zaskoczyła mnie na tym koncercie obecność Jonathana Ponemana.
Rety, gdzie tam był Poneman?
Widziałem go po koncercie, jak rozmawiał z Samem, w sumie nie byłem pewny, czy to na pewno on, ale Sam to potwierdził.
Tak, Poneman w Powiększeniu był jak grom z jasnego nieba. Ostatnio się woził z Mudhoney, ale teraz? Może dystrybucję załatwia, bo obecnie chyba nikt nie dystrybuuje SP w Polsce, jak Rockers przestało.
Ale ma być Samie A. Tutaj zdjęcia z koncertu http://www.popupmusic.pl/no/26/galerie/167/sam-amidon%2C-summer-recreation-camp Zapraszam
No proszę. Być może nad tym właśnie JP pracuje. Oby.
Zdjęcia ładne. Swoją drogą – miałem podobne skojarzenia co do koncertu Summer Recreation Camp. Bardziej nawet z solowym Panda Bear niż z Animal Collective, ale dokładnie ten sam sposób budowania harmonii wokalnych.
O, to to! Też zaraz sobie pomyślałam: gdzie ja to słyszałam… no tak, Panda Bear! Widzę, że to powszechne skojarzenie.
Co do czterech dziewczat: w Warszawie faktycznie jest „polska sekcja” sacred harp. Wszystko zaczęło się od warsztatów z Timem Eriksenem (na które i pisząca te słowa miała przyjemność uczęszczać) dwa lata temu na festiwalu w Jarosławiu – znanym jako festiwal „Pieśń naszych korzeni”, muzyki dawnej i tradycyjnej! Jak to się wszystko pięknie zapętla!
I jak ładnie było wczoraj czuć, że wspólne śpiewanie to naturalny sposób przebywania ze sobą, naturalny język, który wiąże wszystko w jedno, nie żaden obciach (PopUp o tym pisze w komentarzu do zdjęć). Pardon za te wynurzenia, ale mam wrażenie, że Sam dotknął wczorajszym koncertem czegoś więcej niż po prostu ładnych melodii. A mnie bardzo leży na sercu idea prostego, spontanicznego śpiewania, bliskiego człowiekowi, śpiewania, które osadza w tu i teraz, godzi z życiem, tak jak to przez wieki bywało, póki ludzie naraz nie zaczęli się wstydzić śpiewać.
Bla, bla, bla… dobra, pojechałam… Koniec.
Play it again, Sam!
skoro już popup pozwolił sobie na reklamę, to ja też, choć bez zdjęć: http://www.uwolnijmuzyke.pl/i-see-the-sign-koncert-sama-amidona-w-powiekszeniu
i obiecuję, że zaspamuję tu jeszcze raz, kiedy pojawi się wywiad z Samem.
Obecność Ponemana była nie tyle zaskakująca, co raczej trywialna – podobno ma dziewczynę z Polski i wpada tu czasem na zakupy do Złotych Tarasów – no kidding!.
A ja zaspamuję, jak pojawi się sesja wideo z następnego dnia.
wspaniała płyta! lepsza niż all is well poprz., way go lilly czy relief czyste piękno, głos amidona i subtelność aranżacji przywołuje arthura russella, klasa
wywiad już gotowy: http://www.uwolnijmuzyke.pl/jestem-niespelnionym-koszykarzem-wywiad-z-samem-amidonem
Przejechaliśmy się po Summer Recreation Camp, że Panda Bear to już tak wcześniej i lepiej pogrywał, że tylko 2 kawałki z 3 skupiały uwagę. Równo tydzień temu widziałem Pandę live – dramat. Kompletnie bez pomysłu, bez napięcia, oklepane harmonie i donikąd prowadzące loopy. SRC – zwracam honor