Czy nagrywacze niszczą muzykę?
Test dumy narodowej: kto wypowiedział zdanie YouTube w ogromnym stopniu przyczynia się do zniszczenia muzyki? Tak jest, zwycięzca Konkursu Chopinowskiego i nasz najbardziej utytułowany pianista od lat mieszkający za granicą, Krystian Zimerman. Człowiek znany z szóstego zmysłu, który pozwala mu wyczuwać, że jest nagrywany – zdarzało mu się już przerwać koncert tylko dlatego, że jakiś student rejestrował jego występ kompletnie niewidocznym (sic!) ze sceny urządzeniem. Można na to patrzeć z różnej perspektywy. Zimerman to również jeden z droższych pianistów, więc broni wartości swojego koncertu. To obsesjonat muzycznej perfekcji, więc broni jakości odbioru muzyki. Można się z niego śmiać – bo z perspektywy muzyki rozrywkowej zerwanie koncertu ze względu na jednego gościa ze smartfonem to co najmniej dziwactwo. Można narzekać, że nie rozumie idei nowych mediów, które polegają na dzieleniu się doświadczeniem. To wszystko prawda. Ale nie myśleliście nigdy o tym, jak bardzo rejestracje zmieniły odbiór koncertów?
Czuję się trochę staro, przywołując lata 90., kiedy jedynymi osobami robiącymi zdjęcia na koncertach byli akredytowani fotografowie, a filmy kręciła ewentualnie (rzadko) ekipa z TVP. Ale tak było. I na pewno bywało fajnie, chociaż niewiele pamiętam. Co się okazało, gdy ekipa twórców klubu Fugazi rozkręcającego scenę koncertową w Warszawie (a dziś przygotowująca po latach festiwal na wrzesień) przyjechała do mnie, żeby zapytać, co pamiętam sprzed 21 lat i okazało się, że nie tak znowu dużo. Pamiętałem na przykład, że skręciłem nogę w kostce, spiesząc się na jeden z koncertów, ale nie do końca wiedziałem, na który – chyba Kiss Of Reality, ale czy na pewno? Tylko noga (potem skręcona po raz drugi w tym samym miejscu) ciągle pobolewa po przeforsowaniu.
Wszystkie festiwale sprzed kilkunastu lat zlały mi się w jeden ciąg. Natomiast pamiętam parokrotne przedzieranie się przez bramki z nielegalnie wnoszonym aparatem fotograficznym. I cholera, gdzieś te zdjęcia są, gdybyż tylko był czas, żeby je wydobyć i obejrzeć. Festiwalowych nagrań audio dokonanych gdzieś w Roskilde przemyconym magnetofonem, a potem chyba nawet przemyconym (i pożyczonym) minidiskiem nigdy nie opracowałem, nie mówiąc już o przesłuchaniu. Kto by słuchał kiepskiej jakości nagrań z koncertu, który słyszało się na miejscu. Kto by w ogóle oglądał nagrane w całości koncerty – przecież poza nielicznymi wyjątkami (wśród których umieszczałem zawsze koncerty Zappy – wirtuozerskie show z elementami stand up comedy, bardzo telewizyjne) – odbiór takiego koncertu w domowym zaciszu to jakiś absurd…
Powinienem więc teoretycznie stać po stronie dogmatyków, którzy incydent Zimermana komentują, mówiąc, że nagrywacze to zmora, oni nie uczestniczą w koncercie, skupiają się na jak najlepszej jakości materiale wideo. Tym bardziej, że sam bywam w stosunku do nich zgryźliwy. Niektóre warszawskie koncerty klubowe – takie, gdzie wśród 100 osób zbierało się ze 30 ambitnych właścicieli przyzwoitej klasy aparatów – zamieniały się wręcz warsztaty fotograficzne. Zdarzało się, że niewiele widziałem na festiwalu, bo przeszkadzał mi rząd podskakujących osobników z wielkimi smartfonami (a przed sezonem festiwalowym pamiętajmy, jak bardzo rozpowszechniły się w ciągu minionego roku tablety!). I siłą rzeczy starałem się wyłapać coś z ekranu. Poza tym różni wykonawcy próbują walczyć z psuciem atmosfery na koncertach – Yeah Yeah Yeahs dołączyli do Zimermana i zakazują nagrywania, a grupa Alt-J poszła ostatnio po rozum do głowy i postanowiła publikować całe występy – byle tylko jedni fani nie psuli innymi odbioru, a zespołowi klimatu.
