Bo to dobry piątek był
Weekend okazał się tak mocny, że efekty muszę rozłożyć na kilka dni. Na pewno dobry był dla Krzysztofa Piątka. Na pewno gorszy dla Ryana Adamsa, który po opublikowaniu głośnego już tekstu na łamach dziennika „The New York Times” staje się na scenie alternatywnego rocka i folku odpowiednikiem R. Kelly’ego. Czyli nowym bohaterem muzycznej strony #MeToo. Jeśli ktoś uważa, że pomoc starszego gwiazdora młodej wokalistce wygląda jak w filmie Narodziny gwiazdy, powinien przeczytać. Na szczęście przynajmniej jedną z bohaterek afery, Phoebe Bridgers, spotkało w miarę miłe zakończenie – znaczy dziś na scenie muzycznej więcej niż sam Adams, a przy okazji tekstu można sobie odświeżyć jej udaną duetową (tym razem z Conorem Oberstem) płytę Better Oblivion Community Center. Przede wszystkim jednak mocne były premiery płytowe, które wyszły w ten piątek – do tego stopnia, że po raz pierwszy rozłożę ich prezentację na raty. Zresztą o powracającym solówką Sokole i robiącym karierę w Sub Popie Perfect Son co nieco już napisałem. Dziś Europa i USA.
BARTOSZ WEBER A Collection of Tunes to Dance To, Lado ABC 2019, 6-7/10
Trudno ten album pomylić z czymkolwiek, co wcześniej robił Bartosz Weber pod szyldem Baaba. Tam chodziło o melodyjność, później – o jazzrockowy, choć niestroniący od zabawy sznyt. Tutaj pod tytułem kojarzącym się nieco z Mitchami dostajemy całość budowaną zapętlonymi frazami rodem z techno, chłodniejszą, chociaż wprowadzającą też zupełnie nową jakość brzmieniową, co sugeruje, że autor mocno odświeżył cały warsztat pracy, przebudował instrumentarium. Dla spostrzegawczych zostają mogące się kojarzyć z nagraniami Baaby barwy perkusyjne (Five Nights In Satin), pojawiają się aranżacyjne zagęszczenia, z którymi i wcześniej mieliśmy do czynienia (Grey Train) i sowizdrzalskie, pełne poczucia humoru partie (07 171), ale zasadniczo album – nawet jeśli pozostawia jakieś wątpliwości – stara się budować po prostu możliwie niebanalne taneczne groove’y, co najlepiej wychodzi moim zdaniem w duecie z Hubertem Zemlerem (Sistema) oraz utworze LGT. Także The Way It Is sugeruje, że to mocny start do zupełnie nowej jakości w działaniach Webera. W wersji koncertowej towarzyszą temu programowi wizualizacje Wiktora Podgórskiego (VTR).
BEN SHEMIE A Skeleton, Hands In The Dark 2019, 6/10
Lider kanadyjskich, alt-rockowych Suuns w roli Jamesa Blake’a bis, przedskoczka dla elektronicznej płyty Stephena Malkmusa (będzie w marcu), albo może po prostu nowe podejście do piosenek z syntezatorami w tle. To zapewne efekt olbrzymiego ruchu wokół instrumentów elektronicznych. Nie dziwię się i pewnie podchodziłbym do tego z większym dystansem, gdyby nie to, że produkcji płyty podjęła się ważna na mapie muzyki syntezatorowej francuska Hands In The Dark, tytułowy A Skeleton jest zgrabną i stylową piosenką, a całość – tyleż chłodna, co bardzo ciemna brzmieniowo – powinna się spodobać gadżeciarzom nowych brzmień. Poza tym założenie Bena Shemie, żeby całość nagrywać na żywo, każdy utwór w jednym podejściu, bez nakładek, też ma pozytywny wpływ na album – nie jest to rzecz przesadnie, jak bywa czasem u Blake’a, wycyzelowana, nawet w wokoderowych wokalach pojawia się tu i ówdzie drobny kiks.
