Hip-hopu rys-opis

Jest jakaś pokoleniowa sprawiedliwość w tym, że najfajniejsza książka o historii hip-hopu jest komiksem. Jest też coś błyskotliwego i prawdziwego zarazem w tym, że autor tego komiksu widzi w hiphopowcach odpowiedniki superbohaterów, a w ich historii opowiadanej od prapoczątków potrafi dostrzec Nowy Jork w wersji równie intensywnej i fantastycznej co Nowy Jork z plansz historii Marvela. Miałem już okazję pisać o wybitnej serii, którą stworzył Ed Piskor, przy okazji wpisu o serialu The Get Down. Ale to było dawno temu, poza tym jest okazja: dokładnie dziś pierwszy tom komiksu znanego dotąd jako The Hip Hop Family Tree, a dziś także jako Hip hop genealogia, ukazuje się po polsku.

Nie bez kozery wspomniałem o tym, że to książka historyczna. Nie to, że nudna czy że wypełniona datami – ten tom nie jest jakąś kompletnie fikcyjną opowieścią na motywach prawdziwych wydarzeń, tylko ich całkiem wierną kroniką. Bohaterowie są zgodni z prawdziwymi hiphopowymi pionierami (pierwszy tom obejmuje okres od pierwszych blokowych prywatek po pierwsze rapowe płyty), wydarzenia z tła trzymają się faktów, a cała ta fabuła to jazda obowiązkowa, pozwalająca opowiedzieć dzieje rapu, technik didżejskich i pokazać co nieco z Nowego Jorku – bo na razie jesteśmy głównie tutaj – lat 70. Piskor, młody (rocznik 1982), ale doceniony (włącznie z odcinkami X-Menów na koncie) twórca, pozostaje dość wierny realiom – są tu kadry wręcz przerysowane ze zdjęć dokumentujących tamte czasy, ale lekko podbarwia postaci, karykaturując odrobinę wygląd i sposób zachowania. Kapitalny graficznie jest patent, by udawać opowieść ze starego groszowego wydawnictwa komiksowego na szarym papierze podłej jakości. Od pierwszego kadru jest jasne, że to czytanka i przeglądanka z historii. Kilka z tych graficznych patentów – bardzo delikatnych – niesie niemałe problemy edycyjne. Mam więc na przykład drobne zastrzeżenia do liternictwa polskiej wersji językowej (trochę za „szerokie” to pismo), ale za to bardzo mi się podoba przekład, śmiały i idący w stronę lekkiej archaizacji chuligańskiego slangu. W każdym razie tych, którzy zamierzają narzekać, że kolory są jak z polskiego komiksu czasów kryzysu, uczulam: tak jest, bo tak miało być.

Oczywiście jest też cena, którą trzeba za ten sposób opowiadania zapłacić. Nie, nie chodzi mi o cenę okładkową. Jak przystało na superbohaterów, wszystkie najważniejsze postacie są tutaj trochę bardziej dwuwymiarowe. Kool Herc jest od razu bardziej ikoną niż zapewne kiedykolwiek był jako chłopak z osiedla na Bronksie. Podobnie Grandmaster Flash i kolejni – trzeba przyznać, że w charakterystycznych do bólu strojach i pozach będą na tych pojedynczych kadrach ikonami, a nie ludźmi z krwi i kości. Podobnie jak wszechobecny menedżer Russell Simmons – znajdujący się tu słusznie w centrum wydarzeń, w końcu to także opowieść początkach wyścigu po pieniądze zarobione na rapie. Tyle że w komiksie Simmons to zabawny, sepleniący typek, który w żaden sposób nie kojarzy się z figurą showbiznesowego rekina, a przy okazji również mrocznego bohatera spod znaku #metoo. Ale z drugiej strony – to na razie pierwsze klatki długiego komiksowego dokumentu o życiu tego i innych superbohaterów hh. Przyszły partner Simmonsa w interesach, Rick Rubin, zaczyna tu na razie jako punkowiec bez skutku próbujący zwrócić na siebie uwagę – dalej wszystko na faktach, jest nawet scena (nie)sławnego wyrzucania młodego Rubina z klubu CBGB za wejście w bójkę z publicznością. Jest też sporo muzycznego tła – rynek soulu, robiące karierę disco, gwiazdy Nowego Jorku, choćby Debbie Harry z Blondie czy grupa Ramones. Jest podział na hip-hop „prawdziwy” i „uliczny” oraz ten rodzący się z potrzeby zysku w studiach nagraniowych. Podział, który będzie leitmotivem całych dziejów gatunku.

Tu zresztą, w opowiadaniu klimatu czasów, komiksowy skrót pozwala na bardzo dużo – więcej niż dokument albo wspomniane The Get Down, które zresztą bardzo mocno wzorowało się na wizji Piskora, czasem wręcz traktując ją niczym gotowy storyboard (tak było w scenach pokazujących słynny nowojorski blackout w 1977 r. z licznymi włamaniami i kradzieżami, m.in. pierwszego profesjonalnego sprzętu na hiphopowe imprezy). Komiks pozwala opowiedzieć o zmienianiu się gangsterów w raperów w paru kadrach. Pozwala wmontować w plansze labele płyt, witryny sklepów, wnętrza klubów, graffiti, pop-artowe dzieła sztuki, wygląd sprzętu, akcesoriów. Skupienie na takich detalach świadczy o tym, że autor kocha swój temat i go rozumie. A sposób, w jaki traktuje czytelnika – z gestem rapowych biznesów sprzedających estetykę, nieoszczędzających na poligrafii czy dodatkach specjalnych, a zarazem z gestem rasowego kronikarza (wydawnictwo wyposażył np. w indeks nazw i nazwisk) – prowadzi do końcowego wniosku: to nie jest tom, który każdemu zainteresowanemu gatunkiem słuchaczowi się spodoba, ale to jest tom, który każdy zainteresowany gatunkiem słuchacz powinien mieć na półce.

ED PISKOR (scenariusz i rysunki) Hip hop genealogia 1: 1970s-1981, przeł. Marceli Szpak i Piotr Czarnota, Timof i Cisi Wspólnicy 2018, 9/10