Moog tak chciał

Co więcej: chciał i moog. Bo kto inny z producentów syntezatorów mógłby zorganizować promocyjną akcję na taką skalę i z tak sensownym artystycznym efektem jak Moog? Zaczęło się od odtworzenia słynnego Systemu 55, modularnego monstrum z lat 70., w oparciu o schematy z tamtych czasów – dla upamiętnienia zmarłego 13 lat temu Roberta Mooga. A skończyło na Moog Sound Lab UK, czyli podlondyńskim studiu, gdzie jedna z takich maszyn stoi – w towarzystwie całego naręcza innych urządzeń Mooga – służąc na co dzień Institute Of Sound Recordings miejscowego Uniwersytetu Surrey. Tu od czasu do czasu zapraszane bywają ważne dla muzyki elektronicznej postacie. Może ci, którzy nie zdążyli z zakupem 55-tki, a może ci, których nie było stać, bo to jak z eleganckimi limuzynami – drogo i jest aspekt płacenia za markę. A nagrania z ich sesji od kilku miesięcy wydawane są w ramach Moog Recordings Library. Jak dotąd ukazało się siedem płyt takich wykonawców, że proszę siadać.

W serii pojawili się dotąd m.in. Chris Watson, Charlemagne Palestine, Hieroglyphic Being, The Grid, a przede wszystkim Mika Vainio, którego pośmiertne wydawnictwo (sesja dla Mooga była jedną z ostatnich w jego życiu) Lydspor One & Two było najlepszym elementem pierwszej serii płyt (o tych pierwszych obszernie opowiadaliśmy z red. JH w radiowej Dwójce). A na pewno najciekawszym z punktu widzenia kreacji dźwiękowej, do której może być przydatny syntezator modularny. Bo każda z tych płyt prezentuje jakiś aspekt syntezatorowej kultury – o tę różnorodność dba kurator serii płytowej, Paul Smith znany z wytwórni Blast First. Teraz przyszła pora na wydawnictwo najbardziej atrakcyjne dla szerszej publiczności.

Powyższy film świadczy o tym, że czasem Moog Sound Lab pojawia się w różnych miejscach w wersji obwoźnej. I tak zawędrowało do londyńskiej Cafe OTO na pierwszy wydany w tej płytowej serii Mooga koncertowy występ. A właściwie rodzaj swobodnego jam-session dobrze się znających muzyków z odległych od siebie rejonów świata i pokoleń: 78-letniego Nigeryjczyka Tony’ego Allena, mistrza afrobeatu i 53-letniego Fina Jimiego Tenora, w którego różnorodnej dyskografii płyty z muzyką elektroniczną sąsiadują z albumami o funkowej lub właśnie afrobeatowej rytmice. Od razu wiadomo, z czym będziemy mieli do czynienia – to, co tutaj wykorzystuje ten wyjątkowy duet, to dobrze znane, być może najbardziej lubiane spośród brzmień Mooga – funkujące, mocne linie basowe. Choć wskazać tylko tyle byłoby sporym uproszczeniem.

Tenor i Allen nagrywali już wspólnie, co znajduje dowód na tym albumie – kompozycję Selfish Gene znaną już z płyty należącej do innej ciekawej serii, Inspiration Information. Ale to spotkanie potraktowali indywidualnie i spontanicznie, stawiając na nowe, czasem błądzące, ale bardzo intensywne, w dużej części improwizowane sety. Liczy się w nich przede wszystkim rytmiczna współpraca owych linii basowych i figur perkusyjnych Allena, z solami saksofonowymi Tenora wrzucanymi tu i ówdzie – tak, by jasne były wielkie inspiracje Fina muzyką Sun Ra Arkestra. Co – zważywszy na olbrzymią rolę Sun Ra we wprowadzaniu syntezatorów w świat jazzu – jest krokiem najbliższym wspólnemu jamowi Sun Ra i Tony’ego Allena, o którym moglibyśmy dziś jedynie pomarzyć. Pojawiają się poza dwójką głównych bohaterów osoby trzecie. Są partie wokalne, czasem wracające niespodziewanie, jak w finale 15-minutowego Asiko, nowej wersji nagrania znanego z albumu Allena Black Voices. W kilku nagraniach Tenor buduje zgrabne riffy, Allen koncentruje się – jak zwykle – na trzymaniu żelaznej dyscypliny. Ten drugi sięga jeszcze pod standard Afro Disco Beat ze złotych czasów Feli Kutiego. Ten pierwszy – po New World ze starej już (prawie pełnoletnia!) płyty Utopian Dream. Tłum gości Cafe OTO próbuje im przeszkadzać hałasem (Pardon To Tu to to nie jest), co niestety słychać w najcichszych momentach albumu. Ale spędziłem z nim w sumie ładnych parę godzin i jeszcze bym moog.

JIMI TENOR & TONY ALLEN Moogin’ at the Cafe
, Moog Recordings Library 2018, 7/10

Zdjęcie syntezatora za stroną firmy Moog