Piwo, muza, plaża, seks
Na hasło „filozof” reaguję z wyrozumiałością. Lubię ciekawe zainteresowania, a na studiach miałem wykładowców, którzy mi filozofii nie ośmieszyli. Ale profesor Jan Hartman próbuje. Ogłosił w ubiegły poniedziałek na łamach „Tygodnika Powszechnego” swoją analizę postaw młodych ludzi, opartą – to już tylko w filozofii takie metody – na zachowaniu podczas zajęć jego studentów pierwszego roku (którzy mogą od tej pory mówić o sobie per Próbka, przez duże P). Dziś wisi to już na stronie „Tygodnika”, więc rzeczona młodzież, i tak już nihilistyczna i egoistyczna, będzie mogła przeczytać to bez płacenia za pismo – tutaj, a tu w wersji bez reklam i przeklikiwania ze strony na stronę. A tekst profesor napisał długi, może w nadziei, że leniwa młodzież go jednak NIE przeczyta. Leniwcom proponuję passus, który całą rzecz podsumowuje (a tym, którzy szukają tylko płyt dnia proponuję przemieścić się o pięć akapitów w dół):
Żadne tam „życie chrześcijańskie”, żadna „sprawiedliwość i pokój”, żadna „wolność, równość i postęp”. Liczy się jedno: przyjemne, dające wiele radości i satysfakcji życie, a wszystko inne: nauka, sztuka, religia, nabiera wartości tylko o tyle, o ile daje się temu projektowi podporządkować. Czysty epikureizm. Starożytni górą! Niestety, zachwyt nad odrodzeniem idei klasycznych studzi w nas widok szpetnego oblicza współczesnego trywialnego hedonisty. Gdzież mu tam do ogrodów Epikura. Nie dla niego wysmakowane dysputy, elegancja i styl. Jego „sztuka życia” to zaledwie użycie. Szybkie i byle jakie. Piwo, muza, plaża, seks. Dla bardziej wymagających jeszcze kino i Msza. I żeby się nie narobić. To jest właśnie „godne życie” i to jest „własne zdanie”.
Według Hartmana ten stary epikureizm był ok, ale ten nowy, w umasowionej (skomercjalizowanej – chciałoby się dodać) formule jest pozbawiony sensu. A sama młodzież myli różnorodność poglądów z brakiem kręgosłupa moralnego. Sam już nie jestem młodzieżą, wiekowo bliżej mi do Hartmana, więc nie będę się obruszał w imieniu młodych ludzi. Uważam, że sami obronią się dużo lepiej – tak się bowiem składa, że (po zaledwie kilkuletnim obcowaniu ze studentami) mam zupełnie inne zdanie niż autor „Tygodnika”. Zresztą na antenie TokFM Grzegorz Chlasta próbował się dowiedzieć, co złego w uznawaniu różnorodności poglądów i w czym pogląd filozofa lepszy, na co usłyszał głównie to, że autor tekstu uważa, że jest człowiekiem niezwykłym (w przeciwieństwie do tych zwykłych), poszukującym, dążącym do prawdy, sensu itp. Nie padło tylko słowo „oświecony”. Jeśli do tej pory na wykłady Hartmana przychodziła gorsza młodzież (w co trudno mi uwierzyć), to boję się, że po takiej zachęcie zapiszą się na nie już tylko desperaci.
