Thom Yorke śpiewa przez sen

Thom Yorke na nowej płycie opowiada o śnie, ale najwyraźniej rozbudził go sukces soundtracku do horroru Suspriria, który stał się zasadniczo wartością większą niż sam remake filmu. Bo czy się godzi pozostawać na dłużej autorem chwalonej ścieżki dźwiękowej, jak się ma ciągle pomysły i ambicje na coś więcej? Część utworów pojawiających się na jego nowej płycie Anima była wprawdzie znana już od paru lat, ale sposób, w jaki tworzy z nich zgrabny i spójny, choć dość enigmatyczny koncept, najwyraźniej narodził się już po pracy nad Suspirią. Potwierdza to również 15-minutowy film, który jest właściwie rodzajem tryptyku wideoklipów (muzycznie to piosenki Not The News, Traffic i Dawn Chorus z nowej płyty). Ten ostatni, wyreżyserowany przez Paula Thomasa Andersona, miał dziś premierę na Netfliksie. Jest więc o czym opowiadać.

Co do filmu, rzecz jest prosta i skomplikowana jednocześnie. Prosty jest koncept nagrywania ludzkich snów, banalne i trochę poniżej honoru oscarowego reżysera – spięcie klamrą snu całej dystopijno-surrealistycznej historii zrealizowanej z udziałem naturalnie pasującego do takiej „półprzytomnej” roli Yorke’a, no i z cameo jego życiowej partnerki Dajany Roncione. Kręconej w czeskiej Pradze, co nietrudno rozszyfrować w ostatnich scenach. Intrygujące i już dużo bardziej skomplikowane są choreografie Damiena Jaleta, którego Yorke musiał poznać właśnie dzięki pracy przy Suspirii. Te sceny z ludźmi pracy zapadającymi w sen w metrze po drodze do pracy, a później wykonującymi zbiorowe figury natychmiast kojarzą się z Metropolis Fritza Langa. Czysta, ale piękna formuła, ładnie sfilmowana i dobrze towarzysząca utworom Yorke’a. Całkiem skomplikowany jest natomiast koncept tych ostatnich, bo choć jeszcze Traffic – otwierający samą płytę (od wczoraj dostępną tylko w wersji cyfrowej – fizyczne 19.07) – wydaje się w ekspozycji lęków i koszmarów Yorke’a dość konkretny, to następne już nie bardzo. Choć neurotyczna atmosfera – co pewnie nikogo nie zdziwi – będzie nam towarzyszyć do samego końca.

Ten konkret to strach przed katastrofą klimatyczną i rządami bogatych:

Show me the money,
Party with a rich zombie,
Suck it in through a straw,
Party with a rich zombie

i wreszcie:

I can’t breathe
There’s no water

Czyli stary, dobry, lewacki Yorke, nawet przez sen – co odnotowuję bez jakiejś potrzeby szczególnego towarzyskiego zadrażniania. Jeśli ktoś ma neoliberalnych i denialistycznych (w sferze klimatu) bohaterów muzycznych, którzy zrobili ostatnio coś godnego uwagi, zawsze może na nich zwrócić uwagę w komentarzach. Podejrzewam jednak, że ponieważ mogli być zarazem antyszczepionkowcami (to bywa część pakietu z klimatycznym zaprzeczaniem), to mieli też większe szanse wyeliminować się naturalną drogą, biedaki, zanim coś wielkiego nagrali. W każdym razie kolejnych społecznych konkretów u Yorke’a na razie nie zaobserwowałem (może książeczka dołączona do wydania fizycznego coś podpowie), trzeba też zauważyć, że duża część płyty pozostaje oszczędna w gospodarowaniu zarówno słowem, jak i dźwiękiem.

Yorke oczywiście nie musi dużo i prawdę mówiąc najlepiej wypada, gdy za dużo nie chce. Dokładniej: w oszczędnie zbudowanej środkowej części płyty. Dawn Chorus, szykowany bodaj jeszcze na ostatnią płytę Radiohead, to utwór znakomity – może nie na poziomie najlepszych minut z Suspirii, ale też by się na tym soundtracku wyróżniał, a tu robi za oś albumu, wspólnie z niepozornym, ale bardzo zręcznie skrojonym I Am a Very Rude Person, który prowadzi dość typowy dla Yorke’a, lekko dubowy groove. Dubowa linia basu jest też podstawą niezłego Impossible Knots. Poza tym mamy tutaj wiele równie klasycznych w wypadku tego artysty i chyba jeszcze bardziej przewidywalnych nawiązań do stylistyki Warpa sprzed kilkunastu lat (Twist, Traffic). Nie dostrzegałbym jakichś nowszych inspiracji elektroniką spod znaku np. Jamesa Holdena, choć Philip Sherburne je słyszy. Co więcej, Suspiria pozostaje dla mnie na planie czysto muzycznym ciekawszym przedsięwzięciem, a A Moon Shaped Pool Radiohead albumem zdecydowanie lepszym w całości. Nie są to jednak kluczowe porównania, skoro przynajmniej połowa nowej płyty Yorke’a to świetny materiał i słucha się tego – albo nawet słucha i ogląda – z przyjemnością. Ładnie mu się przyśnił.

Jest to również miła wymówka do tego, żeby się odczepić na chwilę od upublicznionego niedawno zestawu, którego sam mam do przesłuchania jeszcze jakieś 900 minut, a który należałoby – przez analogię – opatrzyć hasłem Nie śpij, bo cię okradną.

THOM YORKE Anima, XL Recordings 2019, 7/10