Są na sali jacyś senatorowie?

Wieści przyszły w zeszłym tygodniu – poprawki do ustawy o mediach, nakazujące granie 33 proc. polskiego repertuaru, w dodatku w większości w ciągu dnia, przeszły w sejmie, a w środę będą głosowane w senacie. To już blisko końca drogi projektu, który zaczynał się mało ciekawie (pisaliśmy o nim w „Polityce”). Służył bowiem – mówiąc w perfidnym skrócie – temu, by nagrania Maryli Rodowicz, zespołu Budka Suflera i Edyty Bartosiewicz, nadawane dotąd przez komercyjne stacje po północy, prezentować w większości w ciągu dnia. Nie było w nim bowiem żadnych mechanizmów zabezpieczających granie NOWYCH piosenek i wykonawców, którzy na radiowe playlisty nie załapali się w latach 90.
W tej chwili wygląda to dużo lepiej i brzmi tak:

11) w art. 15:
a) ust. 2 otrzymuje brzmienie:
„2. Nadawcy programów radiowych, z wyłączeniem programów tworzonych w całości w języku mniejszości narodowej lub etnicznej, lub w języku regionalnym w rozumieniu art. 19 ustawy z dnia 6 stycznia 2005 r. o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym (Dz. U. Nr 17, poz. 141, Nr 62, poz. 550 oraz z 2009 r. Nr 31, poz. 206 i Nr 157, poz. 1241), przeznaczają co najmniej 33 % miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych na utwory, które są wykonywane w języku polskim, z tego co najmniej 60 % w godzinach 5-24.”,
b) po ust. 2 dodaje się ust. 2a i 2b w brzmieniu: „2a. Przy ustalaniu czasu nadawania w godzinach 5-24, o którym mowa w
ust. 2, czas nadawania utworu słowno-muzycznego w tych godzinach wykonywanego w języku polskim przez debiutanta jest liczony jako 200 % czasu nadawania utworu.
2b. Za utwór wykonywany przez debiutanta uważa się utwór słownomuzyczny wykonywany w języku polskim, który w danym okresie rozliczeniowym został rozpowszechniony w programie radiowym, a od daty pierwszego rozpowszechnienia nie minęło 18 miesięcy, przy czym za debiutanta uważa się wyłącznie artystę lub zespół muzyczny, który w powyższym okresie 18 miesięcy po raz pierwszy opublikował album zawierający utwory słowno-muzyczne lub pojedyncze nagranie utworu słownomuzycznego.”,

Teraz stacja zamiast zagrać dwie Maryle będzie mogła puścić jedną – powiedzmy – Julię Marcell. No, prawie – bo Marcell debiutowała już na tyle dawno, że nie łapie się na definicję debiutantki. Zresztą moim zdaniem stacje i tak zdecydują się na to pierwsze. Nawet jeśli nie, to uważam, że poprawki ciągle nie dość dobrze bronią młodych polskich artystów. Tych bowiem od końca lat 90. rzeczywistość uczyła tego, by nie podpisywać umów z ZAiKS-em, bo: a. i tak nie zobaczą z tego wielkich pieniędzy; b. nie będą mogli wydać swoich nagrań na niezaiksowanej płycie dołączanej do gazety, a wówczas była to niezła forma promocji.
Dlatego żeby realnie coś zmienić na polskiej scenie muzycznej ustawa powinna iść dużo dalej:

1. Nałożyć na ZAiKS i inne organizacje broniące praw autorskich (w proporcjach odpowiadających ich udziałowi w rynku) ustawowy obowiązek prowadzenia ciągłej kampanii edukacyjnej dla młodych wykonawców, tłumaczącej im, dlaczego i jakiego rzędu pieniądze dostaną na koniec roku, jeśli zdecydują się po nie zgłosić. Bez tego prawo będzie w praktyce martwe i zakonserwuje tylko status quo.

2. Zerwać z obowiązkiem grania 33 proc. repertuaru po polsku i w zamian za to wprowadzić obowiązkowe 33 proc. muzyki polskich wykonawców wydanej w Polsce. Poprawki w zaproponowanym kształcie de facto DYSKRYMINUJĄ większość młodych artystów zamiast ich wspierać. Ustawa nie premiuje w żaden sposób wykonawców instrumentalnej muzyki jazzowej i muzyki elektronicznej. Zapomnijmy o Pink Freud i Paristetris, Tomaszu Stańce, Jacaszku, Kristen, Teielte, a nawet o Smoliku. Ustawa odcina w praktyce szanse na zagraniczne sukcesy polskich wykonawców. Moim zdaniem premiować tekst polski można ewentualnie, przypisując piosenkom w języku narodowym podwójną wartość, podobnie jak utworom debiutantów. Ale nie poprzez eliminację autorów utworów instrumentalnych i tekstów po angielsku, bo oba te kręgi decydują w tej chwili w praktyce o konkurencyjności naszych muzyków za granicą.

3. Zamiast przez 18 miesięcy od debiutu chronić młodych artystów przez co najmniej 5 lat. W Polsce debiutować jest stosunkowo łatwo, trudniej wydać drugi album, przetrwać na rynku, wybudować spokojnie silną pozycję konsekwentną i oryginalną linią autorską przez kilka lat. Zapis w proponowanym kształcie promuje de facto gwiazdy jednego przeboju, wynalazki telewizyjnych programów typu talent-show i inne sezonowe ciekawostki. Tym 18 miesięcy wystarczy. Postacie sceny alternatywnej budują swój krąg odbiorców przez lata.

4. Banalne, ale nie zauważone przez ustawodawcę: jeśli stacja gra nowy polski utwór bez podawania jakiejkolwiek informacji, kto i co śpiewa, efekt promocyjny jest w praktyce bliski zeru. A taką praktykę antenową ma większość komercyjnych stacji. Emisja utworu polskiego wykonawcy powinna więc być połączona z przekazaniem w jakiś formie (werbalnej, RDS) informacji, kto gra.

Praca nad tą ustawą moim zdaniem jeszcze się nie skończyła.

Na pocieszenie dla polskiego ustawodawcy mam przykład brytyjski – Jessie J, która została wykształcona (bardzo dobrze) za publiczne pieniądze w słynnej Brit School, która dostała promocję od publicznego radia BBC, wchodząc na listę „BBC Sound Of 2011”. Ba, wygrała głosowanie na najbardziej obiecującą postać brytyjskiej muzyki AD 2011. Album „Who You Are” wpisuje się w modę na odgrzewanie soulu na Wyspach, w najlepszych momentach wchodzi na terytorium Lily Allen i choć wokalnie jest znakomity, pozostaje dość partacki i banalny w sferze muzycznej, przede wszystkim drażni natarczywa produkcja. W tej chwili jednak polski rynek nie jest przygotowany nawet na coś takiego, nie mówiąc już o promocji wykonawcy, który mógłby na nim przetrwać lata.

JESSIE J „Who You Are”
Universal Republic 2011
4/10
Trzeba posłuchać:
konkurentek Jessie J, choćby Adele. Ewentualnie singla „Price Tag” z gościnnym udziałem rapera B.o.B.

Jessie J Feat. B.o.B. – Price Tag by WILLO