Piątek: więcej dobrych płyt niż zdołacie przesłuchać
Dużo płyt, mało czasu, więc bez zbędnych wstępów ogłoszam piątek z gatunku tych mocniejszych. Sensacyjna debiutantka sprzed trzech lat i późniejsza współautorka już nie tak wyjątkowej płyty nagranej w głośnym duecie, czyli COURTNEY BARNETT, dostała szansę, by potwierdzić klasę zdolnej autorki i wykonawczyni na albumie Tell Me How You Really Feel. Wpisała się w dokładnie tę samą niszę – bezpretensjonalny garażowy pop z gitarami na podzespołach z Velvetów, ale z melodyjnością Edie Brickell i wokalnym charakterem Sheryl Crow. Dla wszystkich, w tej wersji dość przewidywalnie, choć zarazem z wyciśnięciem wszystkiego, co można z tej wdzięcznej estetyki. Nowa płyta jest jak debiut, tylko bardziej – przynajmniej pod jednym względem. Otóż zacząłem jej słuchać, by odnaleźć nowe Pedestrian at Best. Nie odnalazłem jednego, tylko kilka, może mniej zaskakujących, ale zgrabnych utworów w tym stylu. Jeśli więc powtórka, to przy niższym poziomie szczytowym jest tu lepszy średni.
Druga ważna premiera dnia to GAS, czyli zaskakująco regularnie pracujący ostatnio Wolfgang Voigt (za chwilę w Polsce na TNMK!), którego świetnie przyjęty Narkopop uskrzydlił widać do tego stopnia, że już po roku dostajemy podwójny longplay Rausch, a na nim muzykę równie monumentalną, tylko że ulepioną z czegoś więcej niż głęboki house na ambientowych dźwiękach z lasu. I jeśli ktoś narzeka, że w muzyce Niemca niewiele się zmienia, tę niby subtelną przemianę, która zaszła w ciągu roku, powinien odebrać jako rewolucję. Początek płyty jeszcze o tym nie świadczy, ale Rausch 3 z ciężką pulsacją bębniarza z galery w teoretycznie nieciekawym tempie 110 bpm przenosi tę muzykę na nieco świeższe wody mocniejszego eksponowania smyczkowej sonorystyki, jak gdyby w pakiecie nowych sampli wyciętych przez Voigta znalazły się utwory Pendereckiego. Sam puls, który wraca w Rausch 5, jest tak potężny, że może służyć za wymagającą płytę testową przy zakupie gramofonu. A w sumie wrażeń przy pierwszym odsłuchu niemało, płyta na poziomie bardzo dobrego Voigta, poziom doświadczeń z potężnego Narkopop – niesionego dodatkowo siłą doświadczeń wieloletniego postu – nie może jednak zostać nagle przeskoczony. Choć oczywiście GAS z natury może przegrać tylko sam ze sobą.
Trzecia ważna premiera, czyli chicagowski folkowiec RYLEY WALKER i jego Deafman Glance, to właściwie rock progresywny. No, powiedzmy że art rock na pożywce z folku i psychodelii, zaprawionych motywami gitarowymi rodem z płyt Kansas i partiami fletu. Kompozycje nie są może tak znowu rozbudowane, stosunkowo zwarte, ale wewnętrznie dość złożone, w paru momentach ocierające się charakterem linii wokalnych i eksperymentalnym temperamentem o okolice innego Walkera, Scotta (Accomodations). Brzmieniowo blisko produkcji szwedzkiego Dungen. Pozostaje kwestia odbioru. A wrażenia po odsłuchu mam jednak dość mieszane. Słyszę tu otwarcie, ale zarazem brak spójnego kierunku, nie wiem, czy nie wolę głosu Walkera w bardziej klasycznie folkowym repertuarze – choć może być tak, że te wątpliwości z czasem znikną. Bo o ile nie usłyszałem na tej płycie na razie czegoś, co by mną wstrząsnęło, to kilka świetnych momentów (wolę te bardziej jednoznacznie rockowe, w rodzaju Can’t Ask Why) da się tu bez trudu wskazać, a finałowy Spoil With the Rest ma charakter klasyka. Choć to z kolei prostszy utwór, który mógłby się pojawić na płycie np. Marka Kozelka.