Właściwie wystarczyłoby tekst Hartmana skrócić do „piwo, muza, plaża, seks”. Bo najwyraźniej tu Autora boli. Nie będę rozwijał każdego z wątków z osobna, ale poczułem się wywołany do tablicy, jeśli chodzi o – tak, tak – „muzę”. To jest ten jeden szczegół, który mnie w tekście profesora i zdobywcy nagrody Grand Press w dziedzinie publicystyki poruszył szczególnie. Muza. Jakie to jest cholernie wkurzające, że ci młodzi ludzie słuchają innej muzyki, w dodatku każdy innej „innej”… Ba, nie muzyki – muzy. Trzeba ją przecież nazwać inaczej, żeby się nie myliła z muzyką właściwą, prawdziwą i jedyną dopuszczalną, o której sensie Hartman gdzie indziej pisze tak (przepraszam, jeśli ktoś teraz słucha muzyki, bo to może mu zepsuć przyjemność):
Źródłowa archetypiczna wartość muzyki jest wartością społeczną polegającą na konstytuowaniu się więzi podobieństwa i empatycznej solidarności między ludźmi jako zdolnymi, dzięki analogicznej dyspozycji do wiązania dźwięków z emocjami, do takich samych przeżyć.
(„Filozofia muzyki: studia”)
Wpisałbym to jako motto w belkę na górze bloga, ale chyba za długie, nieprawdaż? Poza tym Beatlesi ujęli to krócej. „Come together” czy jakoś tak. I jeśli na czymś, to na takim ujęciu polega archetypiczna wartość muzyki. Ciekawe, że dla Hartmana – jak dla całej dużej grupy ludzi, których istnienia nie mogę ignorować – muzyka jest czymś niższym niż kino. To ostatnie profesor raczył niemal zrównać z Mszą, więc rozumiem, że oświeca mocniej. Muzyka jest u niego czymś dla tych mniej ambitnych. Szczególnie – chciałoby się dodać – ten strumień nowych, nieznanych zespołów i wykonawców, każdy ma innego ulubieńca, groza! Zero hierarchii, żadnej wspólnej wartości. W muzyce problem profesora Hartmana objawia się najjaskrawiej – era wszechobecności muzyki jest epoką skrajnego relatywizmu. Tu przekonywanie się do jedynie słusznej racji na niewiele się zda, bo nawet nie wiadomo, jak intelektualnie argumentować (bez odwoływania się do subiektywnych odczuć – problem dyskutowany już na tym blogu parę razy), żeby nie stało się to – jak w powyższym przykładzie – karykaturalne. Po przeczytaniu tekstu Hartmana mogę z dumą wywiesić w szyldzie tego bloga „piwo, muza, plaża, seks”.
Ścieżką dźwiękową do filozoficznych dociekań Jana Hartmana były dla mnie nowe płyty Grails i Six Organs of Admittance. Dwa albumy dla fanów dobrej „muzy” spoza książkowych hierarchii, Panie Profesorze. Jak by tu Panu wyjaśnić, co mnie w ich muzyce pociąga? Gdy powiem, że zbliżenie zachodnich technik muzyki gitarowej (folk, hard rock itd.) z mistycyzmem Wschodu wyrażonym w swobodnym potraktowaniu struktury utworu, wprowadzaniu w trans i odrywaniu od rzeczywistości, zapewne uzna mnie Pan za neoepikurejczyka. Gdy dodam do tego bezczelny eklektyzm Grails, którzy ze swoich pozycji mrocznej psychodelii przeszli w stronę światła i barw progresywnego rocka z lat 70., a nawet przerysowanych melodii z soundtracków Morricone, zrobi się z tego wygodnicka różnorodość, nieprawdaż? Gdy powiem, że dokładnie tam, gdzie kończą Grails w utworze „Deep Snow”, zaczyna swój oniryczny folkowy rytuał Ben Chasny z Six Organs Of Admittance, to co prawda narzucę jakąś kolejność słuchania, jakiś porządek, ale posądzi mnie pan o sekciarstwo. Gdy dopowiem, że „Poppies” Chasny’ego – grane tylko na gitarze solo – to jeden z najbardziej brawurowych utworów gitarowych, jaki ostatnio słyszałem, można zawsze uznać, że moje lenistwo sprawiło, że nie poznałem innych, lepszych. A gdy uznam, że hipnotyczny ciężar „S/Word and Leviathan” oderwał mnie całkowicie od problematyki Pana tekstu, stwierdzi Pan może, że to z mojej strony unik mający zatuszować brak wystarczającej sprawności intelektualnej.
