The Give’r Society i pokolenie technoturystów
Drodzy artyści, właśnie powstało The Give’r Society. Wiedziałem, że coś z tego będzie, kiedy dziennikarz muzyczny z Ukrainy spotka dziennikarza z Polski, wypiją piwo ze Szkotem, wznosząc toast wg receptury Kanadyjczyka (stąd „giver„), zapozują do zdjęcia Koreańczykowi, pogadają z Grekiem o najświeższych premierach, z kolegą z RPA o festiwalach, a z Finem o skokach narciarskich i złożą życzenia urodzinowe Amerykaninowi. Z punktu widzenia kiepskich artystów, lepiej pewnie by było, gdyby dziennikarze z różnych krajów ze sobą nie rozmawiali i pozostali podzieleni barierą językową. Bo im więcej ze sobą rozmawiają, tym mocniej kształtuje się jakiś rodzaj wspólnego stanowiska, a to może mieć cień wpływu na tzw. opinię publiczną, nawet jeśli założymy, że prasa ma na nią wpływ coraz mniejszy. The Give’r Society nie będzie więc nową lożą masońską ani zakonem Templariuszy, ale sam fakt, że pod parasolem niemieckiego projektu kulturalnego ta międzynarodowa grupa nawiązała stały kontakt, ma coś w sobie.
Wcześniej o jakieś 10-15 lat nawiązała tu, na niemieckiej ziemi, kontakt międzynarodówka technoturystów. Pisałem już na łamach „Polityki” o książce dziennikarza „Der Spiegel” Tobiasa Rappa „Lost and Sound: Berlin, techno und der Easyjetset”, która opowiada o tym fenomenie. Trwającym zresztą w najlepsze, o czym można się było przekonać przez dwa kolejne dni studyjnej podróży, w Berlinie. Rapp pisał bardzo zajmująco o tym, jak młodzi ludzie zaczęli przylatywać tanimi liniami (zmiana cen biletów bardzo wpłynęła na taką weekendową turystykę) już tylko po to, żeby spędzić weekend w Berghain albo w innym klubie. A wokół całego zjawiska rozwijały się hostele (np. opisywany przez niego Circus), placówki Easyjetu, sklepy płytowe i modowe butiki.
– Tutejsza agencja turystyczna Partner Für Berlin uznała, że według sondaży nocne życie jest drugim, po muzeach, czynnikiem przyciągającym turystów do miasta – komentował mi wtedy Rapp. – Ciężko to przełożyć na twarde dane liczbowe, ale pamiętam moment, gdy nad Berlinem unosiła się chmura dymu wulkanicznego i imprezowicze korzystający z linii Easyjet nie mogli się pojawić. Kluby w mieście były opustoszałe w porównaniu ze zwykłym weekendem.
Rapp zdążył jeszcze w swojej książce odnotować, że środek ciężkości tego klubowego świata przeniósł się stopniowo z drożejącej centralnej dzielnicy Mitte do Friedrichshein i na Kreuzberg. W tej chwili można już powiedzieć z całą stanowczością, że to zjawisko wypełnia właśnie Kreuzberg. Zagęszczenie klubów jest takie, że większość z tych najważniejszych wypełnia przestrzeń ograniczoną bodaj trzema stacjami kolejki S-Bahn. Zresztą większość Czytelników niniejszego bloga rekrutuje się pewnie spośród ludzi stale przybywających do Berlina w charakterze kulturalnych turystów, więc poza doniesieniami na temat świeżego odoru spalenizny w strawionej niedawno ogniem kultowej Festsaal Kreuzberg nie będę w stanie dużo wnieść do tej dyskusji (notabene – na zdjęciu powyżej stopiona szklana kula z Festsaal). Poza oczywiście informacją o tym, że książka Tobiasa Rappa wyszła właśnie po polsku – jako „Zagubieni w dźwięku. Berlin, techno i technoturyści”. Jest dostępna nakładem Fundacji Kultural Kolektiv. Naprawdę warto sprawdzić, rezygnując z anglocentryzmu – książka Rappa jest jedną z ciekawszych ostatnio okołomuzycznych analiz.
