Płyta na weekend: Tirzah
Mam płytę, z którą nie warto czekać do poniedziałku. Debiut dla Domino, co dziś dużo mówi o komercyjnym potencjale debiutantki. Ale nie jest to album uszyty pod rynek. Nagrany z kompozytorskim/producenckim wsparciem Micachu (Mica Levi), której muzyka nie w każdej postaci mi odpowiada. Ale zaśpiewany został przez wokalistkę zasłuchaną w archiwalne utwory Arthura Russella, co już okazało się dla mnie dużo większym magnesem – przynajmniej od momentu, gdy trafiłem na utwór Holding On, jeden z najładniejszych przykładów reakcji na delikatną, balladową, ale wykorzystującą często dyskotekowy rytm piosenkową twórczość Russella. Stąd dziś ta krótka rekomendacja Tirzah.
Jeśli to wariacja na rzucony wyżej temat, to na pewno całkiem udana, zbudowana na podobnym minimalizmie i niezłym głosie. Wpadającym czasem w blue note, ale nie w fałsz. Z rzadka wykorzystującym soulowe ozdobniki (wśród ulubionych artystów Tirzah wymienia m.in. Ala Greena). Mamy więc na Devotion oszczędny art pop z elementami R&B. Instrumentacja, strona brzmieniowa bywa różnorodna – nierzadko prowokacyjnie plastikowa, jak w Guilty, gdzie głos Tirzah jest może bezsensownie (bo chce się go słuchać w naturalnym wydaniu), ale jednak efektownie przetwarzany przez autotune. W jednym utworze gościnnie Coby Sey, jako współautor miksu pojawia się też Kwes, świetny producent młodego pokolenia współpracujący m.in. z Kelelą i Solange.
Tirzah Mastin to kolejna wokalistka z Londynu, 30-latka, a zatem rówieśniczka Micachu. Dużą karierę zaczyna więc stosunkowo późno, ale z bogatym doświadczeniem z tanecznej sceny londyńskiej. Wcześniej przez kilka lat publikowała krótsze formy (singiel Make It Up łatwo znaleźć w streamingu) w labelu kierowanym przez Joe Goddarda z Hot Chip. Do utworów zszytych przez Levi z pozapętlanych motywów klawiszowych, sampli i rytmów w średnim tempie wnosi naturalność, bezpretensjonalność i ciepło. Za mało, żeby się od razu modlić do tego debiutu, ale wystarczająco dużo, żeby zwrócić uwagę. Całość Devotion zostawia słuchacza z powracającym przecież co jakiś czas pytaniem, po co właściwie tak bardzo się muzykę pop przeprodukowuje. A takie pytanie pojawia się zasadniczo wtedy, gdy płyta od razu udziela na nie wyjątkowo zgrabnej odpowiedzi.
TIRZAH Devotion, Domino 2018, 7/10