Spotkamy się w grobie
To krępujące, ale czasem ludzie zadają sobie tego rodzaju pytania. Ja ostatnio usłyszałem takie pytanie od pewnej (przyzwoitej zresztą) stacji radiowej. Najpierw zrozumiałem, że chodzi o płytę, którą zabrałbym na bezludną wyspę. Już chciałem powiedzieć, że Tristana Pericha, bo po co komu płyta bez odtwarzacza (a wariant bezludnej wyspy mówi zawsze tylko o płycie), a ta ma przynajmniej własne bateryjne zasilanie. Wtedy zostałem naprowadzony na właściwszy tor – chodzi o płytę, którą zabrałbym do grobu.
To zupełnie zmienia postać rzeczy i stwarza jakieś nowe wyzwanie myślowe. Po pierwsze – pomyślałem – śmierć wiąże się najprawdopodobniej z dużym ubytkiem, a pewnie i w ogóle z utratą słuchu. Więc po co mi jakakolwiek płyta? Już lepiej zapachowy Wunder-Baum, zapewni przynajmniej komfort ewentualnej ekipie, która wzięłaby się za popularną w tych czasach ekshumację. A jeśli już płyta, to winyl. Bo mam największą szansę, że kiedy wstanę z martwych, uda mi się to-to odtworzyć. Najlepiej w formacie siedmiocalowego singla, bo zmieści się do urny, a nie wiem, czy rodzinę będzie stać w przyszłości na cokolwiek większego. Więc zostaje jedna piosenka.
Tutaj szybko odsiałem w głowie listę wybitnych piosenek, których mógłbym chcieć posłuchać także po śmierci. „Space Oddity” Davida Bowiego albo „Eleanor Rigby” Beatlesów? Banalny wybór. „The Model” Kraftwerk? Przeestetyzowany jak na takie okoliczności. „(Don’t Fear) The Reaper” Blue Oyster Cult? Zbyt dosłowny. Natychmiast skojarzyłem wspominaną ostatnio przez Piotrka z PopUp grupę This Mortal Coil. I mój ulubiony fragment pierwszego albumu – „Holocaust” w wykonaniu Howarda Devoto. Ci od ekshumacji przynajmniej by zapłakali, bo nad opisem tak beznadziejnego stanu emocjonalnego, tak wielkiego bólu świata nie da się nie zapłakać. To jeden z najbardziej przejmujących tekstów w muzyce w ogóle. Gdyby Rachmaninow chciał słowa do swojej Wokalizy, to pasowałyby jak ulał. Ta, i jeszcze kilka piosenek TMC, pochodziła z repertuaru amerykańskiej grupy Big Star. Została oryginalnie skomponowana i zaśpiewana przez Alexa Chiltona. Tak się składa, że jedna z pierwszych nowych płyt 2012 roku to zestaw rzadkich nagrań zmarłego w 2010 roku Chiltona, ale „Holocaustu” trzeba szukać na albumie „3rd”. Niestety, utwór nie wyszedł na singlu – na małej płycie mieli z tego piosenkę „Jesus Christ”. Też nieźle. Wstawiona do trumny mogłaby mieć własności ożywcze. Ale jednak nie to samo.
TMC miałem na półce, ale Big Star nie, więc – uznając, że nakazuje tego konsekwencja – kupiłem sobie właśnie „3rd” na czarnej płycie. Nie jest to album idealny, „Holocaust” dalej wolę w wersji Devoto, która towarzyszyła mi w latach 80. i w różnych momentach później – do tego stopnia, że słyszę tam zawsze „Your father’s dead”. Ale oryginalnie to niesamowita kompozycja. I sam talent Chiltona – doceniony przez Ivo Watts-Russella z 4AD – był nieprawdopodobny. Aż chciałoby się dla takich piosenek odwrócić maksymę „żyć nie umierać”, jeśli ktoś na poważnie uzna trumnę za idealną przestrzeń odsłuchową.
BIG STAR „3rd”
PVC 1978 / 4 Men With Beards 2006
9/10
Trzeba posłuchać: „Holocaust”, „Kizza Me”, „Jesus Christ”, „Kanga Roo”.
Komentarze
Do trumny należy mi wsadzić „Brandenburg Concertos” w wykonaniu English Baroque Soloists (Soli deo Gloria), ale na samej uroczystości Herreweghe ma mi zagrać początkowe fragmenty „Requiem” Mozarta. Z rzeczy XX-wiecznych to tylko „High Hopes” Pink Floyd. No i oczywiście do kieszeni garść orzechów pistacjowych, od których jestem uzależniony!
Płyta na bezludną wyspę? Tylko pilśniowa. Bo na co komu płyta, z której się nie da zrobić dachu szałasu, a do tego jeszcze dziurawa w środku? 😉
Płyta do grobu? Tu już mam horrorystyczne wizje z piłą tarczową i byciem żywcem pogrzebanym.
Jeśli już Big Star, to pomyślałbym raczej o odzieży. I pomyślałem, w efekcie czego nieświadomie odsłuchałem powyższy kawałek zmiksowany z piosenką-tłem (którąś – bo za każdym razem odtwarza się inna) ze strony producenta dżinsów. Ciekawy pomost pomiędzy The Beatles a Franz Ferdinand – pomyślałem. Gdy zorientowałem się w pomyłce zostało niewiele więcej niż The Beatles.
