Zrzut pianina i nasz desant w Austin

To z pewnością jedna z okładek roku. Skorzystałem z metody Tima Heckera i jeszcze raz przefotografowałem komórką (powyżej) fragment zdjęcia z archiwum Massachusetts Institute of Technology, które on kilkakrotnie przetwarzał w ten sposób. Zdjęcie przedstawia początek (w 1972 roku) powtarzanego później rytuału zrzucania pianina z dachu jednego z budynków MIT przez studentów (czyżby szczególny odpowiednik topienia marzanny?). Sugerowałoby to przynajmniej tak miażdżącą zawartość, jaką Kanadyjczyk zaprezentował na ostatnim Unsoundzie, na jednym z najlepszych moim zdaniem koncertów ubiegłego roku. Ale tak nie jest.

W Krakowie Hecker grał utwory znane z poprzednich płyt, wykorzystując przestrzeń kościoła i brzmienia organów. Miał już wtedy na pewno zaczątki utworów z „Ravedeath, 1972”, bo wcześniej odwiedził kościół w Reykjaviku, gdzie nagrywał próbki brzmienia miejscowych organów i innych instrumentów zniekształcanych przez gitarowy wzmacniacz. O ile jednak krakowski występ był nieprawdopodobnie skondensowany i pokazywał, jak niedocenioną płytą było „An Imaginary Country”, to na albumie pomysły Heckera wydają się rozrzedzone. To wciąż rzeczywistość słuchana przez sito jakiegoś dźwiękowego ziarna, nieustannie drżąca, pofalowana i niespokojna, ale Kanadyjczyk prowadzi nas przez nią bardzo powoli i oszczędza na eksplozjach dynamiki. Oszczędza też niestety na krótkich melodycznych tematach, którymi kontrapunktował dronowo-ambientowe masy dźwięku na poprzednich albumach. „Hatred of Music”, szczególnie część pierwsza, wyróżnia się tak bardzo, że z niepokojem słuchałem tego po raz kolejny i następny. Zwały cyfrowego brudu na początku płyty też robią wrażenie, podobnie jak przedłużający się finał „In the Air”. To ciągle album bardzo charakterystycznego muzyka, którego pozostaję oddanym fanem, ciągle stylistyka oryginalna na tle tego, co robią inni laptopowcy, ale już nie tak poruszająca jak „Harmony In Ultraviolet” czy nawet bezpośrednia poprzedniczka. Może umknęły mi jakieś subtelności, lecz jestem przekonany, że to piękne edytorsko wydawnictwo bardziej nadawałoby się tym razem na ścieżkę dźwiękową niż oddzielny album.

I jeszcze słówko o naszym desancie. Z zazdrością w stosunku do kolegów, którzy trafili do Austin na SXSW zacząłem śledzić festiwal poprzez rewelacyjną stronę na „Guardianie”. Możecie tu – wśród wielu różnych bajerów – zobaczyć podstrony polskich zespołów, które brały udział w festiwalu i – jak to małe ryby w wielkim stawie – nie zostały zbyt szeroko dostrzeżone: Pustki, L. Stadt, Kyst i Indigo Tree. Wylądowały według tego zestawienia w szóstej i siódmej setce zespołów na teksaskim zjeździe muzycznym. Polecam szczególnie piękne grafy popularności w serwisach społecznościowych, tu na moje oko najwięcej zyskało Indigo Tree. Pełna lista zespołów i pierwsza dziesiątka festiwalu tutaj.

Swoją drogą, jeśli już jesteśmy przy promocji polskiej muzyki i zrzucaniu instrumentów – byłem gorącym orędownikiem szalonego pomysłu, który narodził się w warszawskim ratuszu w ubiegłym roku i został z miejsca wyśmiany przez media, by na pamiątkę pobytu Chopina w Warszawie wyrzucać z okna fortepian. Uważam, że byłby z tego niezły (i głośny, w dodatku bez amplifikacji) happening. Ilekroć patrzę na okładkę Heckera, przypominam sobie tę inicjatywę. Tylko ja postulowałem, żeby zrzucać nie atrapę, tylko prawdziwy instrument, no i nie korzystać z okien pałacu Czapskich (obecne ASP), tylko z budynku, gdzie studiowałem – z okien Instytutu Dziennikarstwa na Nowym Świecie, bo zdaje się, że to stamtąd wyleciał kiedyś oryginał. Jedyne ustępstwo, na jakie jestem skłonny iść, to wstrzymanie na moment ruchu ulicznego.

TIM HECKER „Ravedeath, 1972”
Kranky 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Hatred of Music I”.

tim hecker ‚hatred of music I’ by kranky