Twarda sztuka, ale sztuka

Awangarda polskiej elektroniki ma się całkiem nieźle. Nie, nie żartuję. Po prostu zasadniczo nie mamy już pod tym względem – przy naszych – gorzej niż reszta świata. Do takiego wniosku doszedłem, przygotowując się ostatnio do audycji o Stephanie Mathieu, twórcy z przeszło 20-letnim doświadczeniem, uznanym, współpracującym z całkiem znanymi postaciami (pokroju Davida Sylviana). Przypadkowo znalazłem w sieci jego apel o fundusze pozwalające na odkupienie zepsutego laptopa. Ważna postać europejskiej sceny musi poprzez serwis crowdfundingowy zbierać kasę na komputer? Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale u nas gorzej nie jest.

Jeśli coś w tej branży nie jest tak, jak być powinno, to problem jest zapewne globalny – muzyki się nie ceni wysoko. O Mathieu może się i pisze jako muzycznymi odpowiedniku Marka Rothko, ale nie podejrzewam, żeby zarabiał tak jak choćby druga liga naśladowców Rothki. Polscy artyści z kręgu poszukującej elektroniki przebijają się latami – czego dowodem poniższe zestawienie premier. Pracują ogromnie długo na swoją pozycję, ale miło zauważyć progres na rynku wydawniczym – w ciągu kilku tygodni ukazały się trzy nowe tytuły, każdy również na fizycznym nośniku, wszystkie w zadbanych wersjach winylowych. Warto tę ofertę potraktować jako okazję do wsparcia.

NEMEZIS „Nemezis vs Mykietyn”
Requiem 2013
Trzeba posłuchać: „A Couple with Their Heads Full of Clouds”.
Materiał bardzo długo oczekiwany, przepięknie przy tym wydany, z kolażowymi grafikami na okładce i jeszcze wersją deluxe opublikowaną w 30 kopiach (można ją znaleźć tutaj). Kwartet Nemezis (Bociński, Kucz, Pawlak, Staniecki) wziął na warsztat różne kompozycje Pawła Mykietyna, dostając wcześniej zielone światło do przeróbek od ich autora. Efekt nie szokuje o tyle, że sam Mykietyn jest uwrażliwiony od lat na brzmienie poszukującej muzyki niefilharmonicznej. Z drugiej strony – przeróbki dotyczą fragmentów utworów na klasyczne instrumentarium, więc jednak element ciekawości jest. Najsłabiej wyszło to w koncertowym „Back To Square One”, niepotrzebnie wydłużonym i nużącym. Dobrze w „A Song Whose Lyrics Have Been Forgotten”, gdzie posępne beaty podkreślają liryczny charakter oryginalnych partii z „Kartki z albumu” (na wiolonczelę i taśmę). Nie jestem do końca przekonany do głosów i field recordingów w tym i kolejnym („Signals”) nagraniu, ale z całą pewnością najlepszym materiałem do przeróbek okazały się wczesne utwory Mykietyna – „3 for 13” (1994) i „4 for 4” (1999). Paradoksem tej płyty jest to, że choć duże wrażenie robi szczególnie gra pogłosem, próba zagłębienia się w przestrzeń oryginalnego nagrania („Echoes”), to w sumie mamy przede wszystkim album bardzo miły w słuchaniu, ułatwiający niewątpliwie kontakt z Mykietynem. Znikają walory operowania tempem, czasem w kompozycjach PM. A końcowy „A Couple with Their Heads…” z zagęszczonymi repetycjami robi z niego na pewno bardziej Reicha niż Szymańskiego. Zadanie zacierania granic i edukowania nowej publiczności zostało wykonane, choć w paru momentach oczekiwałbym bardziej radykalnego spojrzenia.



ROBERT PIOTROWICZ „Lincoln Sea”
Musica Genera 2013
Trzeba posłuchać: dość głośno i nie na słuchawkach.
Też długo oczekiwany materiał – jeszcze przy okazji kompozycji „Lincoln Sea Ice Walk” na antologię noise’u i elektroniki Sub Rosy Robert Piotrowicz wspominał w notce o tym, że nagrywał album o tym tytule. Całość jest jeszcze potężniejsza niż tamten utwór. To dźwiękowy matriks wygenerowany przez syntezatory modularne, w który wchodzimy bez zbędnych wstępów. Coś jak zderzenie ze ścianą dźwięku – przynajmniej na początku. Albo zanurkowanie w ścianie, choć to trochę straszna metafora. I zupełne przeciwieństwo albumu „When Snakeboy Is Dying” sprzed pół roku (niezłe tempo!), który bardzo mi się podobał. Zaraz, zaraz, zupełne przeciwieństwo? Trzeba trochę się z tą płytą oswoić, żeby zauważyć, że to też jest album z pewnym przełożeniem na muzykę orkiestrową. Niektóre fragmenty jednoznacznie kojarzą się z dużym zespołem grającym utwór sonorystyczny, zbudowany wokół bardzo powoli zmieniających się faktur. Tyle że syntezator zapewnia utrzymywanie wyjątkowej gęstości, masy brzmienia jeszcze dłużej, jest imponująco precyzyjny. Fraszka to to nie jest, ale z drugiej strony – echo wzajemnych inspiracji muzyki elektronicznej i orkiestrowej jeszcze słychać w muzyce, dlatego wbrew obco brzmiącemu tytułowi jest u Piotrowicza mocne nawiązanie do polskich tradycji i ogromnie jestem ciekaw, co by na temat tego utworu powiedział inny, nieco starszy, kompozytor na P.

ZENIAL „Chimera”
Zoharum 2013
Trzeba posłuchać: „Hasthallen”, „Unclean/Clean”.
Niełatwe zadanie stawia tym razem przed odbiorcą również Łukasz Szałankiewicz, którego rezydentura w sztokholmskim studiu EMS (jedno z ważniejszych w Europie studiów muzyki eksperymentalnej) przyniosła już plon na zeszłorocznej Warszawskiej Jesieni. Tutaj mamy ciąg dalszy – Zenial najwyraźniej wykorzystuje najstarsze generatory, które znalazł w studiu, bo skupia się na dość surowej prezentacji alfabetu analogowych brzmień z epoki pionierskich nagrań elektronicznych. Nie mają one takiej potęgi, masy, jak muzyka Piotrowicza z ostatniej płyty. Przeciwnie. Z dzisiejszego punktu widzenia brzmi to czasami jak muzyka hipnotyzujących zakłóceń i interferencji. Ale prawdziwym zakłóceniem na ich tle jest ciepły, dronowy utwór „Unclean/Clean” (czyżby nawiązanie do klasyka grupy Za Siódmą Górą?) utopiony w oceanie szumów, bo nowoczesnością i złożonością brzmienia moim zdaniem mocno odstaje od reszty. Obraz Wiktora Jackowskiego na okładce do tej twardej, nieco laboratoryjnej momentami wizji eksperymentu pasuje. Parafrazując hasło z tytułu industrialno-elektronicznej gazety, która patronuje wydawnictwu – „Hard art, but art”. Niezłe motto dla wszystkich tych ciekawych wydawnictw – bo to może i ciągle rynkowo sztuka przetrwania, ale przy tym niezła sztuka.



Robert Piotrowicz gra na trwającym już festiwalu Unsound – 19 października.