Co warto, a co trzeba. Mamy od piłki

Praca blogera jest jak molo – kiedyś się kończy. Nie, nie zamierzam skończyć, trawestuję tylko jedną ze złotych myśli trenera polskiej reprezentacji Czesława Michniewicza umieszczonych na jego stronie www, będącej prawdziwą kopalnią krindżu. Piłka nożna – którą od lat śledzę coraz mniej intensywnie – poza niewątpliwymi bohaterami doczekała się całej masy pseudointelektualistów, wśród których Michniewicz, nawet gdyby nie handlował meczami, ma szanse brylować dzięki bon motom w stylu bardziej czerstwym niż porady Paulo Coelho. Porażka jest gorsza od śmierci, bo trzeba się po niej obudzić. Albo: Nie myśląc o zwycięstwie, myślisz o porażce. I wreszcie: Ja jestem mamą, a piłkarze to moje dzieci. Mama czasem karci dzieci, ale w gruncie rzeczy zawsze jest po ich stronie. Nie mam dziś w zanadrzu żadnej płyty wystarczająco słabej, żeby skalibrować żenadometr, ale ponieważ trener – na razie bez sukcesów prowadzący polski zespół – był łaskaw pozwać o zniesławienie dziennikarzowi, który zarzuca mu bliskie kontakty z Fryzjerem (bohaterem afery korupcyjnej w polskiej piłce), a przy tym wybiera sobie adwokata, który bronił Fryzjera, uznałem za stosowne skalibrować narzędzie jego kosztem. Dalej już tylko samo dobro.      

فرقة الأرض FERKAT AL ARD أغنية Oghneya, Habibi Funk 2022

Pełna orkiestrowego rozmachu debiutancka płyta długogrająca zespołu kierowanego przez Issama Hajaliego poza akcentami w warstwie perkusyjnej i w aranżach smyczkowych Ziada Rahbaniego, no i poza językiem arabskim, brzmi zaskakująco zachodnio. Mieszają się tu wpływy folku, barokowego popu lat 60. i funku lat 70. Płyta, oryginalnie wydana w roku 1979, brzmi lepiej po oczyszczeniu i masteringu, choć i tak żal detali tego nagrania, ewidentnie zdradzającego też – choćby w utworze tytułowym – wpływy francuskiej muzyki pop i filmowej (we Francji nagrywali często i tam uciekali gwiazdorzy sceny muzycznej z Bejrutu), a nawet bossa novy, którą można było już wtedy w Libanie usłyszeć. Kolejne po zeszłorocznym albumie Rogéra Fakhra fantastyczne odkrycie wytwórni Habibi Funk pokazujące libańską scenę muzyczną w pełnym rozkwicie. I oczywiście woda na młyn dla tych, którzy uważają, że lepiej już było. Bo dziś Hajali prowadzi sklepik w centrum Bejrutu. 

Oczywiście warto, dodatkowo jeszcze – poza wokalową barierą – jest to rzecz dla wszystkich.  

FELICIA ATKINSON Image langage, Shelter Press 2022

Félicia Atkinson tworzy muzykę, jak gdyby wzmacniała dźwięki słabo słyszalne, a wyciszała te głośne. Wykorzystuje nagraną muzykę otoczenia, dorzuca szepty, barwy elektroniczne i te wydobyte metodami eksperymentalnymi. Ale efekt jest każdorazowo odprężający i fascynujący zarazem. W wypadku Image langage trudno o płytę lepiej współgrającą z porą roku – do słuchania wieczorem, w ciężkim, gorącym powietrzu i z taką atmosferą. Ciężkie drony The Lake Is Speaking rozświetlają drobne szczegóły, szepty, delikatne brzmienia syntezatora, pomruki – płyta jest inspirowana Jeziorem Genewskim i powstała w jego okolicach, podczas rezydencji artystycznej Atkinson, na co dzień mieszkającej we francuskiej Normandii. Majstersztykiem jest filmowe, elegijne Our Tides, utwór o wyjątkowej atmosferze. Tempo nie podnosi się na całej płycie – to musiało być tak gorące lato jak te ostatnie dni u nas. A płyta być może nie dla wszystkich, choć nie posłuchać jej byłoby dużym zaniedbaniem. 