Walker zaostrzył jednak mój apetyt na wynalazki. A włoska formacja DEAD CAT IN A BAG i ich nowa płyta Sad Dolls and Furious Flowers z całą pewnością należy do takich. I jest to również wynalazczość na bazie folku, który opakowany tu został w pieśni grane przez potężną orkiestrę (coś jak Fire! Orchestra w wersji folkowej), z mrokiem Nicka Cave’a, ograniczoną ekspresją wokalną Cohena i zamaszystym gestem smyczkowych partii przypominającym to romantyczne rejony Dirty Three, to znów kabaretowe The Tiger Lillies (akordeon też na pokładzie). Pewien kierunek wskazuje też wybór coveru – Venus in Furs The Velvet Underground. Wybór niezbyt oryginalny, choć w samym wykonaniu coś jest. To muzyka z jednej strony poddana tu bywa konwencji ponurej ballady, z drugiej – wszystko jest możliwe. Najsłabiej słyszalny jest chyba wpływ kultury włoskiej. Już prędzej usłyszymy francuską, a choć krąg porównań narzuca pewien schemat, to jest w muzyce Włochów kierowanych przez Swanza, czyli Lucę Andriolo (który jest też autorem większości repertuaru) coś charakterystycznego.
JOHN MAUS, trochę jak Voigt – ledwie wydał nową płytę, już proponuje kolejną. Ale to dlatego, że – jak twierdził – nazbierało mu się więcej ciekawych nagrań niż zdołał zmieścić na ubiegłorocznym Screen Memories. Stąd Addendum, którego wbrew temu, co sugeruje tytuł, nie należy traktować jako załącznika do poprzedniego albumu, ale pełnowartościowe nowe wydawnictwo. Maus jest tak blisko Ariela Pinka, u którego kiedyś grywał, że wydaje mi się wręcz jego bardziej gotyckim, zimnofalowym odpowiednikiem. Jest jak krzyżówka Billy’ego Joela i Gary’ego Numana z manierą sugerującą spore lęki i psychozy – z okolic Bauhausu albo Suicide. Ale utwory w sumie bezpretensjonalne i jak zwykle bardzo wdzięczne, z cyrkowymi pochodami klawiszy, co na tle trupio chłodnej sekcji brzmi jak jakiś horror w lunaparku. Właściwie to dzięki tym kontrastom rzecz podoba mi się nawet bardziej niż ta zeszłoroczna część pierwsza.
Sporo w tym tygodniu płyt, które poszerzają pole gatunkowe w ciekawy sposób. Album Welcome Strangers szkockiej grupy MODERN STUDIES spodobać się może miłośnikom kameralistyki popowej – solidna baza rytmiczna o bardziej rockowym charakterze, folkowe naleciałości w wokalach i partiach gitar, a do tego rozbudowane smyczkowe aranże, instrumenty dęte… Wszystko bardzo dobrze zrealizowane i jest to płyta, która znajdzie swojego miłośnika, tyle że nie sądzę, bym do niej wracał. Podobnie jak do płyty Kleinod JANA ROTHA, choć i ta będzie miała fanów. To sympatyczna muzyka instrumentalna, trochę muzak, ale z ambicjami sięgającymi nu jazzu (dzięki wsparciu sekcji dętej bliski co bardziej melancholijnym utworom Jaga Jazzist), ale też eksponujący pianistykę lidera, raczej z gatunku grania w prostym ujęciu, poza udanymi utworami takimi jak Herbst czy Maerz znajdziemy tu więc niepotrzebną interpretację stosunkowo łatwego Preludium e-moll Chopina.