Tyle zatem o Berlinie, który w zasadzie pożarł połowę niemieckiej sceny (opisywani poprzednio muzycy Mouse On Mars nie mieszkają już ani w Dusseldorfie, ani w Kolonii, tylko właśnie tu – mają studio w starych budynkach NRD-owskiego radia). Może tylko wskazanie dla tych, którzy stale go odwiedzają. W małej galerii przy Oranienburgerstrasse wciąż jeszcze można oglądać wystawę poświęconą grupie Kraftwerk. A w zasadzie trójekranową instalację 3D. To dobra wiadomość dla tych, którzy (jak ja) nie widzieli koncertu Kraftwerk w 3D. W praktyce dostajemy tu to samo – czyli godzinny zestaw z muzyką z kolejnych płyt z towarzyszącymi jej wizualizacjami. Ogląda się to w specjalnych okularach i jest momentami zabawne, choć koncertowe wersje utworów ustępują w niektórych przypadkach oryginałom, a same wizualizacje, bardzo proste, bledną trochę, jeśli ktoś już widział to samo w 2D w trakcie jednej z poprzednich tras (kiedy np. zespół występował w Kongresowej).
I jeszcze załącznik do podróży z Dusseldorfu do Berlina. W tym pierwszym mieście spotkałem Stefana Schneidera, zaangażowanego dziś przede wszystkim we współpracę ze Svenem Kacirkiem (której efekty sceniczne miałem okazję słyszeć, ale wolę ich nagrania terenowe z „Mukunguni” – będzie ciąg dalszy!). W drugim urodził się Hans-Joachim Roedelius, filar Cluster i Harmonii, ważna postać sceny krautrockowej – aktualnie mieszka jednak w Austrii. W przyszłym roku skończy 80 lat. Razem ze Schneiderem tworzą za to międzypaństwowy i międzygeneracyjny duet. Na pierwszej płycie „Stunden” pozostawali pod mocnym wpływem krautrocka, tamten album był zresztą bardzo urozmaicony i szczególnie w końcowej części obfitował w rewelacyjne momenty („Boogie Drone”, „Upper Slaughter”). Ten nowy pozostaje znacznie bliższy estetyce Briana Eno, którą Roedelius – jako dawny kompan autora „Music For Airports” – dobrze zna. Płyta wypada na tle poprzedniej bardziej jak monolit, a brzmienie – bardzo oszczędne i klasyczne – dyktuje tu fortepian Roedeliusa, który w ogóle wydaje się na albumie „Tiden” lekko dominować, z rzadka lekka rytmika Schneidera bierze górę (za „Frankly” trzeba chyba rozliczać w pierwszej kolejności jego). Jest tu również sporo z ducha solowych albumów Roedeliusa i miłośnicy jego wysmakowanej, ambientowej, ale podszytej psychodelią twórczości nie będą mieli powodów do narzekania. Idealne na chillout po berlińskich klubach, które w końcu grają dla technoturystów przede wszystkim do tańca.
ROEDELIUS SCHNEIDER „Tiden”
Bureau B 2013
Trzeba posłuchać: „Indie Woogie”, „Toast”
Komentarze
ad „W tej chwili można już powiedzieć z całą stanowczością, że to zjawisko wypełnia właśnie Kreuzberg.” W znaczącej mierze przesunęło się już na Neukolln. Co ciekawe, wedle informacji udzielanych przez lokalsów, „prawdziwy” artyści już się realokują na dzielnice zachodnie, tradycyjnie dużo mniej hip, ale kto wie jak długo jeszcze
Na Nowej Muzyce pojawiła się nasza recenzja książki Tobiasa Rappa: http://www.nowamuzyka.pl/2013/08/13/tobias-rapp-zagubieni-w-dzwieku-berlin-techno-i-technoturysci/
A także rozmowa z reprezentantem Kultural Kolektiv – Mariuszem Łucykiem – wydawcą książki „Zagubieni w dźwięku. Berlin, Techno i technoturści”: http://www.nowamuzyka.pl/2013/08/14/kultural-kolektiv-nasza-rozmowa/
A teraz coś od siebie, moja recenzja z teraz wspaniałej składanki „Personal Appeal” z lat 1973-2001 R. Stevie Moore’a. Gorąco polecam ten materiał!
http://www.nowamuzyka.pl/2013/08/19/r-stevie-moore-personal-appeal/
@PopUp –> Oczywiście artyści chętnie się wyprowadzają na Neukolln. A w tej chwili jeszcze chętniej na Wedding (zachód – jak najbardziej). Ale nie zmienia to faktu, że centrum klubowe/koncertowe to ciągle Kreuzberg. Pewnie dopiero się przesunie…
scena kulturalna „off” jest zawsze w ruchu (mobile in mobil), a zaleta berlina, tak jak ny,
jest jego multietnicznosc i zwiazana z tym pluralizm kulturalny…
faktem jest, ze w tym miescie takich centr jest pare; wspomne tutaj tylko n.p.
