200 gitar, czyli poważka spotyka metal

Nie, nie chodzi o „Dla Elizy” grane na gitarze elektrycznej przez zespół Accept. Na bardzo ciekawym spotkaniu w Collegium Civitas usłyszałem dziś ze wszech miar zasadne pytanie: „Jak można jednocześnie oceniać płyty Muddy’ego Watersa i – dajmy na to – Björk?”. Nie pamiętam już, czy dokładnie takie się pojawiły przykłady, ale problem specjalizacji w kulturze jest wszechobecny i cieszę się, że przynajmniej muzyka poważna ma zawsze oddzielną krytykę.

Są jednak rzeczy, które trafiają w czarną dziurę – nawet między tak zwaną rozrywką i tak zwaną poważką. Na przykład Rhys Chatham. Od paru tygodni leży u mnie na biurku nowa wersja jego „A Crimson Grail”, czyli kosmicznego orgazmu dla miłośników gitary. Chatham, kompozytor ze stażem akademickim, ale też wieloletni zawiadowca The Kitchen (w czasach No Wave), ma też spore koneksje w świecie rocka i uwielbia gitary elektryczne. Komponuje na ten stosunkowo rzadko stosowany w muzyce współczesnej instrument, ostatnio na dużą skalę. Pięć lat temu napisał utwór „A Crimson Grail” na 125 (!) gitar dla Paryża, do wykonania w bazylice Sacre-Coeur. W partyturze uwzględnił naturalny pogłos kościoła. Ale gdy dwa lata później zamówienie na prezentację utworu przyszło z jego rodzinnego Nowego Jorku (na stałe Chatham mieszka dziś w Paryżu), musiał przepisać kompozycję z myślą o wykonaniu na otwartym powietrzu. Uwzględnił tylko 200 (bagatelka) gitarzystów i 16 basistów, dzieląc ich na podgrupy i wyznaczając zadania. Publiczność była otoczona muzykami z trzech stron – z przodu,z lewej i z prawej strony. Każdy gitarzysta miał swój wzmacniacz, co dawało – jak chciał kompozytor – niezwykły efekt 216-punktowego surroundu. Na płycie tego nie słychać, jasna sprawa, ale brzmi ona i tak dość dobrze jak na tej miary problem akustyczny.

Wbrew temu, co piszę powyżej, Chatham – jeśli ktoś go nie kojarzy – to minimalista. Nawet sam tak siebie klasyfikuje. Złożony z trzech części utwór jest prosty. Hipnotyczny, miarowy „Part 1” (35 minut) wystawia nerwy słuchacza na próbę. Za to świetna „dwójka” (prawie 11 minut) przemówi do wyobraźni ludzi wychowanych na Godspeed You! Black Emperor i pokaże, jakie źródła ma hałaśliwy, symfoniczny post-rock w ich wykonaniu. „Part 3” (22 minut, moja ulubiona) jest syntezą obu wątków z dodatkowym rytmem nabijanym na hi-hat i piękną, subtelną pracą basu. Oczywiście nie ma w tym metalu jako takiego, ale drony, które tworzą poszczególne grupy muzyków, spodobałyby się muzykom Sleep czy Borisa. Niby nowojorski kompozytor robił już wcześniej podobne rzeczy, ale z drugiej strony – ci wszyscy artyści już od dawna działali, gdy wydał „A Crimson Grail”, więc może jednak inspiracja dla tego utworu szła w drugą stronę?

Jak dobrze pójdzie, to spory fragment płyty nadamy jutro w Nokturnie. Szkoda tylko, że nie możemy pokazać, jak to wygląda. Ale może któreś z naszych zasobnych i kulturalnych miast ściągnęłoby do siebie autora?

W każdym razie nie wiem, kto w Polityce” mógłby się zająć pisaniem o Rhysie Chathamie. I z tego wszystkiego już się tym zająłem sam. No jak to gdzie? Tutaj.

RHYS CHATHAM „A Crimson Grail”
Post Minimalist Music/Nonesuch 2010
8/10
Trzeba posłuchać:
na żywo (tak sądzę), ale kiedy i gdzie – nie mam pomysłu.