Spróbujcie tylko wprowadzić powszechny zakaz, a wprowadzanie w ramach buntu coraz bardziej profesjonalnych urządzeń stanie się masowym sportem, rywalizacją. W dodatku – wbrew niechętnym komentarzom – taka sytuacja wcale nie przeszkadza nagrywaczom. Będę bronił samopoczucia takiego nagrywającego człowieka, bo sam mam parę nagrań na koncie. Po pierwsze, ma on poczucie misji. Oto realizuje najważniejsze w dziejach ludzkości zadanie zarejestrowania koncertu ulubionego wykonawcy w taki sposób, w jaki postrzega go jego największy fan. Po drugie, nie jest wcale przesadnie rozproszony – musi reagować na najlepsze momenty, śledzić pilnie program, żeby wyłapać najważniejsze utwory. Teza o wykluczaniu się ze skupionego odbioru osób, które nagrywają, jest nie do obrony. Nikt nie dowodzi, że robienie notatek w trakcie wykładu sprawia, że gorzej zapamiętujemy materiał. Ja mam zresztą zgoła odmienne doświadczenia – z reguły pozwalały zapamiętać to, co najważniejsze.
Co innego pozostali. Ci nie mają z nagrywaczy dużego pożytku w czasie imprezy. Zasłaniają, hałasują, wiercą się, gdy zdrętwieje ręka od trzymania aparatu. Nie klaszczą, styl ich tańca jest tym bardziej żałosny, im droższy sprzęt trzymają w rękach. A żądza złapania najlepszej klatki w najlepszej ostrości każe im przeć do przodu i utrudniać życie nie tylko piknikom na tyłach, ale też hardkorowej braci przy barierkach. Generalnie byliby zapewne najbardziej znienawidzoną grupą odbiorców koncertów – gdyby nie to, że są grupą, która w porywach rozlewa się dziś na wszystkich. Gdyby Zimerman zawędrował na letni popowy festiwal, musiałby z trudem wypatrywać nienagrywających.
Koncerty, jakie znali co starsi miłośnicy muzyki – oparte na wyjątkowym doświadczeniu, bardzo subiektywnym, opartym na zawodnej przecież pamięci – w znacznej mierze już odeszły. Nie można już ściemnić komuś, że się wskoczyło na scenę w drugim kawałku, bo następnego dnia wszyscy znajomi będą to mogli zweryfikować, przeglądając YouTube’a. Trudno zaskoczyć fanów scenografią, strojami, kolejnością utworów i zmianami w aranżacjach – bo informacje z pierwszego koncertu na trasie w ciągu paru godzin wypełnia Internet. Trudno zapamiętać, że świetnie brzmiało, bo YT przypomni nam na nagraniu, że było fatalnie (w dodatku podwójnie fatalnie, bo z dodatkowo zepsutym dźwiękiem). A jeśli nie pamiętamy, co czuliśmy wtedy, gdy pierwszy raz grali w Polsce nasi ulubieńcy, odtwarzamy nagranie: czyjeś, albo własne, też zawodne, bo nagranie to nie pamięć, to co najwyżej sztuczne wspomnienia. Można więc poklepać tego z przodu, żeby nie zasłaniał, ale nie można się obrażać na dzisiejszą kulturę, bo już w znacznym stopniu opiera się na pamięci zewnętrznej.
Wygląda więc na to, że trochę niszczą, chociaż zdecydowanie mają coś w zamian. Dlaczego? Nagrywacze psują czasem atmosferę, ale za to sprawiają, że nie zapomnimy, jak było.
***
Co do nagrań – proponuję „stareńkich” Youngblood Brass Band, których prezentowaliśmy wczoraj w Dwójce w audycji o orkiestrach dętych (przy okazji ciekawej bardzo płyty „Polonezy” Marcina Maseckiego). Zespół dobrze dziś znany, hiphopowa orkiestra, ale w tradycyjnym, nowoorleańskim stylu, z mocną podstawą basową w postaci suzafonu – przerośniętego kuzyna tuby – w składzie. Tuż przed wydaniem tej płyty – przełomowej (Big Dada to wydała w Europie) „center:level:roar” zespół wystąpił na serii koncertów w Roskilde. Nie grali jednak na żadnej ze scen, tylko tak sobie chodzili i przygrywali – bez wzmacniaczy, bo po co – na terenie festiwalowym, pomiędzy scenami, gdzieś, gdzie akurat panowała cisza i spokój. I wzbudzali euforię. Bez względu na wszystkie występujące wówczas gwiazdy pozostali jednym z kilku faktów, które po dziesięciu latach wciąż mam w pamięci (a to był schyłek epoki przed YouTube’em, więc z dokumentacją słabo). Wyparowało wspomnienie koncertu Metalliki, ostatnio nie byłem nawet pewny, czy my w końcu widzieliśmy tam cały koncert Blur, czy może jednak zostaliśmy dłużej na występie Bonniego „Prince’a” Billy’ego. Sympatyczny – na weekend w sam raz – i luzacki styl Youngblood i niezłe technicznie rzemiosło pozostały w głowie. Tylko trochę żałuję, że nie mam z tego występu nagrania. 😉
YOUNGBLOOD BRASS BAND „Ceter:level:roar”
Ozone/Big Dada 2003
Trzeba posłuchać: „Brooklyn”, „Human Nature Pt. 2”.
