Niepokój? Ja tam jestem spokojny…
Przynajmniej o przyszłość Unsoundu – po wczorajszym koncercie w kościele św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu. Piję oczywiście do tego zwyczajnego niepokoju – nie tego z hasła tegorocznego Unsoundu („Horror – przyjemność strachu i niepokoju”), bo tego ostatniego było wczoraj sporo. Szczególnie w koncercie Tima Heckera, który na chórze gotyckiego kościoła, wśród wygaszonych świateł (przy świecach) zagrał mocny 45-minutowy set parokrotnie dochodzący do takiej kulminacji, że rodzice zabierali z kościoła swoje nieopatrznie zabrane pociechy (no dobra, widziałem jeden przypadek), a ja zastanawiałem się, czy ksiądz proboszcz jest na sali. Dźwięki „Sea of Pulses” (z przetworzonymi brzmieniami organów) zabrzmiały idealnie, w dodatku stuprocentowo we właściwym kontekście. Rozpoznałem jeszcze jeden fragment albumu „An Imaginary Country” oraz kapitalne „Chimeras” z „Harmony In Ultraviolet” w o wiele potężniejszej niż na albumie wersji.
Tu dochodzimy do sedna. O ile występy laptopowe w wielu sytuacjach z trudem się łapią na jakiś sens, o tyle słuchanie takiej muzyki w TAKIM wnętrzu daje zupełnie inny kontakt z muzyką, nawet jeśli mamy tylko odtworzenie tego, co znamy z płyty (a w wypadku Kanadyjczyka było jednak ciut więcej). Naturalne echo kościoła zrobiło tu swoje, chłód drugie tyle. Koncert Wildbirds and Peacedrums z wymieszanymi polskimi i islandzkimi chórzystami (moi znajomi na miejscu bawili się w zgadywanie, kto z Islandii, kto z Polski – mieli skuteczność 100 proc.) też wypadł nieźle. Hitowe „Bleed Like There Was No Other Flood”, początek ostatniej płyty „Rivers”, nuciłem przez całą resztę wieczoru. Całą ostatnią płytę trochę zjechałem kilka tygodni temu, ale W&P na koncercie to ciągle zupełnie inna jakość. W dodatku zmieniająca się znacznie z występu na występ. Ten krakowski to było zupełnie coś innego niż żywiołowy, taneczny niemal koncert na Offie rok temu.
Na koniec wieczoru wylądowałem w klubie Fabryka. Daniel Lopatin (Oneohtrix Point Never) przytargał w jednym wielkim pudle wszystkie analogowe (hm, tak przynajmniej sądzę – było bardzo ciemno) zabawki, które rozstawił na miejscu i uruchomił z półgodzinnym opóźnieniem. Set zaskakująco dobrze odtwarzał brzmienia znane z nagrań, co pozwala mi sądzić, że jakaś cyfrowa technologia też była grana. Ale słuchało się tego bardzo miło – oglądać nie było czego, bo Lopatin chyba nie chciał wizualizacji. Za to Jigoku grające później miało ich aż nadto – tu pojawił się mocny sygnał, że jesteśmy na imprezie zdominowanej przez horror, momentami wręcz trochę gasła przy tych wizualizacjach sama muzyka. Liczyłem, że dotrwam do Demdike Stare, do których twórczości ostatnio w końcu się przekonałem, ale niestety – zmęczenie dało znać o sobie. Zaliczyłem koncertowy sklepik z zaskakującymi cenami (kapitalne „Picking O’er the Bones” z Mordant Music za 20 złotych – polecam, koniecznie!) i zdążyłem jeszcze wyprzedzić po drodze Lopatina ciągnącego swoją skrzynię z powrotem do taksówki.
W wynajętym na czas Unsoundu pokoju mam jakąś mikrowieżę. Kompakt, jak się okazało, nie działa. Okazało się też, że to żaden problem – bo razem z programem Unsoundu otrzymałem kasetę magnetofonową skompilowaną przez twórców festiwalu. That’s it (tak a propos – ktoś jeszcze pamięta firmę That’s?). Sekcja magnetofonowa w wieży – pewnie nieużywana od stu lat – była ciągle sprawna. W programie: Elegi, Zenial, Black To Comm, Raz Mesinai, Ben Frost, Raime, Mordant Music, Daniel Bjarnason, Marcus Fjellstroem, Churchill’s Leopards, Hildur Guðnadóttir i Demdike Stare. Podcast tych ostatnich ze strony festiwalowej dołączam poniżej, a kasety proszę sobie poszukać na własną rękę. Przez jakiś czas jej zawartość – świetnie ilustrująca program samego festiwalu – będzie dostępna na stronie www.zero-inch.com.
RÓŻNI WYKONAWCY „Horror: The Pleasure of Fear and Unease” (kaseta magnetofonowa)
Unsound/Fundacja Tone 2010
(bez oceny)
Trzeba posłuchać: Zenial „Luna Nosa Horror from the Sea (mix)”, Mordant Music „Ridyll (excerpt)”, Ben Frost „Killshot”
Komentarze
z tego co zauważyłem i usłyszałem to Pan redaktor miał zniżkę przy stosiku z płytami. winyle po 25 jesli się nie mylę 🙂
hecker rzeczywiście świetny. wprowadził mnie w błogi półsen, z którego niestety zostałem brutalnie wybudzony przez Wildbirds and Peacedrums. dla mnie ten występ to raczej porażka. pani kręcąca biodrami o słabiutkim głosie wspólnie z chórem zawodziła: uuuuuu, łuuuuuuuuu, chwilami powodując po prostu uczucie zażenowania. no ale to moje skromne zdanie.
Przejście z jednej części koncertu do drugiej było tak niespodziewane, że przez pierwszy kwadrans występu Wildbirds and Peacedrums byłam na nich obrażona za przerwanie Heckerowi. Dlaczego, dlaczego tak krótko?
@kv720 –> Może i miałem, ale to pewnie dlatego, że wziąłem to „Pickin…”. 🙂 Zresztą podejrzewam, że Robin Fox nie cieszył się jakimś wielkim wzięciem, stąd pewnie zniżka (Mr. Maxteda już nie objęła). Ale ceny są dobre, więc jeśli ktoś jeszcze zmierza na Unsound, to polecam zabranie gotówki. Red. H (czyli druga połowa HCH) potwierdza.
To fakt, że wokalistka W&P nie ma zbyt potężnego głosu, ale nadrabia. Niemniej jednak Hecker wygrał mecz.
@K. –> Właśnie po to, żeby potem żałować, żeby pojawiło się miłe poczucie niedosytu. Pod tym względem 45 minut to, szczególnie dla takiej muzyki, bardzo dobry format koncertu. Sprawdził się też poniekąd także przy OPN.
jak Polifonia to polifonia, polecam szanownym Czytelnikom i Sluchaczom
koncert „nowego krola bluesa” Joe BONAMASSA (ur 1977) w Warszawie,
Palladium, 25 pazdziernika, godz.20.00.
O nim wiecej na http://www.jbonamassa.com
PS Gratulacje szanownemu Naczelnemu Polityki p.Baczynskiemu; nagroda dziennikarska im.Kazimierza Moczarskiego to olbrzymi zaszczyt dla calej redakcji
sorrrry: nie Moczarskiego a Andrzeja WOYCIECHOWSKIEGO