Tak właśnie było za Niemca

Historia w książeczce zaczyna się tak: W połowie lat 80. brytyjski kolega przedstawia niemieckiego producenta grupie z Irlandii. Brytyjczyk jest przekonany, że Niemiec to najwłaściwsza osoba do zajęcia się ich kolejną płytą. Jednak po krótkiej rozmowie gość dochodzi do zupełnie innych wniosków: „Nie mogę pracować z tym wokalistą”, mówi, odmawiając dalszej współpracy. „Ten wokalista” to Bono. Grupa to U2. Album to „The Joshua Tree”. Brytyjski producent: Brian Eno. A producent z Niemiec: Konrad „Conny” Plank. Tu pojawia się lista osiągnięć: Kraftwerk, Neu!, La Düsseldorf, Kluster, Michael Rother, Ash Ra Tempel, Scorpions, Brian Eno, Can, Ultravox, DAF, Devo, Eurythmics. A na końcu jeszcze kilka słów wytłumaczenia: że dopiero od pół roku Plank mógł sobie pozwolić na to, żeby odmawiać różnego rodzaju lukratywnych działań i był całkowicie na swoim. Niestety, nie na długo. Zmarł na raka w grudniu 1987. Czteropłytowy album „Who’s That Man: A Tribute to Conny Plank” ukazała się teraz, w lutym, nakładem niezawodnej Grönland Records – wytwórni założonej przez Herberta Grönemayera – z dwumiesięcznym poślizgiem w stosunku do rocznicy. Nie ma go w streamingu (jak na razie), jest drogi, ale warto go mieć.

Pierwszy – i najważniejszy – powód to demonstracja umiejętności człowieka, który w studiu nie bał się mocnych, prostych rozwiązań. Nie bał się epatowania próżnią, chłodem – stąd jego wielki wkład w budowanie estetyki nowej fali. Nie bez znaczenia w tym procesie była oczywiście znajomość z Brianem Eno. Słuchane dziś przy okazji powrotu Bowiego jego albumy z okresu berlińskiego miały wielu ojców (jak to sukces), ale ojcem chrzestnym był Plank. Nie bał się też dysonansów, hałasu, potrafił go jednak świetnie opanować – choćby w postpunkowych nagraniach Phew, czyli Hiromi Moritani, zrealizowanych z udziałem Holgera Czukaya, Jakiego Liebezeita i Alexandra Hacke. Uważa się go za niezłęgo naśladowcę niektórych technik dubowych. Genialnie wyczuwał też transowość prostej, motorycznej linii rytmicznej – Klaus Dinger podkreśla, że bez niego nie było ani sukcesu Neu!, ani La Düsseldorf. A zatem i całej fali nawiązań do tego sposobu grania (Stereolab, Tortoise, Fujiya & Miyagi itd.), które kształtowały ważne trendy muzyczne już po śmierci Planka. Lata 70. i 80. to w równym stopniu epoka Planka, co czasy Briana Eno, Giorgio Morodera czy Quincy Jonesa.

Drugi powód już właściwie zasygnalizowałem powyżej. Kto ma na półce pierwszą płytę Phew? Albumy, które zrealizował Plank w swoich studiach nagraniowych, nie należą do najłatwiejszych do zdobycia. Jeśli już były wznawiane, są w katalogach Grönland lub Bureau B (ta druga ma niezłą dystrybucję w Polsce via Gusstaff Records). A kto pod ręką singla niemieckiej efemerycznej formacji Psychotic Tanks? Albo nawet wznawiane przez Drag City nagrania Planka i Moebiusa z Mayo Thompsonem z Red Krayola? Znakomitej płyty kraut-jazzowego Iblissa z 1972 roku też nie znajdziecie na każdym rogu.

Wybór utworów jest świetny: „Le Sinistre” Eurythmics pokazuje w pełni bliskość tej produkcji i innych działań Planka (Annie Lennox napisała też swoje wspomnienie w książeczce). Niezły cover „Eleanor Rigby” autorstwa niemieckich prog-rockowców ze Streetmark może być miłym zaskoczeniem. Z paru innych płyt autorzy kompilacji wybrali dość nieoczywiste rodzynki. Owszem, są braki – można darować brak Can (są poszczególni członkowie, zespół nie był produkowany przez Planka w najważniejszym okresie) i Kraftwerk (Plank nadał im moim zdaniem pęd początkowy, produkując „Autobahn”, ale tu podejrzewam problemy z prawami), ale o Ultravox można się było postarać. O Guru Guru też. No i oczywiście mógłby się pojawić polski akcent w postaci SBB (płyta „Welcome”), ale na to pewnie potrzeba by było nie cztero-, tylko dziesięciopłytowego albumu.

Na czwartej płycie mamy niepublikowany dotąd koncert z Meksyku z roku 1986 w składzie Moebius/Plank/Steffen. Ale największym zaskoczeniem jest dla mnie płyta nr 3 – zestaw remiksów. Można się było domyślać, że minimalistyczna motoryka nagrań Planka ułatwi zadanie, ale większość wykonawców (w zestawie m.in. Walls, Automat, Justus Kohncke, Fujiya & Miyagi) podeszła do zadania delikatnie, nie niszcząc oryginalnej i subtelnej analogowej tkanki, wpuszczając do niej jedynie tu i ówdzie nieco mocniejszy beat. W sumie mnóstwo muzyki, w której będę pewnie zakopany jeszcze przez znaczną część marca.

A na blogu numer dwa – grupa Nurt.

RÓŻNI WYKONAWCY
„Who’s That Man: A Tribute to Conny Plank”

Grönland Records 2013
Trzeba posłuchać: W sumie to jest z grubsza to, czego z dorobku Planka należałoby posłuchać w pierwszej kolejności. Więcej o całym projekcie tutaj.