Komentarze
Zgadzam się z wypowiedzią, a chciałem uzupełnić wątek – przez taką fiksację na „pamiątkowanie” wszystkiego, poniekąd człowiek odbiera sobie samą przyjemność doznawania *tu i teraz* bo myśli już z wyprzedzeniem o tym, że będzie miał to na *zawsze*. Choć to *zawsze* z góry będzie skazane na to, że będzie gorsze i przez co kończymy ostatecznie z niczym, bo ani nie było dla nas funu podczas koncertu przez nagrywanie (i ciągłe upewnianie się), a bootleg zawsze będzie bootlegiem…Nawet teraz zespoły pokroju Yeah Yeah Yeahs czy Savages wysunęły pewną postawę zachęcającą do odłożenia wszelakiego rodzaju ustrojstwa i po prostu cieszenia się samym koncertem, by w ten sposób lepiej zagłębić się w jego atmosferę.
Taki urok Zimermanów, Jarrettów, Frippów tego świata. Zdziwił mnie dopiero dyrektor festiwalu, niejaki Franz Xaver Ohnesorg, który po koncercie miał z powagą stwierdzić: „To była kradzież”. No naprawdę, kryminał.
I jeszcze taki drobiazg z niedawnego koncertu Beyonce odnośnie wszechobecnych smartfonów i upowszechnienia bootlegingu: najbardziej (jedynym) niesamowitym momentem jej występu było wygaszenie świateł tuż przed wyjściem pani Carter. Spodziewałem się głębokiej ciemności. Zamiast tego Stadion Narodowy zaiskrzył jak ogromny staw, na którego powierzchni odbijają się setki, tysiące gwiazd. Wśród nich błyskały supernowe.
co innego nagrywanie, szczególnie jeśli ma się sprzęt umożliwiający przyzwoitą jakość dźwięku i obrazu a co innego oglądanie tego samego na youtube w małej rozdzielczości, skompresowanym dźwiękiem na gównianych głośniczkach z laptopa… Rozumiem doskonale Zimermana, widzę, że wielu słuchaczy (szczególnie tych młodszych) coraz częściej zadowala się taką jakością z Youtube i na pytanie, czy pójdzie na koncert jakiegoś artysty, często mówią: „ale po co, obejrzę sobie na YT”, albo ew. „już widziałem ten koncert na YT”. Problemem więc jest wg mnie właśnie to przyzwyczajanie do substytutu żywej muzyki (lub fizycznego nośnika dźwięku). Kiedyś w knajpie, którą prowadzę z żoną pewna osiemnastolatka organizowała swoje urodziny, zapytała nas wcześniej, czy w trakcie imprezy może skorzystać z naszego komputera do grania muzyki… Jakież było jej zdziwienie, kiedy powiedzieliśmy, że u nas muzyka nie jest grana z komputera tylko z płyt CD i winyli… Ponieważ jednak, jak powiedziała, nie ma żadnych płyt w domu, przyniosła swój laptop, podłączyłem go kablem audio do naszego sprzętu audio i jakież było moje zdziwienie, że nie grała nawet z empetrójek z twardego dysku, tylko odpaliła YT, i tak potoczyła się cała impreza… Gdy młodzież już sobie poszła, włączyłem dla odtrutki jakieś stare brudne w brzmieniu reggae z Jamajki i brzmiało to wtedy jak audiofilski odsłuch na złotych kablach audio w porównaniu młodzieżową muzyką z YT
Zawsze była i zawsze bedzie pewna grupa odbiorców, która nie będzie przykładać się do tego, z jakiego źródła słucha/oglada muzykę. Kiedyś były to monofoniczne Grundigi, potem koreańskie „jamniki”, a w tzw. międzyczasie oglądało się filmy ze zjechanych już kaset VHS, zamiast iść do kina, etc. Gorzej, gdy pozornie wymagający odbiorcy sięgają do tego typu ekwiwalentów, jak YOUTUBE…Ale nie ma co się dziwić, skoro wiele koncertów jest przeciętnych, w dużej mierze odgrywanych z laptopów, bez spontanicznej, żywiołowej witalności… mimo to, jak wskazują badania, to właśnie koncerty cieszą się od pewnego czasu niesłabnącą popularnością… czyli młodzież lubi kontakt z muzyką na żywo… oczywiście wszystko zależy od tego, z jakim się ma wykonawcą do czynienia … A co do kwestii ziemmermanowskiej – jestem przeciwny takim zachowaniom, że publiczności zakazuje sie nagrywania koncertów… dla mnie to jakiś debilizm…
Spiratowałem tylko jeden koncert – Coil w Łodzi. (Na analogowym dyktafonie siostry 😉 ) Do dziś jestem zdania, iż ten występ był lepszy niż materiał wydany potem na „Live Four”, niestety nie mieścił się na 1 CD, może to przeważyło o decyzji zespołu. I choć jakość zepsuły przestery w niskich rejestrach i gadanie w trakcie, cieszę się, że go mam. Inni pewnie też nagrywali, ale moja wersja – ze wszystkimi jej odmiennościami technicznymi – jest tylko moja… 😉
Jakoś łatwo wszyscy zapominają, że już dobre bootlegi od zawsze były w cenie. Osobiście lubię czasami posłuchać jakiegoś koncertu choćby ze strony http://www.nyctaper.com/
Co do Zimermana najlepiej podsumowała redakcyjna koleżanka z Polityki. To nonsens.
