Wojna rysunkowa

Po pierwsze, dziś chyba można składać życzenia wszystkiego najlepszego Radiu Kapitał, które kończy 3 lata. A jeśli można, to należy – to radio ma to do siebie, że jest bardziej galaktyką autorów niż redakcją z jakimś wąskim i stałym zespołem, a wśród tych autorów na pewno znajdziecie kogoś bardzo wam bliskiego. Ja na przykład z dzisiejszej ramówki wybierałbym program Jakuba Ziołka / Brutality Garden. I ledwie się wyrobiłem z publikacją tego wpisu, ale może nawet jeszcze zdążycie tego posłuchać na żywo. 

Po drugie, zdążycie się jeszcze wybrać na koncerty cyklu Supersam+1, który zamienił się w tym roku w regularny festiwal. Od dziś przez cztery wieczory. Pierwszego zagrają pianistka Barbara Drazkov i Mazen Kerbaj, którego teoretycznie powinienem opisać jako trębacza, ale w praktyce jest to trochę bardziej skomplikowane. A ponieważ nie mam dziś żadnej recenzji do zaproponowania, to ekshumuję własny tekst sprzed 16 lat. Wtedy też trwała wojna, tyle że bombardowany był Bejrut. Dużo podobieństw, a świat reagował chyba jeszcze bardziej opieszale. Kerbaja poznałem początkowo  nie jako trębacza, tylko jako komiksiarza prowadzącego swoisty dziennik wojenny. Artykuł opublikowany został oryginalnie w „Przekroju” latem 2006 r. i – z tego, co mi wiadomo – nie ma go nigdzie w sieci:     

 

WOJNA RYSUNKOWA
Mazen Kerbaj robi sztukę z życia w bombardowanym Bejrucie

Gdy spadają bomby, trudno spać. Trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie. Był 14 lipca – dwa dni po rozpoczęciu konfliktu, który zamienił się w regularną wojnę izraelsko-libańską – kiedy Mazen Kerbaj, muzyk i rysownik z Bejrutu, odwołał wyjazd na koncerty do USA i założył bloga. Właściwie założył go nocą 15 lipca, bo wtedy na Bejrut spadły pierwsze bomby. „Dwa lata lenistwa, a teraz ten blog – napisał. – Czasem potrzebujemy bodźca, żeby wziąć się do roboty, a stara dobra wojna to całkiem niezły pretekst”.
Dużo mówiono o wojennym blogu Salam Paksa przy okazji wojny w Iraku, u nas prasa pisała o blogu Finkployda z Bejrutu. Kerbaj to jeden z wielu internautów notujących wojenne wspomnienia, ale proponuje nietypową konwencję – pamiętnik w formie komiksu.
Wybiera też stosownie artystyczny sposób, by zawiadomić o tym świat – nocą z 15 na 16 lipca otwiera okno i urządza sesję nagraniową rozpisaną – jak sam wylicza – na następujące instrumenty:
„Mazen Kerbaj – trąbka,
rząd Izraela – bomby”.
Rejestruje nagranie, którego fragmenty wkrótce trafią na antenę Radia BBC.
Gra 40 minut do wtóru bomb. W końcu kapituluje. O 3.15 na blogu notuje: „Izraelscy piloci – to dopiero artyści. Potrafią utrzymać uwagę słuchaczy przez całą noc”.

Miliard ludzi mówi „nie”
Mazen urodził się w roku 1975. Tym samym, w którym wybuchła w Libanie wojna domowa. Trwała do 1990. „Jedna wojna prowadzi do drugiej” – zatytułował jeden z komiksów. „Co pamiętamy z wojny domowej 1975–1990? Brak prądu, brak pracy, brak komunikacji, brak ucieczki. Dużo hałasu, dużo telewizji, dużo pytań, dużo whisky. Co jest nowego w tej nowej wojnie? Nie jestem już młody”.
Skończył francuskie liceum w Libanie i miejscową Akademię Sztuk Pięknych. Dostał parę nagród. Wydał kilka komiksów. Nagrywał z muzykami z Libanu i z zagranicy, współtworząc miejscową scenę muzyki improwizowanej. Ani komiksowy blog, ani nagrania huku bomb nie wzięły się więc znikąd. Choć to blog zapewnił mu sławę.
Wiadomość o jego uruchomieniu wysłał tylko do najbliższych znajomych. Czwartego dnia miał już tysiąc czytelników. „Mam program, który sprawdza, ile osób odwiedza moją stronę – pisze. – Jest ich około 11 tys. dziennie. Wiele z nich wraca, więc szacuję, że łącznie zagląda tu stale jakieś 15 tysięcy. Nieźle, co? Ale to nie wystarczy. Jeśli każda z tych osób przyciągnie kolejnych dziesięć, prosząc, by każda zaprosiła dziesięć kolejnych, będzie ich półtora miliona!”. Kerbaj nazywa to „webtifadą”, gdzie „intifada” to z arabskiego „powstanie”, a „web” to „sieć”. Liczba komentarzy internautów rośnie lawinowo – ludzie przysyłają adresy własnych stron, petycje do podpisu i wyrazy poparcia. „To koncepcja podobna do tej, którą proponował Gandhi, ale realizowana w sieci – pieprzony miliard ludzi mówiących NIE” – wyjaśnia Kerbaj.