Niechże dla świętego spokoju stanie na tym ostatnim. Oba te albumy robią to, co powinna robić dobra muzyka – unoszą daleko poza sferę takich rozważań, każdy w inny sposób – muzyka Grails jest bardziej zniuansowana niż na poprzednich płytach, Chasny pracuje z grubsza tą samą metodą – i stąd wynikają moje wątpliwości w stosunku do tej płyty. Obie zamykają słuchacza przed światem, ale zarazem pozwalają na wyciszenie negatywnych emocji. Na przyjęcie innej perspektywy, może nawet dostrzeżenie, że nie warto wpisywać się w odwieczną dyskusję o tym, czy młodzież jest zła i zepsuta, bo to banał? Wykłady wykładami, ale nie korciło Pana, Profesorze, by sprawdzić, czy prawdziwe życie nie toczy się w tym czasie gdzie indziej?
GRAILS „Deep Politics”
Temporary Residence 2011
8/10
Trzeba posłuchać: „Deep Politics”, „Almost Grew My Hair”.
Grails – Almost Grew My Hair by pelecanus_net
SIX ORGANS OF ADMITTANCE „Asleep on the Floodplain”
Drag City 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Above a Desert I’ve Never Seen”, „Poppies”, „S/Word and Leviathan”. Ale żeby było w temacie proponuję poniżej utwór „River of My Youth”, nieco w klimacie Charalambides:
Six Organs of Admittance – River Of My Youth by Alexei Leonov
Komentarze
„Tu przekonywanie się do jedynie słusznej racji na niewiele się zna (…)” – „zda” :). Dzień literówek.
Tekst wyśmienity.
Kłaniam się.
Dzięki raz jeszcze, poprawione.
Mam wrazenie ze pan profesor wypalil sie jako wykladowca. Tego dowodzi jego tekst. Wypalil sie, albo nigdy nie powinien tego robic, jezeli prezentowal tego typu poglady – wczesniej. Zapewnie jego ocena pierwszoklasistow jest zgodna z rzeczywistoscia, ale co z tego. Jego obowiazkiem jest to probowac zmienic, nie zas pisac sfustrowane artykuly z uzyciem skomplikowanych i trudnych do wymowienia slow. Guglnalem go. Imponujace. Nie zmienia to faktu ze po tym artykule jest dla mnie zadufanym w sobie dupkiem, niegodnym umieszczenia w tak zacnym towarzystwie jak Organy. Grails’ow chyba nie specjalnie lubie. Dla mnie sa nieco zbyt „progresywni”. Za to SOoA w porownaniu z poprzednimi plytami wyjatkowo eudajmonistyczne 🙂
tekst bardz fajnie napisany (jak zawsze u Bartka), ale też cel wyjątkowo łatwy. profesor sam się podłożył.
Niestety miałem okazję słuchać tej nieszczęsnej audycji z udziałem Pana Profesora w radiu TokFM :/. Jego poglądy wydają mi się tym zabawniejsze, że co chwila widzę, jak w naszym kraju pokolenie końca lat 80-tych i początku 90-tych zaczyna robić w kulturze bardzo potrzebne rzeczy, których starsze pokolenia nie potrafiły w ogóle dokonać na przestrzeni wielu lat. Brak tych działań nie można tłumaczyć klasycznym „Polska była biedniejsza, a społeczeństwo niegotowe” – chodziło po prostu o dobrą wolę i determinację.
Bardzo fajny tekst Bartka i bardzo potrzebny.