Dobry bootleg nigdy nie jest zły. I dobre zdjęcie z koncertu też. 🙂 Dlatego czasem warto zawierzyć dobrym bootlegerom i fotografom niż działać samemu, psując tylko wrażenia innym.
Mam komentarz, który zadowoli wszystkich.
Jeśli komuś nie podoba się, że Zimerman nie pozwala nagrywać z widowni swoich koncertów, to niech na nie nie chodzi. Będzie to z korzyścią i dla jego muzyki i dla tych słuchaczy, którzy potrafią się nie nudzić samym tylko słuchaniem muzyki.
Fakt posiadania smartfona nie jest, jak się może niektórym wydaje, ekwiwalentem posiadania kultury osobistej.
To, że występ jednego z największych żyjących polskich artystów został zrujnowany nikogo nie martwi. Co więcej, poczytni krytycy muzyczny też mają problem z oceną tego smutnego faktu.
To tak jakby ktoś zasprejował malowidła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej, a ktoś inny powiedział, „nie szkodzi, i tak już je sobie nagrałem”. Przykre
@Pani Ewo. To porównanie jest trochę od czapy. Jak skryte nagrywanie koncertu może „zrujnować” jakiś występ? Proszę mnie oświecić… I rzeczywiście, z Zimmermanem jest tak, że nawet jak on mi zapłaciłby, to nie skorzystałbym z jego oferty przyjścia na jego koncert… i nie jest to bynajmniej związane z tym, że nie mógłbym nagrywać jego muzyki.
zimmermann ma tutaj racje;
po prostu nie ma ochoty czekac, az zaczna rzucac w w niego tortami…
gdyby taki ktos idzie do kina i proboje film zarejestrowac,
to z reguly zaczyna sie krzyk i rwetes i po pieciu(z reguly) minutach
projekcja zostaje wznowiona, a delikwent, jak ma pecha, to laduje w pace,
a jak nie – to tylko grzywna …
sprobuj piosenke nielegalnie nagrac i wpadnij w celownik wywiadu przemyslowego,
co sie stanie?
Co to znaczy nielegalnie nagrać piosenkę?
Dzien dobry w piekna sobote, 🙂
mam w domu bootlegi, ktore sobie bardzo cenie (Zappy, Dylana, Michaela Bloomfielda etc etc) W Szwecji ukazla sie niegdys biografia Dylana, ktora wydrukowano i wycofano z obiegu z wzgledu na jakies tam powazne formalnosci wydawnicze, ktore nie zostaly zalatwione. Czesc nakladu poszla. Nie widze w tym nic specjalnie uwlaczajacego.
Podobnie jak szanowny @Rafal Kochan w odpowiedzi @Ewie podochodze do sprawy wyluszczonej przez Gospodarza.
Dobry bootleg nie jest zly a jakze sa dobre fotografie z roznych koncertow, ktore byly wykonane „nielegalnie”.
Kwestia dobrej estetyki wyboru i odrzutu smieci.