ELI KESZLER Empire EP, Shelter Press 2019, 7/10
Ledwie amerykański perkusista zawędrował na listę płyt roku Polifonii z albumem Stadium i zagrać trasę koncertową, a już opublikował nowy materiał. Krótki (3 utwory), choć wysoko wyceniony (w wersji cyfrowej 4,50 euro – wytwórnia francuska, znakomita zresztą). Walentynkowa data ma tu nawet jakiś sens, bo ta odsłona działań Keszlera, z nieco szerszą paletą instrumentów perkusyjnych (wibrafon, wibraczelesta itd.), wypadła jakoś bardziej romantycznie, a zarazem bliżej estetyki ECM. Więcej akustycznych brzmień, a przynajmniej mniej elektroniki niż ostatnio, świetne nagranie i pełna jak zwykle niebywałej techniki płyta, która jednak odpada w konkurencji z perkusyjną energii epki Nihiloxiki. O tej ostatniej kilka słów już jutro.
JONNY NASH Make a Wilderness, Music From Memory 2019, 7-8/10
Zaskakująco udana płyta holenderskiego artysty, z którym zetknąłem się po raz pierwszy w tego typu twórczości, wcześniej kojarzył mi się raczej z muzyką bardziej taneczną, klubową. Punkt wyjścia tyleż mocny, co wyświechtany: twórczość pisarska J.G. Ballarda, Cormaca McCarthy’ego i jeszcze Shūsaku Endō. Doświadczenie, które zmieniło optykę Nasha też dość standardowe: pobyt na Bali. Muzyka też wydaje się oczywista: zręby ambientu, echa nagrań terenowych, praca na długim czasie, jak u The Necks, tyle że w brzmieniach głównie elektronicznych. Ale stopniowo wciąga właśnie ta rytmiczna opieszałość, japońskie uduchowienie, koncentracja na alikwotach, wybrzmieniach dzwonków, fortepianu, bezosobowych wokalizach wtapiających się w tło. W dodatku to wszystko dostajemy w dość dobrze kontrolowanych, raczej niedługich formach.
PYE CORNER AUDIO Hollow Earth, Ghost Box 2019, 8/10
U Martina Jenkinsa nie chodzi o ejtisowe brzmienia. Takie można wydobyć z co drugiej produkowanej dziś maszyny, a przeżywamy chyba największą ze złotych er syntezatorów. Duża część maszyn ma tego typu barwy na podkładzie. Tutaj chodzi o egzekucję. I o polifonię syntezatorową, którą tak biegle potrafi się posługiwać, meandrując między duchologią syntezatorową a stylowym techno. A może między stylizowanym synthpopem a dusznym techno? Znaczące fragmenty długiego materiału zebranego na Hollow Earth to rzeczy, które w latach 80. aranżowało się w podobnym stylu z wokalami i brak tych ostatnich to jedyna rzecz, która moim zdaniem staje ostatecznie na drodze szerszej ekspansji muzyki Pye Corner Audio. Są tu gdzieś poutykane smaczne noworomantyczne melodie (Imprisoned Splendour), albo nastrój budowany jest w tak sugestywny sposób, że wciągają nawet te delikatniejsze barwowo i utrzymane w niskich tempach utwory (Claustrophobe, Subterranean Lakes), w najgorszym razie – idealne soundtracki do Black Mirror. Bezwzględnie posłuchać trzeba utworu tytułowego, a całość wydaje się aktualnie najlepszą rzeczą, którą możecie sobie zgrać na kasetę C-60.
THEON CROSS Fyah, Gearbox 2019, 7/10
Tubista Sons Of Kemet, Ezra Collective i nie tylko – obok Shabaki Hutchingsa i Nubiyi Garcii (ta druga gra tu gościnnie) kluczowa postać młodego brytyjskiego środowiska jazzowego. Nagrywa też solo i jest to rzecz jasna wirtuozowska wizytówka, bo trudno, by innych ambicji nie zaspokajało mu granie w licznych składach. Potężne brzmienie tuby jest na pierwszym planie, a taki Candace of Meroe (mój ulubiony numer na płycie, świetne są też Letting Go i Radiation) dowodzi, że ta ciężka artyleria nie bardzo opóźnia cały zespół w utrzymanych w szybkim tempie afrobeatowych utworach, gdzie zwykle rytm trzyma gitara basowa. Oczywiście pod warunkiem, że gra ktoś taki jak Cross. Świetna rzecz, ale proponuję pamiętać, że tuba to nie saksofon i całość może wam trochę zmęczyć wasze, hm, tuby basowe.