W Szwajcarii Wschodu
Od początku tworzy serię „Prawdziwych wiadomości z Bejrutu”: samoloty krążące nad Bejrutem, zbombardowany autobus z dziećmi, braki w zaopatrzeniu. – Rysuję, słucham padających bomb, oglądam telewizję. Poza tym spędzam osiem godzin przed komputerem, wgrywając rysunki, uaktualniając bloga i odpowiadając na setki maili dziennie – mówi w jednym z kilku udzielonych wywiadów.
Co noc pod adresem mazenkerblog.blogspot.com pojawiają się przynajmniej trzy–cztery rysunki. Bush mówiący: „Izrael ma prawo do obrony. Cha cha cha cha”, obok puste półki sklepowe z dopiskiem „supermarket blues”, automat do gry z tekstem „Gratulacje! Właśnie przeszedłeś pierwszy etap: masakra. Przed tobą etap drugi: ludobójstwo”. Mazen ogłasza pierwszy tysiąc zabitych, odtrąbia 75-procentowe bezrobocie. Tylko po nalocie na Kanę (30 lipca zginęło tam 28 osób, w tym 16 dzieci) nie zamieszcza obrazka, a jedynie sam tekst: „2000 lat temu w Kanie Jezus zamienił wodę w wino. Dziś w Kanie izraelskie lotnictwo zamieniło dzieci w proch. Dziś w Bejrucie nie jestem w stanie zamienić tej strony w rysunek”.
Rodzina zachęca Kerbaja do wyjazdu. Za to ten namawia kolegę ze Szwajcarii, by kupił i wywiesił flagę Libanu. Do rodziny z zagranicy pisze: „Jak możecie pomóc? Przede wszystkim: Mówić dookoła, co się naprawdę dzieje”. A do czytelników bloga: „Zrzekam się praw majątkowych do tych obrazków – możecie je publikować, powielać, rozpowszechniać, jak tylko chcecie. Może mój prawnik zadzwoni do Was po wojnie, ale teraz – rozpowszechniajcie”.
Co do Szwajcarii – kiedyś Liban nazywano Szwajcarią Wschodu. Bo taki mały, taki górzysty, wreszcie taki zróżnicowany (etnicznie, religijnie) i pełen podobnego potencjału.– To naprawdę miejsce spotkania Wschodu z Zachodem – pisze mi w mailu Sharif Sehnaoui, gitarzysta, kolega Kerbaja. – Spotkasz tu ludzi, którzy jedno zdanie budują z wyrazów arabskich, francuskich i angielskich. To był zawsze kraj bardzo otwarty na wpływy, asymilował elementy obcych kultur.
Przede wszystkim był to kraj wolny od konfliktów – to główny powód porównań ze Szwajcarią. Oczywiście do czasu wybuchu wojny 30 lat temu.