Pozdrawiam
@Ozzy. Estetyka to kwestia budząca rózne oczekiwania. Swego czasu, gdy byłym wielkim fanem klasyki rocka z PINK FLOYD na czele, a było to gdzieś na przełomie lat 80. 90., kupowałem każdy bootleg na kasecie, który oficjalnie lub mniej oficjalnie (poprzez przegrywalnie płyt CD lub prywatnych kolekcjonerów) pojawiał się w sprzedaży. Miałem tych bootlegów całą masę i bardzo lubiłem ich słuchać, chociaż wiele z nich miało kiepską jakość. Potrafię sobie wyobrazić, że fan danych wykonawców będzie miał gdzieś „estetykę” – dla niego będzie ważne coś innego… nie zabijajmy więc pasji u ludzi, którzy mogą czerpać satysfakcję oraz inspirację w słuchaniu „nielegalnych” wydawnictw, nawet, jeśli wszystkim będzie się wydawać, że to coś urąga tzw. zasadom estetycznym.
Artysta,który nie potrafi poradzić sobie ze stresem i koncentracją może powinien zmienić branżę.Ten zawód zawsze będzie się nieustannie wiązał z takimi sytuacjami.A zawodowi fotografowie i kamerzyści nie rozpraszają Zimermana?Ja sam lubię od czasu do czasu porobić zdjęcia,nakręcić kawałek koncertu.Moja pamięć jest zawodna,poza tym lubię ulegać swojemu sentymentowi i powspominać koncert.Gdyby nie to mogłoby się okazać,że po latach w pamięci jest tylko czarna dziura.
Pan Zimerman chciał coś pokazać, nie wiadomo tylko za bardzo co i komu, a zrobił to w najgorszy możliwy sposób – przy pomocy kabotyńskiego gestu, uderzającego z powodu (?) jednej osoby w całą publiczność.
Prawdopodobnie miało to wykazać „lepszość” i „kulturalniejszość” środowisk czysto akademickich nad „plebsem”. Jego zachowanie przypomina mi wypowiedź innego naszego Mistrza (tego na „P”), który – zdaje się w kontekście Preisnera – powiedział, że osoba bez wykształcenia akademickiego nie może napisać wartościowego utworu muzycznego. (abstrahuję od Preisnera i przywołuję z pamięci)
Oczywiście, można i tak. Pewnie z powodu takich zachowań ludzie generalnie obchodzą filharmonie szerokim łukiem.
Ale można też inaczej. Sir Simon Rattle prowadzący i wspaniale ożywiający od lat Berlińskich Filharmoników cudownie potępił tego typu pretensjonalne zachowania (tego cytatu z pamięci już nie przywołam)… Wystawia balety Strawińskiego z młodzieżą z berlińskich blokowisk, a koncerty swojej filharmonii udostępnia online w jakości HD za darmo :
http://www.digitalconcerthall.com/en/concerts
Zimerman pewnie krzywi się z obrzydzeniem. 😉
I żeby odeprzeć ew. zarzuty purystów o moje „niewychowanie” muzyczne : pisząc te słowa słucham opery Haendla! 😉
—–
PS @ Ozzy > u nas też wreszcie słońce
no, zapędziłem się – niemal za darmo : za 14,90 euro miesięcznie, ale niektóre materiały i fragmenty zupełnie za free…
Szanowny Gospodarzu, piekne dzieki za madry wpis. Polecam koncerty jazzowe – tam nie nagrywaja 🙂
A tak swoja droga, na bilecie jest zawsze napisane, ze nie mozna nagrywac… Moze wiec, jezeli jest wiecej niz jeden koncert, zrobic osobne koncerty ‚dla nagrywaczy’ i dla ludzi, ktorzy chca po prostu isc na koncert? Wtedy latwiej tez bedzie nagrywajacego delikwenta poprosic, zeby przestal albo wyprosic… To kwestia pokoleniowa, na pewno. Dla ‚starych dziadkow’ (takich jak ja), ktorzy cenia sobie ‚personal experience’, bilet moze byc nawet drozszy, zeby tylko nie bylo wyciagnietych rak i swiecacych ekranow…
„To kwestia pokoleniowa”
Dokładnie, dla wchodzącego pokolenia w skład doświadczenia koncertowego czy festiwalowego wchodzi również – a czasem przede wszystkim – udokumentowanie tegoż uczestnictwa. I natychmiastowe podzielenie się zdjęciem czy krótkim filmikiem z setką znajomych. Kiedyś taką pamiątką był zachowany bilet, autograf na płycie czy koszulka z rozpiską trasy na plecach. Teraz wrzutka na Facebooku czy Twitterze.
Poza techniczną niemożliwością blokowania tego procederu, wrzutki tego rodzaju raczej służą niż przeszkadzają promocji koncertów. O czym wiedzą już wszyscy organizatorzy imprez innych niż te, które tkwią wciąż w XX wieku (niestety nie w wieku XIX, byłoby nieporównywalnie weselej, choć Zimerman dostałby zawału).