Pan Profesor jest typowym przykładem człowieka zbyt sfrustrowanego współczesnością, żeby mógł z nią tworzyć kreatywny dialog. Tęskni faktycznie za czasami, w których odgórnie ustanawia się „oświeconych” i już. Szkoda wielka, bo (jak pisze Vlad) gdzieś tam część jego spostrzeżeń jest na pewno zgodna z rzeczywistością, ale na takim tekście cała możliwość jakiejkolwiek dyskusji się kończy. No i faktycznie, jak ma być teraz autorytetem dla uczniów?
Żeby było jasne, nie jestem przeciwnikiem naukowych wywodów pisanych hermetycznym językiem, bo ten język ma swoją pewną funkcjonalność lecz tylko w określonym kontekście. Ale nawet wtedy można mieć umiar i pewne wyczucie. Najgorsze jest to, że Hartman pod płaszczykiem inteligenckiego wywodu chowa jedynie czystą ignorancję i pewien rodzaj prostackiego, pogardliwego chamstwa, zamiast przenikliwej, krytycznej oceny. Wystarczy sobie przeczytać dajmy na to Baumana, żeby zobaczyć jak faktycznie merytorycznie i krytycznie oceniać współczesność, jednocześnie bez wylewania żalów i pustego narzekania.
Poziom dzisiejszych studentów (sam właściwie jeszcze jestem) faktycznie może budzić opory, ale to jest wina pewnego dziwnego u nas w Polsce systemu podchodzenia do czegoś takiego jak studiowanie. Ale to temat na inną rozmowę, a Pan Hartman w ogóle tego nie porusza. Szkoda, od tego w końcu teoretycznie są „mędrcy”, żeby wskazywać jakiś kierunek.
Szkoda też, że patrzy jedynie na powierzchnię pewnych zjawisk, przy kompletnym braku empatii. Fajnie by było, gdyby chciał się czegoś naprawdę dowiedzieć o swoich studentach i o tym kim są i dlaczego tacy są. To by jednak wymagało wysiłku i jakiegoś otwarcia na rewizję własnych poglądów, a to zbyt duże chyba wyzwanie.
Bartku, znając poglądy Hartmana, zdaje mi się, że postawienie kina obok Mszy ma tutaj charakter pejoratywny i oznacza coś w rodzaju „masowego wydarzenia do zapchania własnej pustki”.
Jak sobie przypominam, to Jan Hartman byl tez wykladowca na uniwersytecie w Lund (Szwecja). Niestety, niewiele mam wspolnego z mysla pana profesora, zwlaszcza z jego pogladami na etyke. Blizej mi jednakowoz do wymienionego przez „frippera” pana prof.Zygmunta Baumana albo jeszcze dokladniej do mego mentora Slawoja Zizka.
Zizek ciekawa postać, efektownie i inteligentnie prowokująca, ale z uważaniem go za mentora bym uważał.
Faktem jest, że trochę jest w tym tekście Hartmana zbieżności z niektórymi diagnozami Baumana (paradoks mody na posiadanie „własnego zdania” i pozorny indywidualizm). Mało tego, sporo tam jest naprawdę trafnych obserwacji (szczególnie co do tego, jak się powszechnie rozumie bezinteresowność), ale całość ma charakter natrętnie moralizatorski i potężnie niesprawiedliwy z racji potężnego uogólnienia. Zupełnie nie rozumiem też dlaczego wszystkie te zarzuty wysuwane są w stosunku do młodzieży i studentów, skoro wiele z nich (większość?) można spokojnie odnieść do dużo większej części społeczeństwa, także do rówieśników Pana Profesora.
Trochę się może zagalopowałem poprzednio w swojej radykalnej ocenie, ale nie zmienia to faktu, że za dużo tu ignorancji, a za mało empatii i próby szerszego spojrzenia. A takie narzekanie jest nie tylko bezproduktywne, ale przede wszystkim jest gestem poddania się.
Nie znam innych poglądów Jana Hartmana ale daleko mi do odebrania artykułu jako ataku na młodych. Z racji profilu tygodnika, w którym tekst się ukazał oraz faktu, że Profesor ma kontakt z młodymi ludźmi w roli nauczyciela(ktoś kogo cechuje przede wszystkim wiara w uczniów) wnioskuję, że to prowokacja (skuteczna). W innym wypadku gra niewarta świeczki.
