Dzień polskiego popu: Muniek Staszczyk
Zacznę jak katarynka: duża część polskich płyt mainstreamowych wychodzi w ciągu tygodnia czy dwóch pod koniec października. Trudno więc zareagować na wszystkie premiery. Polska muzyka środka dawno przestała być atrakcyjnie żenująca, za to często bywa nużąco profesjonalna. Trzeba trochę czasu, by wypunktować lepsze i gorsze strony. Ale dość szybko przekonamy się co do jednego: w produkcji muzyki pop mamy wciąż krótką ławkę. A pod względem potencjału promocyjnego i dystrybucyjnego duże wytwórnie zostały już dawno doścignięte przez niezależnych. Ale ponieważ sporą część ostatniego tygodnia spędziłem na robieniu notatek, dziś zalałem Polifonię krótkimi notami o polskim popie. Nowa nota co mniej więcej dwie godziny. Była Mary Komasa, był Baranovski, potem Anita Lipnicka. Czwarta w kolejności to…
Sesje nagraniowe płyty poprzedzały dramatyczne wydarzenia w życiu Muńka Staszczyka. I trudno oczywiście o nich nie myśleć w oderwaniu od sytuacji bohatera – szczególnie gdy słuchamy Szwów albo dość pretensjonalnego niestety intro w postaci Wszyscy umarli – sklejki tekstów z trzech dramatów Szekspira w niepomagającym w tej sytuacji przekładzie Macieja Słomczyńskiego. To takie The White Stripes feat. Shakespeare. Łatwo w tym szukać jakiejś uporządkowanej relacji z ostrych wiraży życiowych – trudniej taką poukładaną opowieść znaleźć, właśnie ze względu na chronologię wydarzeń. Natomiast rzecz jest raczej obciążeniem na wejściu i gdybym był mógł służyć radą, postulowałbym zachowanie tego wstępu w szufladzie.
Jack White i jeszcze The Black Keys będą tu istotnym punktem odniesienia, głównie w kompozycjach Jurka Zagórskiego, producenta niemal całej płyty, który ewidentnie ciągnie ją w stronę ciągle współczesnej, ale trochę już wyeksploatowanej wizji blues-rocka. Środkowa część, z utworami Janka Pęczaka Edith Piaf (z ładną frazą Ja służę tak społeczeństwu, że mu wcale nie służę) i Zakurzone tynki w Petersburgu, powinna najmocniej przemówić do fanów zawieszonego T. Love. Dochodzą do tego gościnne występy innych autorów – przede wszystkim Błażeja Króla, którego Szwy najlepiej komentuje tytuł trzeciego utworu na płycie (Ta piosenka nie jest dla ciebie). Krzywo brzmi piosenka Króla w wykonaniu kogoś innego, trochę jak karaoke – łatwiej ją sobie wyobrazić w wersji samego autora. Lepiej już zdecydowanie z popularną latem Polą – tu Dawid Podsiadło, Olek Świerkot i producent Podsiadły Bartosz Dziedzic zdecydowanie pomogli, a tekst jest ciekawą próbą odpowiedzi na wyzwanie rzucone w Nie pytaj o Polskę przez Ciechowskiego. Jeśli dodać do tego zgrabne Kłamstwo Kasai (Kasia Piszek) ze Staszczykiem w aranżacjach jak z płyty formacji Beirut czy wreszcie przedziwną wersję Krajobrazu z wilgą… Grechuty z długim solem Tomasza Ziętka, to mamy prawie pełny obraz grochu z kapustą, który ten album przynosi. Jeśli więc tego nie znacie, to – mówiąc tekstem Nagrobków – dużo was omija, ale mało dobrego. Liczę na to, że głównego bohatera czeka teraz dla odmiany samo dobro.
MUNIEK STASZCZYK Syn miasta, Agora 2019, 5/10