Właśnie zmienił muzykę
Można by było powiedzieć, że archiwalne. Gdyby nie to, że aktualne. David Behrman byłby pewnie jedną z wielu postaci swoich czasów, awangardowym kompozytorem kolorowych lat 60., gdyby nie to, że zaskakująco dużo wątków splata się wokół jego osoby, a wznowiona właśnie płyta On the Other Ocean brzmi jak niezły album z 2019 roku, w którym elektroniczne partie rozmawiają z tradycyjnie granymi na równych zasadach. „The Wire” uznał to właśnie za alternatywną ścieżkę dźwiękową do Bliskich spotkań trzeciego stopnia, a Pitchfork wychodzi od 2001 – odysei kosmicznej. Ale nie ma nic kosmicznego w tej muzyce. Ale kapitalna muzyka Behrmana nie pokazuje cywilizacji pozaziemskiej, raczej już zwraca uwagę na alternatywną rzeczywistość.
Jeśli jeszcze o nim nie słyszeliście: David Behrman skończy w tym roku 82 lata, urodził się w Salzburgu, wykształcił muzycznie w USA, zaczynając karierę na początku lat 60. Wspólnie z Alvinem Lucierem, Robertem Ashleyem i Gordonem Mummą powoływał do życia Sonic Arts Union – jeden z ważniejszych awangardowych kolektywów tamtej epoki. Zdążył zainspirować się koncertem Cage’a, studiować u Stockhausena, zakładać na dany przez niego sygnał The ONCE Festival, konstruować syntezator przed Robertem Moogiem i wykorzystywać komputer, gdy prawie nikt o tym nie myślał. Zdążył komponować dla Merce’a Cunninghama, pograć w The Kitchen i pracować dla Columbia Records, którą przekonał do wydawania całej serii awangardowych płyt Music of Our Time. Był wreszcie odpowiedzialny jak producent za pierwsze nagranie In C Terry’ego Rileya. To on miał wypowiedzieć po nagraniu tej płyty słowa: Myślę, że właśnie zmieniliśmy muzykę.
W Sonic Arts Union (i Sonic Arts Group – w pewnym momencie branej przypadkowo za zespół Philipa Glassa ze względu na występy z tym kompozytorem) Behrman należał, obok Mummy, do części bardziej „inżynierskiej”. Obaj konstruowali własne instrumenty na zasadach artystycznych, niekomercyjnych. I nagrania potwierdzają, że jakość tych urządzeń mogła konkurować z tym, co robili Moog czy Buchla. Zainteresowanie technologią sprawiło, że warsztat pracy Behrmana w latach 60. wyglądał niczym wypełnione elektronicznymi gadżetami stoły wykonawców na dzisiejszych festiwalach pokroju Unsoundu. A on sam traktował jednocześnie bardzo swobodnie funkcję muzyka. Opierał się często na pomocy ludzi obsługujących na podstawie niewymagających znajomości teorii wytycznych, albo wręcz osób z widowni. O swoim Runthrough z roku 1967, w którym 3-4 osoby improwizują z użyciem różnych generatorów, modulatorów i fotokomórki – jako sterownika – mówił [cytuję za polskim wydaniem Kultury dźwięku]: Ponieważ nie ni ma ani partytury, ani poleceń, jakikolwiek dźwięk, który powstanie z dowolnych kombinacji ustawień pokręteł i świateł pozostaje częścią „dzieła”. Cokolwiek wyrabiasz na desce surfingowej, pozostaje częścią surfingu.
Za otwartością na niemuzyków szła otwartość na uczniów. I o swojej bodaj najsłynniejszej płycie, wreszcie wznowionej po latach On the Other Ocean (wychodzi niemal jednocześnie ze wznowieniem Private Parts Ashleya), Behrman opowiadał, jak to stał się uczniem własnych uczniów. Skorzystał z tego, że na Mills College w Oakland, gdzie wtedy wykładał, trafił w połowie lat 70. supernowoczesny wówczas (oszałamiające 64 bajty – sic! – pamięci RAM) mikrokomputer Kim-1, prekursor późniejszych komputerów domowych produkowany przez rozwijającą się w Krzemowej Dolinie firmę Commodore. Ten przyniósł kolejne innowacje i przełom formalny w jego muzyce, która odtąd koncentrowała się właśnie na poszukiwaniu relacji między człowiekiem a maszyną i ciekawych sterowników dla elektronicznego instrumentarium w występach na żywo. Gdyby nie miał dziś 82 lat, pewnie pracowałby w Native Instruments albo w jakiejś innej firmie rozwijającej tę dziedzinę. Na kolejnych po On the Other… wydawnictwach płytowych wracała współpraca z różnymi instrumentalistami (m.in. Benem Neillem i Rhysem Chathamem), podczas kolejnych koncertów na scenie regularnie pojawiali się z Behrmanem „klasyczni” instrumentaliści, nie inaczej będzie podczas specjalnego przekrojowego występu w jego Mills College w najbliższą sobotę. Pozdrowienia dla szczęśliwców z okolic Oakland.
On the Other Ocean pozostaje jednak niezwykłe, bo naprawdę z trudem słucha się tego jako reedycji. Utwór tytułowy wydaje się gotowym materiałem ilustracji do eksperymentalnego filmu animowanego – flet (Maggi Payne) i fagot (Arthur Stidfole) snują w długich frazach niespieszną opowieść, w którą idealnie włączają się, na zasadzie magii, a może zwykłego farta (choć w opisie mamy algorytm, który reagował na poczynania żywych muzyków – rok 1977!) harmonie generowane przez komputer, momentami układając w efektowne tło dla melodii, a momentami schodząc w stronę minimalistycznego dronu – z gestem, którym można się nasycić, ale zarazem można sobie nim nastrojowo wypełnić mieszkanie. Sami autorzy byli zaskoczeni efektem, nagrano dwie wersje utworu i jedna z nich trafiła na płytę.
W Figure in a Clearing nagranym w towarzystwie wiolonczelisty Davida Gibsona (wyposażonego w proste wytyczne, jakie sześć dźwięków ma grać, prowadzony przez elektronikę) są Rileyowskie momenty – słyszalne też w innych utworach Behrmana, które z tego względu, mimo innej metody, klasyfikowano czasem jako minimalistę. Bardzo prosty utwór ma pewne ograniczenia – w kod programu wpisano, że interwały czasowe mają zostać ukształtowane na modłę satelity poruszającego się na orbicie eliptycznej wokół Ziemi. Rytmem i wysokością dźwięku generowanego elektronicznie (przez syntezatory) sterował właśnie komputer Kim-1. A wiolonczelista na te zmiany reaguje.
Materiał z On the Other Ocean ma tę wyjątkową właściwość, że mógłby zostać nagrany wczoraj i uchodzić za ciekawy przykład muzycznej awangardy, eleganckiej i nowoczesnej. Nie ma tego w streamingach (poza YouTube’em), ale dziś wieczorem w Nokturnie w radiowej Dwójce bardzo obszerne fragmenty tej świeżo wznowionej płyty.
DAVID BEHRMAN On the Other Ocean, Lovely Music 1977/2019, 9/10