A ja się profesorowi nie dziwię. Głupiejemy, młodzi i starzy; unifikujemy się na najprostszym poziomie; tzw. „życie w spokoju” staje się jedynym dążeniem. A przede wszystkim, nie przyjmujemy jakiejkolwiek krytyki we wspólnym poczuciu własnej niepowtarzalności.
@ muza
Six Organs nagrali bodaj najbardziej neutralną (niezauważalną, nie mylić z unikalną) płytę, jaką w tym roku słyszałem. Zaczynam się powoli gubić/męczyć pęczniejącą tylko powierzchownie dyskografią Chasny’ego – bo od „School of the Flower” słyszałem już tylko to, co już znałem. Niby przyjemne, ale w życiu nie o przyjemności przecież chodzi.
Cieszę się że są teraz takie czasy że można bez problemu takie słowa pisać I czytać. Piękna polemika z osobowością uznająca (się) za niepodważalny autorytet. Moje życie nauczyło mnie że nie ma ludzi tylko dobrych I tylko złych. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Jednak jest tak, że to tylko od nas zależy co zrobimy w życiu I czy zbudujemy coś dobrego w świecie. Tu chyba leży problem o którym chciał pisać pan Profesor, tylko chyba za bardzo uległ swojej „nieomylności”
Pozdrawiam
Tomek
obecnie
Grails>>>>>>>Six Organs
Witam,
Na muzyce się nie znam, więc nie pchałem się wcześniej z komentarzami na Twój blog, ale z chęcia zabrałbym głos nt. artykułu prof. Hartmana.
Jakiś rok temu ukazał się w „TP” artykuł na ten sam temat, ale pióra innego Myśliciela (niestety, nie pamiętam ani jego nazwiska, ani tytułu artykułu), który dokonał analizy młodego pokolenia na podstawie… jednej książki, całkowicie fikcyjnej, opisującej życie gimnazjalistów.
Temat jest poważny – czy faktycznie pokolenie 80-90 jest pozbawione ideałów, hedonistyczne? Ale analizować go na podstawie „a jak sobie gadam ze studentami to…”, albo „…a bo w takiej jednej książce” czy „a dziś na przystanku taki młodey chłopak to”, i to jeszcze z pozycji wyższości moralnej, jest nie tylko bezsensowne i całkowicie nienaukowe (wywaliliby mnie ze studiów za coś takiego), ale wręcz obraźliwe, i dla czytelnika, i dla omawianego pokolenia.
Jeśli profesora Hartmana i innych tuzów myśli z TP tak interesuje ten temat, to niechże poczytają jakieś badania (albo przeprowadzą własne) i potem się wypowiedzą, zamiast gdybać na podstawie swoich danych z Department of Bullshit Statistics.
Dzięki za poruszenie tego tematu,
JKSZ
Swego czasu dziennikarz jakiejś telewizji zaczepił młodą dziewuszkę na stoku narciarskim z mało filozoficznym pytaniem „Jak samopoczucie? Dziewczę odpowiedziało krotko ,ale z sensem:
BAWIĆ SIĘ – TO ŻYĆ”
I poszusowało dalej.
Nie wiem ,czy studiował filozofię,ale zapewne indeks jakiś posiadało.
A co do profesora Hartmana myślę,że facet ma dużo racji.