Prędzej czy później powinny się za to pojawić koncerty premium dla audiosmakoszy. Przed wejściem na salę trzeba będzie zdać smartfona – tudzież Google Glass – w szatni.
nie wiem, czy to jest kwestia „pokoleniowa”, bo panienki mdlaly juz w czasie koncertow paganiniego, czy lista,za dobra piosenke mogles dostac pare groszy,
a procesy o plagiaty ciagna sie juz od starozytnosci, a konca nie widac 😉
A kto pamieta film Beineixa „Diva” z Wilhelmenia?
Czy ktos slyszal o „Intellecual property” ?
A moze o „Copyright infringement” ?
Czy okreslenia jak; patents, trademarks, exclusive rights, industrial design rights mowia cos, komus ?
Ring the bell ?
Nikt ?
Oooo … wszyscy slyszeli, ale … Ale co ?
Prawo was nie obowiazuje.
Mowiac wprost, jest to zlodziejstwo. Zwykle, ordynarne zlodziejstwo. Tylko ci ktorzy nic w zyciu wlasnego nie stworzyli nadaja sobie bolszewickie prawo podzialu dobr innych. Ten ktory na chodniku sprzedaje skopiowane CD, DVD, jeansy, zegarki, etc. jest paserem a jezeli sam skopiowal, jest zlodziejem. Kupno skradzionego towaru od zlodzieja jest karalne, robi z kupujacego wspolodpowiedzialnego za dokonany akt. Staje sie zlodziejem.
Kopiowanie czegokolwiek bez zgody tworcy czy wlasciciela jest tym czym jest, ordynarnym zlodziejstwem. Nie stac was na kupno CD, DVD czy zegarka w sklepie, czas by poszukac sobie pracy.
Chociaz i to nie pomaga, w gre tu wchodzi tzw. zlodziejski gen, ktory sie ma lub nie.
a tu z jakich innych powodów można przerwać koncert 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=AoWm-LMl_FA
To tylko jeszcze autokomentarz – bo nie dałem wcześniej linku do tekstu mojej koleżanki redakcyjnej Doroty Szwarcman: http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1544651,1,you-tube-niszczy-muzyke.read – a trzeba było od razu dać 🙂
A jak w sztuce? 😉
________________
Robienie kopii np Kandinskiego , ale bez sygnatury, nie jest karalne. Sprzedaj, jesli ktos to kupii? Oczywiscie, nie mozesz jej sygnowac falszywym podpisem „autora”.
@Augustus, zwolennik „genetyki”? Nie te czasy…poczytaj uwaznie teksty @Mariusza Hermy, @Rafala Kochana et co.
ciekawe! http://worldofzappabootlegs.blogspot.se/
@byk: Tu nie chodzi o ‚mdlenie panienek’ ani plagiat. ‚Audiosmakosz’, jak pieknie pisze @Mariusz Herma, tez mdleje przy dobrych wykonaniach i nikomu nie odmawiam ‚mdlenia’ pod warunkem, ze nie bedzie to mdlenie poprzedzone wrzaskami (chyba ze jestesmy na koncercie rokowym i ‚sie wrzeszczy’). Plagiat nie ma nic wspolnego z nagrywaniem na koncertach, bo plagiat polega wykonaniu czyjegos utworu pod wlasnym nazwiskiem. A my tu mowimy o nagrywaniu koncertu, ktorego nikt jako swojego nie udostepnia. ‚Za dawnych czasow’, odkad pojawily sie srodki nagrywania, ludzie oczywiscie nielegalnie nagrywali. Ale tu chodzi o nagrywanie w sposob ktory (w mniemaniu ‚starych dziadkow’, do ktorych, podkreslam, sie zaliczam) zakloca innym wrazenia z koncertu. A wrazenia sa nie tylko audio, ale chodzi o cala atmosfere. Kazdy kupuje bilet po to, zeby tej atmosfery zaznac. I kazdy robi to tak, zeby nie przeszkadzac innym. Na tym polega wolnosc – korzystanie ze swojej wolnosci przezywania koncertu nie zabierajac jej innym, ktorzy na ten koncert przyszli i tez zaplacili za korzystanie z atmosfery. Dla ‚starych dziadkow’ granice tej wolnosci sa tam, gdzie zaczyna sie przeszkadzac innym widzom – w ogladaniu, sluchaniu, ‚chlonieciu’. Nagrywanie czymkolwiek co swieci i wymaga wyciagniecia lapy tak, ze sie przeszkadza innym do tego nalezy. To dokladnie tak samo jakby ktos nagle w czasie koncertu zaczal jesc chipsy, albo wyciagnal grzebien i zaczal sie czesac albo przylazl do sali koncertowej w gigantycznym kapeluszu…
Zimerman w ogóle jest przypadkiem ciężkim. Wycofuje nawet własne komercyjne nagrania. Byłem świadkiem, jak odmówił podpisania jakiejś babci, ewidentnej fance, kasety video z wycofanymi przez niego utworami. Ona prawie miała łzy w oczach, a on jej klarował, dlaczego nie może firmować czegośtam, co nie spełnia jego norm, wymagań itp.