THE THING na płycie Again proponują za to stary dobry-bo-siłowy punk jazz kiszący się w dobrze znanym sosie skandynawskiego tria Gustafsson/Flaten/Nilssen-Love. Obraz kiszenia się w starym sosie uzupełnia Johan Berthling (Fire!) jako producent i Andreas Werliin (rónież Fire!) jako autor miksu. Ponieważ – jak widać powyżej – możliwości osobowe skandynawskiej sceny są ograniczone, trzeba doprosić gościa – nowością w składzie (względną oczywiście) jest Joe McPhee na trąbce kieszonkowej. Proces kiszenia odbywa się przy użyciu utworów własnych, tudzież jednej kompozycji amerykańskiego saksofonisty Franka Lowe’a (Decision in Paradise). Blokowy przebieg wydarzeń jest taki: W pierwszym utworze instrumentaliści stopniowo i metodycznie rozwalają swoje instrumenty, w drugim dołącza Joe McPhee na jeszcze jednym nierozwalonym, który został najwyraźniej przeoczony w całym tym zamieszaniu (jak już pisałem – kieszonkowa). W utworze trzecim rozwalają całą resztę świata, ale w okolicach szóstej minuty podnoszą się z tego i grają jak gdyby nigdy nic. Pytania?
Teraz proszę sobie do tej listy dorzucić trzy reedycje płyt WIRE w wersjach specjalnych – dwu- albo trzypłytowych – wydany w końcu na płycie nowy album GRABKA Day One, który cyfrowo dostępny jest od marca, a także dwa duetowe albumy opisane już wczoraj: Majewski/Zakrocki i Dąbrowski/Mazurkiewicz. Pytacie mnie z troską, czy to zdrowe tak słuchać wszystkiego, jak leci. Odpowiadam, że to jeszcze nie wszystko: Malkmus, Lippok, Bombino, Bonnie Prince Billy – ich nie miałem okazji posłuchać z wyprzedzeniem. Prawdopodobnie nie ma w tym przyjmowaniu hurtowych ilości muzyki nic dobrego, być może przyprawia o lęki i psychozy, ale gdy już mam dość, na chwilę się zatrzymuję. I w tym tygodniu skapitulowałem przy field recordingu żubrów z Białowieży, uznając, że to zbyt hardkorowe zadanie jak na pracowity tydzień. Ale ponieważ i takie granie ma swoją długą tradycję, to nadrobię i może będzie na następny raz.
Ocenić wstępnie mogę jak zwykle to, co już w całości słyszałem, czasem parokrotnie:
COURTNEY BARNETT Tell Me How You Really Feel, Marathon Artists 2018, 8/10
DEAD CAT IN A BAG Sad Dolls & Furious Flowers, Gusstaff 2018, 6/10
GAS Rausch, Kompakt 2018, 8/10
JAN ROTH Kleinod, Sinnbus 2018, 6/10
JOHN MAUS Addendum, Domino 2018, 7/10
MODERN STUDIES Welcome Strangers, Fire 2018, 5/10
RYLEY WALKER Deafman Glance, Dead Oceans 2018, 6-7/10
THE THING Again, The Thing Records/Trost 2018, 7/10
Ukazały się w tym tygodniu:
[12.05] Acid Lindgren Acid Lindgren, Trzy Szóstki SP
[15.05] Artur Majewski/Patryk Zakrocki Czas panowania traw, Fundacja Kaisera Söze CD, DL
Bombino Deran, Partisan
Bonnie Prince Billy Wolf of the Cosmos, Domino
Courtney Barnett Tell Me How You Really Feel, Marathon Artists
Dead Cat In A Bag Sad Dolls And Furious Flowers, Gusstaff CD
Distorted Pony Instant Winner, Antena Krzyku LP
[15.05] Eurydyka Untitled, Szara Reneta
GAS Rausch, Kompakt