A tak naprawdę kto ma rację w tym sporze przekonamy się za 20 może 30 lat ( jak dożyjemy)kiedy dzisiejsi studenci…
Czarno to widzę.Ale pocieszam się,że może na starość wzrok stracę.
swoja droga nie wiem o co hartmanowi biega…
to, ze nauczyciele narzekaja na „narybek” mozna przeczytac juz
u herodota(490-447 p.n.e.);
ja bym tam ponarzekal o „gronostajach”:
o tej skorumpowanej sitwie,
ktora kazdy zakret historii bierze z brawura psa pawlowa,
akademickim towarzystwie wzajemnej adoracji,
ktorej sztandarowym produktem jest magister bmw
(bierny, mierny, ale wierny), ktorego najwiekszym marzeniem
jest promocja dostojenstwa(najchetniej w skali miedzynarodowej)
i kupno dzialki niedaleko od daczy profesora-promotora…
ryba od glowy smierdzi,
takie jest moje zdanie osobiste.
Dziękuję tym wszystkim, którzy uznali, że sprawa jest istotna (niezależnie od ich osądu tekstu z „TP”) i skomentowali ten wpis.
Teraz jak trochę emocje opadły, zgadzam się z komentarzem Booza chyba najbardziej. Ale tak naprawdę, dzięki Hartmanowi i Bartkowi dotknęliśmy kilku ważnych tematów, które wymagają szerszej debaty.
Mnie cała sprawa boli tym bardziej, że pamiętam chodzenie w charakterze wolnego słuchacza na wykłady prof. Hartmana (filozofia, UJ). Zapamiętałem go jako pasjonata, świetnie przekazującego wiedzę, zmuszającego do wysiłku intelektualnego, ale też szanującego słuchaczy.
Niestety, ostatnio każda wypowiedź (wcześniej – debata nad kondycją studiów doktoranckich, potem wkład w burzę, jaką we Wrocławiu rozpętał swoim tekstem dr Dybczyński – do zguglania, jedno i drugie) prof. Hartmana obniża jego notowania w moich oczach. Wyłazi, jak to celnie określił fripper, człowiek sfrustrowany współczesnością, coraz mocniej przeżerany przez brak szacunku do niej.
Co do muzyki – kurczę, to chyba pierwsza płyta Grails, która wchodziła mi z takimi oporami. Po trzecim – czwartym przesłuchaniu wciąż miałem ochotę wywalić ją w diabły, ale pomału się przekonuję. Wychodzą kolejne smaczki, wolty stylistyczne… Ja tu widzę materiał na sesję medytacyjną ze słuchawkami, a nie żaden zwulgaryzowany epikureizm 🙂
Znacznie łatwiej poszło mi z SOoA – chyba ze względu brak zaskoczeń ze strony Chasny’ego. Absolutna zgoda z oceną.
Przy okazji tych okolic brzmieniowych: Bartku, trafiłeś kiedyś może na Les Discrets (projekt Fursy’ego Teyssiera z Phest)? Strasznie fajne granie z pogranicza postrocka / postmetalu i… gotyckich wręcz brzmień. Do obadania chociażby tutaj: http://www.lesdiscrets.com/
Przypomniało mi się, bo podobnie jak do ostatnich Grails i do nich podchodziłem jak do jeża, ale z każdym przesłuchaniem przekonywałem się coraz bardziej. Warto, zarówno ze względu na kapitalne, gęste aranże, jak i klimat: nienachalnie gotycki, „inteligentnie mroczny”, chciałoby się napisać 🙂
@Codhinger –> Les Discrets nie znam, ale Alcest (do którego, jak widzę, przynajmniej towarzysko blisko) i owszem. Posłucham. Ciekawe, jak wytrzymam język francuski w tym kontekście. 🙂 Bardzo dobre brzmienie w każdym razie.
Co do tego epikureizmu – masz rację. Właściwie w ocenie tych płyt piję bardziej do tej definicji muzyki jako nośnika wartości społecznych. Grails i SOoA są w pewnym sensie wręcz demonstracyjnie aspołeczne, właśnie medytacyjne.
Jestem trochę zdumiony tym, jak Szanowni Zgromadzeni boksują chochoła, którego sobie podstawili w miejsce tekstu Hartmana (fakt, sam Hartman trochę pomógł, rzadko precyzując, że chodzi mu o studentów, w dodatku filozofii UJ, czyli próbkę mu znaną).