Wycofał 1 Koncert Brahmsa z Bernsteinem na CD, a jednocześnie można to nagranie dostać na DVD (w serii Bernsteina dyrygującego Brahmsem).
To, czego nie jestem w stanie zrozumieć, to brak poszanowania woli artysty podczas koncertu.
Przed koncertem Crimsona w Romie Adamiak wyraźnie powiedział, że jeśli Fripp zobaczy jeden błysk flesza, zejdzie ze sceny. Na szczęście nikt odważny się nie znalazł, żeby to sprawdzić.
Dlaczego, zamiast po prostu uszanować to „dziwactwo”, zaczynają się pretensje, że artysta ma muchy w nosie?
Mam nagranie (he he 😈 ) z PR3 koncertu Raya Browna w Harendzie (Warszawa, 1998 chyba), podczas którego mistrz najpierw pyta, czy tu zawsze jest tak głośno podczas koncertów, a potem mówi, że w dawnych czasach takie gadające towarzystwo to ochrona wywalała z klubu. Czy to też fochy?
…a z drugiej strony, gdyby nie wytrwali bootleggerzy (ale ci z dawnych czasów) głosy niektórych artystów byłyby utracone na zawsze.
Fripp swojego czasu ogłosił swoistą amnestię, dając ogłoszenie, że przyjmie wszystkie koncertowe „fan recordings”, po czym wydał je oficjalnie. Tak też światło dzienne ujrzał pierwszy koncert zespołu Discipline…
@ Frycii
„Dla ‘starych dziadkow’ granice tej wolnosci sa tam, gdzie zaczyna sie przeszkadzac innym widzom – w ogladaniu, sluchaniu, ‘chlonieciu’. Nagrywanie czymkolwiek co swieci i wymaga wyciagniecia lapy tak, ze sie przeszkadza innym do tego nalezy.”
Dla wielu młodszych dziadków też. Ale to już kwestia zwykłej kultury osobistej i wyczucia. Bo tysiąc smartfonów mrugających na występie stadionowym mniej szkodzi (albo w ogóle) odbiorowi niż jedna kamerka na kameralnym koncercie jazzowym – czy też klasycznym recitalu, szczególnie przy zgaszonych światłach.
@Mariusz Herma
Otóż to. Najgorsze w tym nagrywactwie nie jest sam fakt, tylko totalny brak przygotowania nagrywającego do nagrania w warunkach intymnych.
Co szkodzi kupić zooma z małym, wysokiej jakości kierunkowym mikrofonem stereo i przyczepić go sobie gdzieś do kołnierza?
@Mariusz Herma
„Bo tysiąc smartfonów mrugających na występie stadionowym mniej szkodzi (albo w ogóle) odbiorowi niż jedna kamerka na kameralnym koncercie jazzowym – czy też klasycznym recitalu, szczególnie przy zgaszonych światłach”.
– oj tak, trzeba przyznać, że trzy aparaty i dwie kamery w klubie potrafią namieszać bardziej niż tysiące smartfonów na stadionie, gdzie ciszy i tak w praktyce nie ma, nawet jeśli w utworze być powinna.
ozzy
Ty ozzy, w moim VII przykazaniu nie ma loopholes, moze sa w twoim ktoryms tam.
Obojetnie.
Ty ozzy, tylko brak wlasnych intellectual properties moze byc twoim usprawiedliwieniem.
Aaaa, wpisy innych …
Poczytaj, ty ozzy, to komus z twoim genem.
Yeah, yeah … I known. Up yours too.
