Gitarowe słonie – Rhys Chatham na Unsoundzie
Główny temat tegorocznego Unsoundu to „Interferencja”. Jak do niego podchodzisz?
Rhys Chatham: – Charlemagne (Palestine – przyp. aut.) i ja wywodzimy się z undergroundowej sceny lat 70. Undergroundowej, czyli niekomercyjnej, tworzonej przez artystów – muzyków, choreografów, performerów – zamieszkujących lofty na Manhattanie, gdzie czynsz był niski. Sztuka, którą tworzono w tych loftach, była nowatorska pod wieloma względami. Teraz – paradoksalnie – na mieszkanie w tych samych przestrzeniach stać tylko artystów zarabiających w Hollywood. Postanowiliśmy więc na krakowskim koncercie odtworzyć atmosferę tamtej epoki, trzymając się głównej idei Unsoundu – prezentowania muzyki na amorficznej granicy między rozrywką a wyzwaniem artystycznym.
Długo nie graliście razem. Pamiętasz wasz ostatni wspólny występ?
– Ostatnio wystąpiliśmy na koncercie dla radia WBAI na początku lat 70. w trio: ja, Charlemagne i Tony Conrad. Wkrótce później Charlemagne wyjechał na kilka lat do Kalifornii, a kiedy wrócił, jego styl muzyczny się zmienił i nie przypominał niczego, co znaliśmy. Pracował wtedy nad solowym projektem „Strumming Music”. Z kolei Tony opuścił Nowy Jork, by pracować w Antioch College, więc pożegnaliśmy trio raz na zawsze i każdy poszedł muzycznie w swoją stronę.
I ty, i Charlemagne trafiliście w końcu do Europy. Czy miejsce zamieszkania jest dziś ważne dla tego, co robicie?
– Mieszkam w Paryżu od 25 lat i czuję się się tu świetnie. Ale nie wyprowadziłem się do Francji ze względu na muzykę – ożeniłem się z poznaną w Nowym Jorku Francuzką, która chciała wrócić do Paryża. Potraktowałem to jako wyzwanie – i tak już zostało.
Charlemagne mieszka w Belgii, więc masz do niego bliżej…
– Tak, bardzo łatwo mi się z nim spotkać. Dziś w godzinę można pokonać pociągiem trasę z Paryża do Brukseli. Wpadliśmy na siebie parę razy w Paryżu, zaprosił mnie do Belgii, trochę razem nagrywaliśmy – i tak odnowiliśmy kontakt i współpracę, dzięki temu znów razem gramy.
Co dla ciebie, jako byłego członka The Dream Syndicate, znaczą dziś sny – jako inspiracja albo efekt działania muzyki.
– Hm, muzyka pojawia się na pewno w większości moich snów. Albo jestem na próbie, albo na koncercie, zwykle śnię o sytuacjach muzycznych. Jasne, pojawia się też seks, ale zazwyczaj towarzyszy mu również muzyka!
Pracowałeś już z wielkimi składami gitarowymi, grali twoje utwory najlepsi muzycy. O jakich niemożliwych składach czy projektach marzysz?
– Marzę o orkiestrze 100 słoni otaczających widownię na jakimś festiwalu pod gołym niebem. Każdy słoń niósłby na grzbiecie elektrycznego gitarzystę. Dla słonia to żaden ciężar – gitarzysta plus 50-watowy wzmacniacz na baterie. Pewien producent był zainteresowany projektem i próbowaliśmy go nawet zrealizować – w Lille we Francji, kilka lat temu. Niestety, od strony logistycznej ten pomysł to prawdziwy koszmar i przy tej okazji się to nie udało.
A jeśli chodzi o same zestawienia gitar? Jest jakiś rodzaj zespołu, który chciałbyś stworzyć?
– W tej dziedzinie marzenia zrealizowałem – miałem szczęście pracować z grupami 100, a nawet 200 gitarzystów. Myślę, że oczekiwanie jeszcze większego składu byłoby już zwykłą chciwością, nie sądzisz? Chociaż jest jedna rzecz, o której marzę: chciałbym zebrać w jednym mieście wszystkich tych gitarzystów, którzy brali udział w moich projektach G100, no i zagrać jeden wspólny koncert. A ponieważ graliśmy „100 gitar” w co najmniej 25 miastach świata, oznaczałoby to orkiestrę ponad 2000 gitarzystów. To jest brzmienie, które chciałbym usłyszeć (Rhys Chatham szczęśliwie nie znał wrocławskich prób bicia Rekordu Guinnessa – ostatnio zebrano tam ponad 7 tys. gitarzystów – przyp. aut.).