Ten stop (czy raczej zlepek) sądów wdrukowanych ludziom przez szkołę, rodziców, kościół, media, które to sądy potem z powagą wygłaszają, widzę prawie bez przerwy. Naprawdę rzadko zdarza się, żeby mój kolega z pracy, dany kolega ze studiów czy szkoły błysnął jakimś Poglądem. Takim przemyślanym, przetrawionym, który potrafi uzasadnić (i może być różny od mojego, to obojętne). I w sumie – nie ma wielkiej tragedii, jak ktoś chce sobie podumać, może iść na filozofię (ja nie byłem).
Pewnie znacznie bardziej ten stan załamuje Hartmana. Może oczekuje u siebie na wydziale ludzi przynajmniej _starających się_ myśleć. Jeśli ten bełkot, który cytuje w artykule to autentyki, to naprawdę można wpaść w depresję. It’s not even wrong. To przecież taka sytuacja, jakby studentów matematyki uczyć arytmetyki, bo się dotąd nie nauczyli. Nie znają języka.
Gdyby jeszcze suma szczęścia na świecie rosła od współczesnego hedonizmu. Ale przecież nie rośnie – rosną nierówności, chciwość uprzywilejowanych, frustracja przeciętniaków którzy utknęli na korpoetatach, oraz nędza biedaków.
Oczywiście recepty na zbawienie świata nie znam, natomiast (niezależnie od przywołanego tu tekstu) wszyscy znamy ścieżki ku chwilom szczęścia (kultura!) – tu polecam znakomitą diagnozę Marcelego Szpaka, opisującego większość z nas, czytających i komentujących ten blog: http://www.ultramaryna.pl/mkk/?p=3124
@WojtekCz.: zgadzam się z diagnozą – zasadniczo. Rzeczywiście rzadko można wśród dzisiejszych studentów (i nie tylko) spotkać się z oryginalnym poglądem, ba! zderzanie się światopoglądów, zażarta dyskusja czy debata są uważane za jakąś anomalię. Zgadzam się zasadniczo z tezą, iż nawet na kierunku pokroju filozofii coraz łatwiej można spotkać osoby wyprane z poglądów, zagubione życiowo, nieprzystosowane do posiadania własnej opinii, czy nawet efektywnej i merytorycznej kontestacji opinii bliźnich. Ale nie zgadzam się absolutnie z tym, żeby opisywać taki stan rzeczy przy użyciu dużych kwantyfikatorów, z pozycji wszystkowiedzącego mędrca, dla którego cała reszta świata to zbiór idiotów. IMHO nie przystoi to zwłaszcza profesorowi filozofii, nawet jeżeli przeżywa wyraźny kryzys wiary w swoją misję dydaktyczną.
@Bartek: trafiłeś, z Alcestem („który jest gruby i ciągle je”, nie mogę się uwolnić od skojarzenia :D) nagrali zresztą splita. Język francuski zaś prezentuje się kapitalnie, szczególnie w „Effet de Nuit”, jednej z największych petard tego albumu.
ALCEST graja u nas 19 kwietnia (Göteborg, Fängelset) bilety bardzo tanie
w przeliczniku papierosowym ….2 paczki Marlboro.
pozdrawiam
ozzy
PS Nie pale
POLECAM—————THE SONGS OF
KINKY FRIEDMAN „Pearls in the Snow”
czas nostalgii, czyli kompozycje Kinky Friedmana w wykonaniu jego przyjaciol m.in. Willie Nelson „Ride Em Jewboy” (spiewal tez Bob Dylan)
http://www.youtube.com/watch?v=yUtTY01qF6Y
Tom Waits, Lyle Lovett, Marty Stewart „Lady Yesterday”, Delbert McClinton, Chuck E.Weiss….