o schönebergu, gdzie tradycyjnie silna jest scena gejowska, a w tanztheater „metropol” juz w latach 60 u.s. tanczono do upadlego, ale wtedy twist´a i jive´a 😉
„książka Rappa jest jedną z ciekawszych ostatnio okołomuzycznych analiz” – zgadzam się w 100%
aż zacząłem sobie odświeżać dyskografię Tresora z lat 90-tych… co za muzyka!
http://tresorberlin.com/
p.s. 1 Wedding to dziwna dzielnica… trochę ‚szmatława’ ;), ale bardzo wciąga…
p.s. 2 w ogóle zacząłem ostro gromadzić elektronikę 90s. piękne czasy dorastania.
wedding to dzielnica nadal przemyslowa i robotnicza („roter wedding”);
silna grupe spoleczna sa tam nadal emigranci(w wiekszosci – czasowi, szacuje sie, ze 98 procent z nich wraca do swoich krajow, jesli sie dorobi, albo na starosc – turcy, arabowie, rosjanie, polacy, zydzi, duzo afrykanow, aby wymienic najwazniejsze grupy);
zaklady przemyslowe w czesci sprzedano chinczykom w latach 90 u.s( a na ich miejsce zbudowano (jak w londynie – biura albo trendowe kompleksy mieszkaniowe), albo zostaly kompletnie zrobotyzowane;na przyklad w znajdujacej sie tam mennicy procent pracownikow fizycznych jest znikomy – wszystko jest absolutnie zautomatyzowane – jak stoisz w hali produkcyjnej to masz czyste techno (bez zaspiewu pinka floyda money it´s a crime… 😉 )
p.s.
w ostatnich latach pojawilo sie „na” weddingu wielu hiszpanow,
a nawet… meksykanow 🙂
jedne wpisy wchodza, inne znikaja…
chyba i tutaj przjydzie czas mi sie pozegnac (:
@Sosnowski – dokładnie! Ostatnio zakupiłem chyba jedną z lepszych składanek z Tresora: Tresor 4. Solid i się nią rozkoszuję 🙂
A elektronika z lat 90-tych i we mnie też pozostawiła niezatarte piętno 🙂
@ dilmun: ta dwupłytowa kompilacja jest świetna. dzisiejsza elektronika to kopia, kopii z kopii 😉
tu coś ciekawego 93′ (cały album był przedni):
http://www.youtube.com/watch?v=Sftkv1yafsg
tak sobie odświeżyłem, chociaż to nie Berlin…
i jeszcze:
http://www.youtube.com/watch?v=wPGUyYj3mWo
perła:
http://www.youtube.com/watch?v=TccgyZVkonw
@Sosnowski – dzięki, sprawdzę linki:-)
Miałem czas, że nieszczególnie słuchałem nowej muzyki. Teraz postanowiłem posłuchać, co nowego. No więc słucham i… często zastanawiam się, o co chodzi, bo mam wrażenie, że to już wszystko słyszałem w latach 90-tych i to często w lepszej wersji.
Jestem tylko ciekaw, czy w latach 90-tych to samo czuły osoby związane z elektroniką od lat 60 przez 70 do 80 🙂
osoby wypowiadające się wcześniej zwracają uwagę, że dzisiejsza elektronika, to kopia tej z lat 90-tych, że wszystko wcześniej już było, itd. ale – odnosząc się do wątku berlińskiego – pomijacie ważny, jeśli nie najważniejszy aspekt techno: tej muzyki nie słucha się w domu siedząc na kanapie! jeśli dj jest dobry, to miksując zawsze stworzy coś nowego, a często niepowtarzalnego. nie oceniajcie proszę odkrywczości obecnej muzyki elektronicznej tylko przez pryzmat płyt!
@ok28 –> Święta prawda. Jest techno do klubu i techno na płytę, mnie – z biegiem lat – zostaje powoli już raczej to drugie (imprezy się za późno zaczynają – albo za wcześnie, zależy jak na to patrzeć), dlatego ograniczam się do pisania o płytach. Ale w latach 90. to były imprezy… 😉
@ok28 – ja jednak nawet na imprezach słucham muzyki tak samo, jak w domu – te same kryteria do niej przykładam.
(choć też coraz rzadziej bywam, bo pora już nie ta 😉 )
Berlin…Tomasz Świtała (aka Guiddo), znany też jako Manhooker, dzisiaj wypuścił swoją nową EP-kę dla Sonar Kollektiv.
http://www.nowamuzyka.pl/2013/08/30/nowy-material-od-manhookera/