JOAN SHELLEY The Spur, No Quarter 2022

Sam opis brzmi jak najlepsza recenzja: Shelley swoją kolejną płytę nagrała na farmie w Kentucky w towarzystwie obecnego męża Nathana Salsburga, który – gdy ostatnio o niej pisałem – był wciąż chyba tylko jej stałym współpracownikiem. Współprodukował ten album James Elkington, który również dograł kilka partii różnych instrumentów, gościnnie śpiewają Bill Callahan i Meg Baird. Każda z tych postaci to ładna i mocna karta we współczesnej historii amerykańskiego folku. Jest jeszcze brytyjski pisarz, bliski liderce pokoleniowo Max Porter, z którym prowadziła mecz „transatlantycznej siatkówki”, jak to opisała, pracując wspólnie (i zdalnie) nad tekstami. Cała płyta powstała zresztą w dość zespołowym procesie. Bardzo naturalnym, jak sugerowałyby piosenki, z akompaniamentem gitarowym lub fortepianowym, uszlachetnione w kilku miejscach ładnymi aranżacjami instrumentów dętych Anny Jacobson. Z ukłonem w stronę surowszego folku w Between Rock and Sky, paroma odniesieniami do country, ale z potencjałem przebicia szklanego sufitu nurtu Americana i trafieniem do otwartej publiczności o szerszym charakterze. Jest mi bardzo przykro, że w Polsce nie poczytacie tu i ówdzie o twórczości Joan Shelley, a jej samej nikt nie zaprosi na jakiś letni festiwal, ale jest jak jest. The Spur to wielkiego kalibru album i obroni się nie tylko w grudniu, ale i za parę lat.

NANOOK OF THE NORTH Heide, Denovali 2022

Druga płyta duetu Stefana Wesołowskiego i Piotra Kalińskiego przynosi – jak się można było spodziewać – imponującą równowagę między elektroniką i tradycyjnym instrumentarium. Ale tym, co okazuje się tym razem parametrem przesuwającym środek ciężkości w stronę brzmień organicznych, są partie wokalne Margarity Slepakovej, mezzosopranistki urodzonej w Rosji, dorastającej w Warszawie, a dziś mieszkającej w Szwajcarii. Sam materiał nagrywany był jednak w Polsce, wydaje mi się bardziej różnorodny w nastrojach i ciekawszy niż debiut duetu, choć i to jest muzyka, która wymaga czasu, skupienia i spokoju. Dramaturgię buduje minimalistycznymi środkami. Mało jest tu momentów, których nastrój czyta się błyskawicznie (Heide V, przypominający zastygłą w czasie piosenkę Radiohead) i które operują wyraźniejszą warstwą rytmiczną (jak niepokojący Heide III). Nie ma też łatwego punktu odniesienia, jak ta mitotwórcza daleka Północ na poprzedniej płycie. Tu miejscem nagrania była północna Polska. Ten materiał będzie swoją legendę budować sam, ale powinno się udać. Finał zostawia nas w każdym razie z niedosytem.      

SOCCER MOMMY Sometimes, Forever, Loma Vista 2022 

W tym wypadku o klasie decyduje nie tyle średnia całej płyty, co fenomenalna jakość jej najbardziej udanych momentów. A singlowe Shotgun to chyba najlepsza piosenka, jaką do tej pory wydała Sophie Allison. Cały zestaw jak zwykle łączy ambicje dostarczania prostych piosenek na antenę indie-rockowej stacji radiowej i przesuwania akcentu w stronę partii instrumentalnych. Z okolic Pixies nagle przesuwamy się więc w stronę Sonic Youth. A z bezpiecznych rejonów Sheryl Crow – w sferę mrocznych emocji PJ Harvey. Ale i tak najnowszym elementem są wdzierające się tu i ówdzie partie syntezatorów producenta tej płyty – to pewne zaskoczenie wobec jej zdecydowanie rockowego brzmienia – czyli Daniela Lopatina. W całości warto, a we fragmentach – trzeba. Ta piłkarska mama, choćby tylko ironiczna i z nazwy, ciągle ma więcej do zaproponowania niż ta z początku notki.