KINKY FRIEDMAN, kompozytor/wokalista, polityk, showman, autor powiesci
@ozzy:
tom waits -zdecydowanie!
Tekst Hartmana to zwykły syndrom nauczyciela – każdy z nich po kilkunastu/dziesięcu latach zaczyna twierdzić, że kiedyś młodzież była mądrzejsza, grzeczniejsza, pilniejsza, wódka bardziej zimna etc. Co ciekawe, kilku tu komentujących też zdaje się nań cierpieć.
Co zaś do teorii estetycznych pana profesora, to śmierdzi mi to świętym Adornowskim oburzeniem („Bach – absolut, większość muzyki dookoła – śmiecie”).
Tekst Hartmana jest pretensjonalny, dyplomu absolwenta filozofii chować ze wstydem jednak nie zamierzam.
Z tekstem Hartmana są chyba i inne problemy, niż te tu i w innych miejscach wymieniane.
Jaki cel ma porównywanie poglądów młodzieży z jakąkolwiek szkołą filozoficzną? Przecież to bez sensu. Czym zawinili Ci biedni studenci – tym, że nie są jak jeden mąż jak choćby wspominany tu Zizek? Czy też nie można, wskazując dowolnego studenta odnaleźć osoby o oryginalnych, nietrywialnych poglądach by tylko ich słuchać i publikować nowe rewolucyjne tomy filozoficznych wynurzeń?
Tekst (jak i program w TokFm) Hartmana jest pełen jakiejś niezdrowej ekscytacji. Podniecenia tą krytyką. W tym wszystkim umyka (i jest zagłuszane przez marudzenie autora), to że młodzi ludzie, często nie są uczeni argumentacji, że ich poglądy nie są wsparte na jakiś dowodach i co ważniejsze, nie uważają oni by one musiały być w jakikolwiek sposób uzasadnione. Tylko, że tu młodzież jest ofiarą a nie sprawcą.
Co ciekawe, ten brak uargumentowania i wsparcia na jakiś racjach udziela się samemu Harmanowi. Nie wiadomo, czemu napisano tą krytykę, poza „niepodobaniem się autorowi”. A to przecież takie współcześnie młodzieżowe..-
Dyskusja skupia się głównie na tym, że pisząc ten tekst profesor Hartman dał wyraz (belferskiej być może) frustracji i czysto osobistego ‚nie zgadzam się’. Może mu to i nie przystoi, ale dlaczego mimo to nie spróbować się zastanowić nad tym, co Hartman chciał powiedzieć? Czy naprawdę taka krytyka bezideowości i bezmyślności nie jest w dużym stopniu uzasadniona? Moim zdaniem tekst Hartmana nie jest w istocie jednolitym strumieniem żalu i goryczy w stylu „truskawki nie smakują już tak jak dawniej, a uda kobiet straciły siłę swego uścisku”, jak to niektórzy powyżej sugerują.
Poza tym pan Bartosz chyba czuje się jakoś niepotrzebnie dotknięty tą „muzą”. Tak jak pan Bartosz co i rusz odmawia jakiejś płycie prawa do wielkości, tak też robi Hartman, tak też robi chyba każdy odbiorca muzyki. I nie sądzę, żeby tu chodziło o „ten strumień nowych, nieznanych zespołów i wykonawców” albo ‚brak hierarchii’, to jest moim zdaniem jakaś nadinterpretacja.
Goliadkin powyżej pisze, że młodzież jest ofiarą – ale o tym właśnie Hartman mówi, że wszystkie instytucje wspierają młodzież w dążeniu do bezideowości.
A jeżeli chodzi o muzykę, która (przynajmniej w warstwie tekstowej) wpisuje się w nurt bezmyślnego hedonizmu, to czekam na recenzje The Weeknd. Dla mnie to jest taki trochę bardziej poukładany, bardziej harmonijny, a przez to też mniej ciekawy Burial.