Muzyka jak wojna
Wolna improwizacja – podobnie jak wojna – nie zna zasad i ograniczeń. Kerbaj gra na preparowanej trąbce, której dźwięk nie ma wiele wspólnego z powszechnym wyobrażeniem o tym instrumencie, a jego duet z austriackim trębaczem Franzem Hautzingerem – znany i chwalony także w Polsce – pokazuje, jak muzyka na dwie trąbki może bardziej przypominać nalot bombowców (utwory rejestrowano na długo przed wojną – w 2003 roku) niż sekcję dętą.
Kerbaj grywał z muzykami z różnych stron świata. Najczęściej jednak występuje w duecie z Sehnaouim i jego żoną, saksofonistką Christine. Razem grali w Niemczech, Portugalii, Hiszpanii, Anglii, Szwajcarii, Austrii i Grecji.
We wrześniu wybierają się na festiwal do Skandynawii, wspólnie z Moukhtabar Ensemble, zespołem improwizującym i grającym muzykę współczesną.
Sehnaoui wyjaśnia, że uczyli się na nagraniach Petera Brötzmanna, a cała scena muzyczna w Libanie w równej mierze inspiruje się kulturą francuską (tradycyjnie obecna w kraju, gdzie francuski to drugi język urzędowy), jak i amerykańską. Sam napisał właśnie tekst o scenie bejruckiej dla prestiżowego pisma „The Wire” – ukaże się w najbliższym wydaniu, na fali zainteresowania sytuacją w Libanie.
Na razie cała trójka spotyka się na próbach i sesjach nagraniowych. „Przetrwamy” – pisze Kerbaj o składającej się w sumie z kilkunastu osób scenie muzyki improwizowanej zamkniętej w Bejrucie. Kiedy scena się ukonstytuowała? Gdy powstawał festiwal muzyki improwizowanej Irtijal. Koło roku 2000 – w tym samym czasie, gdy Izrael wycofywał swe wojska z południowego Libanu. Całą najnowszą historię kraju można opowiadać takimi datami.

Wszystkiemu winne brody
– Te wybuchy i bombowce to dla mnie normalny instrument – mówi Kerbaj w radiowym wywiadzie dla BBC. – Wcześniej zrealizowałem już projekt muzyczny, w którym użyłem dźwięków wojennych z dzieciństwa, z czasów wojny domowej. – A czy to nie jest w złym guście korzystać z dźwięków bombardowań? – pyta dziennikarz. – Cóż, moim zdaniem to bombardowanie autobusów z uciekinierami jest w potwornym guście – odpowiada Kerbaj.
„Oni uważają, że wszystkiemu winne są brody” – pisze Kerbaj. Jego blog to oczywiście skrajnie subiektywne spojrzenie na wojnę. Ale artyście trudno odmówić do tego prawa. Z drugiej strony dzięki wewnętrznej perspektywie widzimy, jak bliskie, jak „europejskie” jest życie wielu mieszkańców Libanu. Przynajmniej sceny muzyki improwizowanej. Spotykają się na jam-sessions, imprezach, rysują, grają na PlayStation, piją piwo, tworzą muzykę. Ale zarazem płaczą, kiedy ktoś zginie, denerwują się, gdy nie ma prądu, benzyny i gdy sklepowe półki świecą pustkami. Nudzą się, gdy nie mogą spać. Boją się wychodzić z domu. „Za każdym razem, gdy wychodzę – pisze Kerbaj – zabieram ze sobą: paszport, nagrywarkę minidisców i mikrofon, dwa T-shirty, dwie pary bielizny i skarpetek, notebooka, trąbkę, zapalniczkę, tytoń, cztery baterie…”.
Stale obecna w tle jest jego rodzina. Była żona z synem Evanem ukrywają się w górach. Ojciec mówi: „Nie rozumiem jednego: z kim i przeciw komu są zjednoczone te narody w Organizacji Narodów Zjednoczonych?”. Matka Kerbaja Laure Ghorayeb ma dziś 75 lat. Miała 10, gdy zaczęła się II wojna światowa, a 45, gdy zaczynała się wojna domowa w Libanie. „Myślisz, że załapię się na jeszcze jedną wojnę?” – pyta Mazena, kiedy 400 metrów od jej mieszkania spadają kolejne bomby.
Matka sama była poetką i artystką wizualną. Talent plastyczny Mazen ma zapewne po niej. Ona od niego zaraża się za to pasją do pisania pamiętnika – po pierwszym tygodniu bombardowań zakłada własnego bloga: laureghorayeb.blogspot.com. Blogi prowadzą też jego przyjaciele ze sceny muzycznej Bejrutu.
Sam Kerbaj nie chce już opowiadać dla gazety o życiu w Bejrucie – zasłania się wciąż tym, że jego pamiętnik to działalność artystyczna, a nie polityczna.
– Jak już pisałem w blogu, wywiadów nie udzielam – odpisuje mi. A dzwonią do niego i mailują z całego świata. W blogu ujął to tak: „Wszystko, o co chcielibyście zapytać, jest już w blogu. Albo, co gorsza, w telewizji”.
Czytelnik z Argentyny pisze: „Życzę, żeby wygrała twoja sztuka”. Akurat to jedno zwycięstwo mieści się w granicach prawdopodobieństwa.