Pilśniowa? Strasznie nierówna, ale po dokonaniu następującej selekcji otrzymujemy ponad 40 minut świetnego materiału:
1 Bełgot obowiązuje w tej chwili
2 Nikt tego nie wiedział
3 Smutny i nudny cz. 2
4 Seksualna czekolada
5 Kto rano wstaje
6 Karl Malone
7 Transportem do pracy (dał mi kolega)
8 Dopsz bujam
9 Czytaj z ruchu moich ust
Zwykle nie kastruję płyt w ten sposób, ale w tym wypadku to naprawdę słuszny zabieg.
A płyta do grobu? Naprawdę dziwne pytanie. Osobiście zadowoliłbym się kremację, ale jeśli odrzucić ten bezbożny obyczaj… Trop singlowy wydaje się cokolwiek staroświecki – empetrójka naprawdę zajmuje mniej miejsca, a można na niej skuteczniej uhonorować rozmiary konsumpcji dokonanej za życia (no bo skąd pomysł, że w piekle mają tylko analogowe adaptery? :))… No nie, jednak kremacja. Tym bardziej, że bycie grzebanym z symbolami doczesnych uniesień i przyjemności wydaje mi się bardziej pogańskie niż piec i urna.
A na bezludną wyspę? Nie wiem dlaczego, pierwsze co mi przyszło do głowy to „The Madcap Laughs”. Nawet, gdyby baterie padły, przez samo patrzenie na okładkę i przeglądanie książeczki czułbym się mniej samotny, a teksty z tej płyty uwielbiam śpiewać. Poniżej zacząłem wymieniać kolejne, ale… kasuję. Pierwsza, niezobowiązująca 😉 myśl to był Barrett.
@Krzysiek —> Pilśniowa całkiem dobrze znosi próbę czasu.
Tak, ale jest wrażliwa na wilgoć. Aby częściowo zaradzić temu na bezludnej wyspie, proponuję pokryć ją żywicą.
dzięki za cynk do kompilacji, wraca odwieczne pytanie: alex chilton vs chris bell
a holocaust to najlepsza rzecz w karierze yoko ono :>
http://www.youtube.com/watch?v=iinhQS7Soyo
Tak bardzo kojarzę wszystkie nieswoje utwory TMC właśnie z nimi że jakoś mnie nie ciągnie by słuchać oryginałów.Boję się że zepsuję wtedy sobie radość słuchania.Na równi kocham pierwsze 2 płyty TMC,Blood już nie bardzo bo trochę nudzi,usypia i nie ma czegoś ponadczasowego co mają wcześniejsze albumy.A co myślisz o najnowszym boxie This Mortal Coil?Szkoda że nie powstała zupełnie nowa płyta,to byłoby wydarzenie a może za bardzo wierzę w magię nazwy.
This Mortal Coil to był wspaniały projekt właśnie dlatego, że szersza publiczność mogła poznać twórczość Big Star albo Tima Buckleya. O ile wiem, to kiedy wychodziły pierwsze płyty TMC, ci artyści byli prawie nieznani. A oryginałów, moim zdaniem, warto poszukać. „The Jeweller” w wykonaniu Pearls Before Swine miażdży. Tak samo „Morning Glory” Buckleya. No i „Another Day” – albo w oryginale Roya Harpera albo w wersji Kate Bush i Peter Gabriela z bodaj 1979 roku.
P.S. Piosenka do grobu? Ta, której słucham, kiedy jestem pół żywy – Youssou N’dour – Immigres/Bitim rew.
Blue Monday – New Order, ja też po paru dniach w kostnicy będę niebieski.
A jeszcze jakby w poniedziałek pochowali.
Interesujące jest co innego. W tych zestawieniach nie ma polskich(no poza AK, ja niczego polskiego nie kojarzę) wykonawców.
Najlepsza płyta ever? w/g mnie?
Rock-a-bubu i Starzy Singers
pozdrowienia od długoletniego posiadacza tej płyty ( i poprzednich Big Starów też) i to na zupełnie nietrendowatych kompaktach 🙂
genialny zespół, bez przesady. jeden z moich ulubionych i to z krótkiej listy.
a co do tego, że TMCoil rozsławiali starych mistrzów:
10, może 11 lat temu pewien redaktor Trójki – nie podam nazwiska, ale się można domyślić – puścił Holocaust w wersji Placebo i powiedział, że za tydzień posłuchamy tej piosenki w oryginalnej wersji, TMCoil z lat 80tych.
właśnie, „1978 PVC, 2006 Four Men With Beards” i jeszcze „1992 Rykodisc”
@darek/przyzwoitość –> Miło! Wzajemnie pozdrawiam! Co do tego wydania z Ryko – pominąłem, bo z zasady przy reedycjach podaję pierwszą edycję i to wydanie, o którym piszę. 🙂
@Jacek –> Jesteś drugą osobą pytającą mnie na tym blogu o boks TMC, którego nie miałem odwagi kupić (no bo chyba tylko dla czwartej płyty, a i to nie usprawiedliwia do końca wydatku). Ale sam chętnie posłucham, co inni zainteresowani myślą na temat tego wydawnictwa.