Mam jedno pytanie i komentarz. Pytanie – czy jeden smartfon nagrywający koncert hałasuje, błyska i oślepia do tego stopnia, że artysta nie daje rady? Wydaje mi się, że nie. Na każdym koncercie znajdzie się chociaż jeden słuchacz z dzwoniącym telefonem albo zegarkiem i artyści nie zrywają z tego powodu koncertów. Czasem reagują dowcipnie. Za poskromienie ewentualnych nagrywaczy i fotografów na koncercie w sali koncertowej (nie w hali na 40 tysięcy ludzi, tylko w sali jak nasza filharmonia w Warszawie) odpowiadają bileterzy i zdarza się, że kogoś wyśledzą i zabronią procederu – sama widziałam. Pan Zimmermann poza tym, że jest doskonałym pianistą ma ogólnie mówiąc problem osobowościowy – a to do USA nie pojedzie ze względów politycznych, a to na koncercie zamiast grać składa różne deklaracje, a to się poobraża na wszystko i wszystkich, a to w końcu rozgląda się, czy aby ktoś nie filmuje z rękawa. Bootlegowanie było zawsze i zawsze było zwalczane ale jest też jego druga strona – to chyba fajnie być tak atrakcyjnym artystą, że ktoś nagrywając nielegalnie ryzykuje chociażby utratę aparatu. Polecam film DIVA Jeana-Jacques’a Beineixa na ten temat. Wg. Zimmermanna You Tube zabija muzykę – może i tak, ale raczej nie tę muzykę wykonywaną przez niego i w ogóle nie dobrą muzykę. Dobrej muzyki słucha się dobrze w dobrej jakości, amator koncertów fortepianowych w wykonaniu Zimmermanna na pewno nie zadowoli się nagraniem z krzywym obrazem ze smartfona i dźwiękiem rejestrowanym mikrofonem z rękawa poprzez szumy rzędów publiczności. Dobrej muzyce You Tube może nawet pomóc – sama wielokrotnie przeglądałam nagrania You Tube porównując w miarę możliwości nagrania różnych wykonawców zanim kupiłam to, które mi najbardziej odpowiadało. Co do zachowań Zimmermanna – być może doczekamy się, że zabroni sprzedawać miejsca w pierwszych rzędach albo nie będzie sobie życzył osób ubranych na czerwono bo to go rozprasza.
Te wszystkie prawa autorskie, to nic innego jak tworzanie elitarnosci Sztuki. Dzielo, gdy ukazuje sie na rynku, przestaje byc wlasnoscia Artysty. Proste? Bardzo! Gdyby nie wspoldzielenie, to dzis bysmy byli nadal w tzw ‚czarnej dupie’ komunikacyjnej. Jak komus sie nie podoba, to niech sobie gra w domu koncerty. Pojebaly sie wielu artystom priorytety tworzenia, moim zdaniem.
Jesli uznac, ze jezyki swiata sa na tyle ulomne, ze tak naprawde nikt z nikim nie potrafi sie dogadac – jedynie Sztuka tworzy uniwersalny jezyk wrazliwosci.
@HB
Może i jeden smartfon nie oślepia artysty na scenie, ale np. jeśli posiadacz/nagrywacz siedzi obok mnie lub w rzędzie przede mną, to mnie vqrvya na maxa i daję mu o tym znać – dobitnie.
Poza tym powtórzę – jeśli ktoś kocha artystę na tyle, żeby iść na jego koncert, dlaczego nie chce uszanować jego „dziwactw”?
Zawodowo pracuję dla telewizji i czasami zajmuję się rejestracją koncertów. Cała dyskusja jest bardzo interesująca. Po przeczytaniu komentarzy i tekstu redaktora pojawiło mi się jeszcze kilka spostrzeżeń:
– czy jak jest ekipa telewizyjna, rejestrująca profesjonalnie koncert nie odciąga ona uwagi od samego koncertu? Co się dzieje jak kamera skierowana jest na publiczność? Jak reaguje publiczność?
– Koncerty są różne i w różnych miejscach takich jak hale widowiskowe, stadiony ale również kameralne. Pewna kultura rejestracji powinna być dostosowana do sytuacji.Nie można narzucić całkowitego zakazu rejestracji. Raczej można wprowadzić pewne zasady. Wydaje mi się, że problem praw autorskich pojawia się w tym czy ktoś to będzie upowszechniał czy nie. I oczywiście upowszechnianie wizerunku.
Oczywiście jeżeli, ktoś trzyma tablet przez cały koncert nad głową, a koncert jest w małym klubie to ja zwyczajnie zwracam takiej osobie uwagę.
– I może takie ostatnie spostrzeżenie do przemyśleń – Nie powinniśmy zakładać od razu,że osoby nagrywające na smartfona, kamerę itp. będą zaraz to umieszczać w sieci. Mój tata (60lat) będąc na koncercie nagrał sobie telefonem fragment wykonania jego ulubionego utworu. Nie chciał tego umieszczać w sieci, a jedynie pochwalić się znajomym co widział i gdzie był. Dla niektórych osób jest to pretekst do rozmowych i urozmaicenie wolnego czasu, ponieważ umożliwia przywołanie pozytywnych emocji jakie komuś towarzyszyły podczas koncertu.
Pozdrawiam
Waldek