Co drażni?
Dziś artysta, który niespecjalnie dobrze śpiewa, niewiele lepiej gra (o ile to on sam gra na gitarze i basie – na żywo w każdym razie zamienia się w zespół), a pracę nad produkcją mocno sobie odpuścił, ale składa się to wszystko na coś bardzo udanego. Pewnie dlatego, że ten sam człowiek (miły i młody, jak cytuje w tytułowym utworze za Niweą) pisze już naprawdę dobrze, strukturę i ciężar piosenki czuje świetnie, a na dodatek ma do powiedzenia coś, przez co ja z kolei już trzy razy ruszałem do pisania, po czym darowałem sobie pisanie czegokolwiek. Aż zdałem sobie sprawę, że to z całą pewnością nie jest płyta do oceny dla mnie, więc wreszcie z czystym sumieniem mogę oceniać.
Tu będzie długa dygresja. Bo wszyscy chcą słuchać wykonawców, ale pewnie mało kto chce czytać teksty o wytwórniach. A Trzy Szóstki są w tym roku w takim momencie, że z labela, który bardzo trudno mi było scharakteryzować stylistycznie stał się etykietką oferującą bardziej spójną ofertę. Opisałbym ją tak: coś wręcz przeciwnego niż moja ulubiona dotąd płyta z jej katalogu (Bubblegum… Lemiszewskiego). Organiczne, piosenkowe, ponure, blisko życia, nowej fali i formy pierwszoosobowej jak tylko się da. W niektórych wypadkach – jak ten dzisiejszy – wręcz pokoleniowa. Dlatego niewiele zrozumiałem i dopiero na bazie tego założenia mogę budować swój odbiór płyty.
Ale jeszcze słowo o wydawcy, póki nie uciekliście słuchać dzisiejszego bohatera. Otóż za nami generalnie niezłe półrocze dla Szóstek, w tym chwalony już tutaj Furtek, niezły album Katie Caulfield z zastrzeżeniami do wokali, które jednak w wykonaniu gościnnie występującej Sky (Pyrricha) wypadają świetnie, wsobny, ale ciekawy DAVICII, a wreszcie najlepsza jak dotąd, moim zdaniem, płyta duetu Palmer Eldritch. Szóstki wydają się dla nich wszystkich bardziej inkubatorem startupów niż autorskim labelem w sensie maniakalnego wpływu na brzmienie, jak to bywało przy wytwórniach niezależnych lat 80. Wszystkie te tytuły mają w sobie jednak jakiś aspekt surowości, jakiś moment, w którym brzmieniowo coś mnie w nich drażni. Ale najbardziej drażni mnie WaluśKraksaKryzys. I to mnie zmusza do napisania paru słów, bo to wszystko drażni bardzo twórczo.
Drażni nie dlatego, że złe, tylko że gdybym był szefem takiego labela, to pewnie parę rzeczy sam bym chciał z miejsca uklarownić. Tu podciągnąć wokale, żeby każde słowo było słychać, tam zdjąć trochę średniego basu, żeby tak nie muliło, jeszcze gdzie indziej chciałbym usłyszeć cały żywy zespół, żeby nie było tak sterylnie, żeby wykorzystać jakieś inne efekty, a w szczególności nie zarzynać tak w kółko tego efektu wokalowego (to JestemSam w stylu Bon Ivera to na tle płyty miła odmiana, podobnie jak ta melodeklamacja w Czeczerecze). I dodać góry, żebym dokładnie wszystko zrozumiał. Ale zarazem wszystkie te cechy sprawiają, że – jak ze zdjęciem komórką z ręki, które bywa lepsze od wykonanego lustrzanką na statywie – jest autentyczniej. A kto by się czepiał debiutu The Cure sprzed czterech dekad za to, że grać nie umieli? I kto by się czepiał epki Cool Kids Of Death sprzed dwóch dekad, że taka natarczywa. A te dwa zespoły słychać na płycie MiłyMłodyCzłowiek, obok innych naleciałości nowej fali. A słyszeć je jako punkty odniesienia muzyki ukrytej pod tą nieco Hopperowską okładką pozwala mi nawet moja dziadowska perspektywa. A może właśnie ona, skoro tamte dwa buntownicze i garażowe wejścia nie najgorzej pamiętam.
Z tym słabym graniem trochę oczywiście przesadziłem, dla pewnego efektu na starcie. Kojarzy się ta siermięga gitarowych motywów, owszem, z wczesnym The Cure, ale jednak brzmi lepiej – na tej samej zasadzie jak pokoleniowo dobrze są radzą opisywani tu niedawno muzycy Black Midi. Teksty pisze – jak już wspomniałem wcześniej – autor tej płyty już naprawdę dobrze, choć w rytmie bywa tu demonstracyjnie wręcz kwadratowo. A kombinuje – patrząc na ten album jako na całość – wręcz rewelacyjnie. To bardzo spójny przekaz w wielu obrazach, na całej płycie dominuje pierwszoosobowa narracja, osobista perspektywa ze świata uczuć i relacji, ale zaczyna się i kończy od perspektywy pokoleniowej – ledwie zarysowanej przez podobny typ obaw w Tlenie, a potem już zupełnie otwarcie samokrytycznie wykrzyczanej we WszystkoŹle. Każdy ma dziś odwagę mówienia, co sam myśli. Ale kto ma dziś odwagę wystawiania się na krytykę – i być może śmieszność – zabierając głosu w imieniu pokolenia? Ja tam to szanuję i nie wydaje mi się – żeby już skończyć w zupełnie innym punkcie niż zaczynałem – by ta niedoskonała płyta miała w tym półroczu (poza hip-hopem) jakąś realną konkurencję właśnie w dziedzinie wypowiedzi pokoleniowych.
No i ciekaw jestem, ile ofert transferu złożono w tej sprawie inkubatorowi Trzech Szóstek. Bo jeśli nie ma żadnych, to znaczy, że ten cały przemysł płytowy rozumie jeszcze mniej niż ja.
WALUŚKRAKSAKRYZYS MiłyMłodyCzłowiek, Trzy Szóstki 2019, 7-8/10