Byłeś jednym z animatorów ważnej sceny no wave. Dlaczego jest to zjawisko ciągle tak słabo udokumentowane?
– Czy jest źle udokumentowane? Nie wiem. Od ręki mogę wyliczyć książkę Thurstona Moore’a, książkę Marka Mastera, no i niebawem będzie jeszcze publikacja Adele Bertei z The Contortions. Są też kompilacje wytwórni Soul Jazz.
Nie mam pewności, czy będą jakieś kolejne płyty przypominające nurt no wave, ale na pewno wyjdzie mój solowy album – „Harmonie du soir”. Wyda go wytwórnia Northern Spy. Zawiera mój nowy utwór na sześciu gitarzystów, basistę i perkusistę. To pierwsza nowa kompozycja od lat 80. Będzie tam również utwór na 60-osobowy zespół instrumentów dętych. Album wychodzi w listopadzie.
Kolejne plany?
– Wydajemy wspólną płytę z Charlemagne Palestine’em. To będzie zestaw trzech CD z utworami, które zamierzamy prezentować również na Unsoundzie. Ukaże się nakładem belgijskiej firmy Sub Rosa wiosną 2014.
Spotkałeś na swojej drodze artystycznej wyjątkowo dużo wielkich muzyków: Glenna Goulda, Mortona Subotnicka, La Monte Younga. Który z nich miał największy wpływ na twoją ścieżkę muzyczną?
– Jeszcze więcej osób poznałem mieszkając w Soho w latach 70. i prowadząc program muzyczny w klubie The Kitchen. To wtedy nawiązałem kontakt z Maryanne Amacher, Tonym Conradem, Eliane Radigue czy La Monte Youngiem. Z Charlemagne znaliśmy się już wcześniej. Subotnicka poznałem w studiu muzyki elektronicznej na Bleeker Street na Manhattanie, chętnie wpuszczał do tego studia i pozwalał tam pracować innym muzykom. Trafiła tam również Amacher. Wtedy jeszcze tworzyłem muzykę elektroniczną w stylu Mortona i dopiero spotkanie z Charlemagne i Maryanne spowodowało, że skierowałem się w stronę powoli ewoluujących utworów o długim czasie trwania. Wkrótce też zaczęliśmy działać wspólnie z Palestine’em. No a teraz ta historia ma epilog – gramy w Krakowie!
Rhys Chatham – ur. w roku 1952 amerykański kompozytor i multiinstrumentalista, znany przede wszystkim z kompozycji na duże składy gitar elektrycznych, zaliczany do nurtu minimalizmu. Zaczynał pracując jako stroiciel dla m.in. Glenna Goulda i La Monte Younga. W latach 70. prowadził jako szef muzyczny cykle koncertowe w ważnym dla sceny no wave klubie The Kitchen. Najbardziej znany z kompozycji „Guitar Trio”, którą wykonywał na całym świecie z różnymi muzykami, m.in. członkami Sonic Youth i Godspeed You! Black Emperor. Poprzednio pisałem na Polifonii o jego płycie „A Crimson Grail”. Na tegorocznym festiwalu Unsound zagra w duecie z Charlemagne Palestine’em, 17 października w kościele św. Katarzyny. Niniejszy wpis jest pierwszym z kilku poświęconych programowi tegorocznego Unsoundu.
Foto: Estelle Hanania ze strony wydawcy www.northern-spy.com.
Komentarze
Smutne jest, że traktuje inne zwierzęta jak jakiś podgatunek, zawsze gotowy na zawołanie i zachcianki. Brak wyobraźni i empatii.
trzy,powiedzmy cztery gitary(no,dobra,niech bedzie piec) na raz jestem w stanie wytrzymac…robert fripp eksperymentował, chyba dobre cwierc wieku temu, bodajze z dwoma tuzinami…dało to sie słuchac, dało, ale pamietam, ze odstawiłem te płyte z ulga na połke i…zapmniałem nawet jak sie nazywała 😉
Dziękuję za wywiad!