Pudel rap

Ostrzegam: nie bardzo siedzę w temacie. Parę lat temu, zapytany o Drużynę 2115, odpowiedziałbym, że to pewnie jakaś polska grupa fanów Rush, która źle zapisała tytuł płyty, wymyślając sobie nazwę. Ale ta myśl w jakiejś postaci do mnie wróciła po przesłuchaniu nowej płyty White’a 2115. Nie to, żebym uważał Rush za zespół hair metalowy, ale to uruchamia ciąg skojarzeń, prowadzący do Aerosmith, niegdyś w historycznym aliansie z rapem – i jeszcze dalej. Bo płyta Pretty Boy obudziła we mnie receptor uśpiony od czasów wiekopomnej linijki zespołu IRA o obsypywaniu złotym deszczem. A rozwinięty dzięki zetknięciu w dzieciństwie z zaskakującym opisem dziewczyny z tekstu grupy Azyl P.: Na nogach buty dwa. Podobne mrowienie wywołał tutaj fragment romantycznej piosenki (świadomie tym terminem operuję – rozwinę) Pierwszy raz
Myślałem, że to przyjechała pizza.
A to ciebie mi przywiozła winda.  
Nigdy nie pomyślałbym o polskim trapie jako o nowej odsłonie hair metalu, gdyby nie White 2115. A teraz już nie mogę przestać myśleć.    

Operowanie hasłami pudel metal czy też hair metal ma sens nie tylko dlatego, że do włosów podmiot liryczny odnosi raz po raz. I nie tylko dlatego, że refren Pierwszego razuPodzielę z tobą, mała, mój cały świat/
Zakocham na nowo, powtórzę pierwszy raz – brzmi wypisz-wymaluj jak ballada rockowa z lat 90. Beat @atutowego w tym nie przeszkadza, a auto-tune z instrumentu do przetwarzania zamienia się w refrenie w regularne narzędzie do korekcji używane w piosenkach różnych gatunków. A klamrą okazuje się Afterparty, z podkładem tego samego autora wykorzystującym już w otwarty sposób gitarowy riff: Jedziemy w trasę znowu zrobić gnój/ Pięć osób w aucie, stary, świat jest mój. Ostatnio takie rzeczy słyszałem 30 lat temu, gdy polska scena nadrabiała zaległości w sferze opowieści o rock’n’rollowym trybie życia. Chociaż nie – przepraszam, jest jeszcze Nocny Kochanek, i zaczynam rozumieć, dlaczego kilka dni temu widziałem ich płytę w sklepie wysyłkowym rapowej wytwórni. 

Postać, którą nam przedstawia Sebastian Czekaj, lepiej znany jako Łajcior, jest portretem środowiskowo raczej typowym: Mam 26 lat, łańcuch za 26K. Szybki awans, duży sukces, który jednak – tu stały motyw liryki rapowej ostatnich lat – tak bardzo boli. Wcześnie dopada go sentymentalizm – chce przechować w sobie gimbusa, tęskni za naiwnością osiemnastolatka i w sumie ciągle całkiem wiarygodnie wychodzi mu odtwarzanie tejże. To czasy doświadczeń: jeden kac jest w stanie zainspirować kilka utworów. Swoją drogą duża część Pretty Boy to po prostu materiał imprezowy, dobre tło do wkurzania sąsiadów i picia pod gołym niebem, co – jeśli obejrzycie reklamujący alkohol, a zarazem opisujący koszmary kaca nowy klip Kochanka – znów zbliża dwa odległe żywioły. 

Ale to wkurzanie sąsiadów, choć – mimo pokoleniowych różnic – może się zamienić we wspólną imprezę. Bo Pretty Boy, pomijając wulgaryzmy, które są wszędzie i powoli przestają robić wrażenie na kimkolwiek, operuje takim językiem muzycznym, że zbliża się moment, gdy do Trójki przestaną dzwonić (o ile ktokolwiek jeszcze tam dzwoni) z pretensjami, dlaczego puszczają jakieś rapy zamiast rocka. Gitara występuje jako tworzywo beatów w większości utworów na płycie. W wielu jest elementem kluczowym. A kiedy pojawia się 18 i auto z silnikiem dużej mocy, a potem wjeżdża Easy Rider i wysypują się kolejne skojarzenia – Jakoś mam ochotę ożyć w końcu, wziąć cię na motocykl, jechać do zachodu słońca, a potem Jechać najdalej w akompaniamencie gitar, wreszcie Przytul się w ramoneskę, bo dziś będzie niebezpiecznie – to bezpiecznie powinien się poczuć każdy fan hair metalu. I jest to wrażenie ciekawe, a przy tym pouczające (w końcu za tydzień płytę zobaczymy jak nic na jedynce listy OLiS), choć nie sądzę, by było warte kilkukrotnego przesłuchania tego albumu.  

WHITE 2115 Pretty Boy, SBM 2022