Najniższy wspólny mianownik

Już od dwóch tygodni, gdy tylko robię jakieś internetowe zakupy płytowe, pewien duży sklep muzyczny pokazuje mi, że inni klienci wybierali też Low. Tak jakbym miał zapomnieć o nowej płycie tego tria „C’mon”. Co to, to nie. Ale gdy klikam nowy album Billa Callahana, to wychodzi „inni klienci kupowali również Low”. Również gdy zaznaczam Josha T. Pearsona wychodzi to samo. Nowy Panda Bear? O dziwo również: „klienci, którzy wybierali…”. I tak dalej. Wychodzi na to, że Low ze swoją bardzo podstawowym pomysłem na muzykę, ciągle – mimo nieco większego rozbudowania aranżacji na „C’mon” – dość oszczędnym, jest jakimś najmniejszym (chciałoby się powiedzieć: najniższym) wspólnym mianownikiem wszystkiego, co dziś wyrafinowane, ciekawe, a wychodzące jeszcze od piosenki.

Wczoraj okazało się, że dodatkowo zespół Alana Sparhawka, znakomity na żywo, wystąpi na katowickim Off Festivalu. Trudno będzie tam pewnie przetestować tę „najniższość” wspólnego mianownika, bo z jednej strony chciałoby się ich zobaczyć na dużej scenie, z drugiej – pamiętny koncert w chorzowskim Teatrze Rozrywki uświadomił mi, jak dużo w wypadku Low może zrobić możliwie kameralne miejsce. Ale dla programu sierpniowej imprezy tak czy owak jest to duże wzmocnienie.

Jak już wspomniałem, spora część płyty „C’mon” to w warunkach Low wręcz superprodukcja. Dotyczy to całej pierwszej połowy (smyczki w „You See Everything”, banjo w „Especially Me”) oraz fragmentów z końcówki płyty. Wśród kilkorga gości zaproszonych do nagrań znalazł się mój ulubieniec Nels Cline, którego gitara napędza najbardziej rozbudowany fragment całego wydawnictwa – „Nothing But Heart” (tutaj trochę więcej o tej współpracy). To fragment nieprawdopodobnego zestawu nagrań rozpoczynającego się od „$20” z cytowanym już w komentarzach na tym blogu tekstem „My love is for free”. Trzy następujące po sobie utwory to esencja stylu zespołu opartego na ascezie i kapitalnym brzmieniu. Kilka prostych akordów granych piekielnie wolno, duet wokalny Sparhawka i Mimi Parker śpiewających w uniesieniu i unisono. Chciałoby się powiedzieć, że to prawdziwe oblicze uduchowionej muzyki mormońskiego małżeństwa z Minnesoty. Transcendencja, której można nie znosić, ale której analiza nie ma nawet odrobiny sensu – albo czujecie, że Low są w tym wiarygodni, albo nie. Lecz w całości „C’mon” to różnorodny, bogaty w nastroje album.

Pierwsza od czterech lat płyta Low ukaże się 11 kwietnia. Zupełnie wyjątkowo tym razem wyprzedzam datę wydania płyty i zupełnie wyjątkowo pozwalam sobie na wstępną ocenę albumu (który nb. dawno już wyciekł do Internetu) na podstawie udostępnionego powszechnie streamu. Trudno zwlekać, za chwilę ta nowa jakość kompletnie już przekreśli znaczenie recenzentów – na korzyść fanów. O ile nieoficjalne „leaki” były grą w rosyjską ruletkę, nie zawsze zawierały materiał ostateczny, a często kilkakrotnie kompresowany i dźwiękowo zniszczony, o tyle w takiej sieciowej przedpremierze wykonawca pokazuje swoje piosenki w kształcie takim, jakich sobie życzył. To jest taktyka dla najlepszych. „C’mon” przekonuje do tego stopnia, że nie potrafię sobie wyobrazić fana Low, który po takiej prezentacji od razu nie zamówi albumu.

LOW „C’mon”
Sub Pop 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„$20”, „Majesty/Magic”, „Nothing But Heart”. Czasy się zmieniają i teraz zamiast recenzji płyty mogę poniżej wkleić… płytę.

Oho, okazało się, że album już się nie pokazuje poza SoundCloudem, a zatem klikajcie tutaj, ewentualnie na stronę Guardiana.