Grabek Day One, Gusstaff CD
James Bay Electric Light, Universal
James Ferraro Four Pieces for Mirai
Jamie Baum Septet + Bridges, Sunnyside
Jan Roth Kleinod, Sinnbus
Jennifer Castle Angels of Death, Paradise of Bachelors
John Maus Addendum, Ribbon
[16.05] John Stevens, Trevor Watts, Barry Guy No Fear, Hi4Head
[17.05] Kelly Willis Back Being Blue, Thirty Tigers
[17.05] Krew Marzenia + Fiolet, Trzy Szóstki EP DL (Haunting)
Mary Lattimore Hundreds of Days, Ghostly
Modern Studies Welcome Strangers, Fire
Örvar Smárason Light Is Liquid, Morr Music
Parquet Courts Wide Awake!, Rough Trade CD, LP
[12.05] Petr Yac PLDE in Dub, Dym
[17.05] Pigeon Pigeon, Antena Krzyku LP
Robert Lippok Applied Autonomy, Raster
Ryley Walker Deafman Glance, Dead Oceans
[16.05] Shilpa Rey Nihilism EP
Stephen Malkmus & The Jicks Sparkle Hard, Domino
The Eternal Chord Semper Liber, Touch
The Thing Again, Trost
Thomas Bartlett & Nico Muhly Peter Pears: Balinese Ceremonial Music, Nonesuch
[14.05] Tomasz Dabrowski & Jacek Mazurkiewicz Basement Music, Multikulti Project CD
VA African Scream Contest Vol.2 – Benin 1963-1980, Analog Africa
Wax Chattels Wax Chattels, Captured Tracks
[13.05] Wilder Maker Zion, Northern Spy
Wire 154 (Special Edition), Pink Flag box, reed.
Wire Chairs Missing (Special Edition), Pink Flag box, reed.
Wire Pnk Flag (Special Edition), Pink Flag box, reed.
Wszystkie premiery 18.05, chyba że oznaczyłem inaczej.
Komentarze
Uzupełniam powyższą listę o miks autorstwa Forest Swords w ramach serii DJ-Kicks – premiera również dziś, 18.05.
* * *
Na festiwalu WAY OUT WEST
w moim miescie Göteborg/S/ 9-11 sierpnia
m.in. Kendrick Lamar, Arctic Monkeys, Lykke Li, Miriam Bryant, Arcade Fire, Patti Smith, Fever Ray, Thåström, Iggy Pop, John Maus, St Vincent, Bonobo, Jorja Smith, Timbuktu, The Brian Jonestown Massacre, Brockhampton, J Hus, Noname, Sarah Klang, Dirty Projectors, Chelsea Wolfe, Ariel Pink med flera.
————
w przyszlym tygodniu na YT /SE/
https://youtube.googleblog.com/2018/05/youtube-music-new-music-streaming.html
minie w sierpniu 3 lata, kiedy COURTNEY BARNETT goscila u nas (WayOutWEST, Göteborg) na festiwalu.
„Tell Me How You Really Feel” (Marathon Artists/Playground) – tytul i pytanie.
I lata 90., chociaz Courtney miala pare lat, kiedy pojawila sie Nirvana z „Smells like teen
spirit” czy tez Liz Phair z „Exile in Guyville” (chyba cwierc wieku wstecz). Swoj glos
odnajduje w owych latach 90. Jest jeszcze imienniczka Courtney (Holes C.Love) z
„Live through this”. Australijka z Sydney poza wplywami rocka alternatywnego z USA jednakze odnalzsla wlasny sposob interpratacji i na dodatek z tekstami-komantarzami
naszych czasow.
Dzisiaj „alternative” to raczej w inny znaczeniu. To nie poszukiwanie czegosc nowego.
Wielkie wytwornie plytowe poszukiwaly, by ktos mogl zastapic hiperkomercjalne sukcesy Nirvany, Sonic Youth czy tez Royal Trux. Potrzebni ci, ktorzy w swiecie muzycznym sa najwieksi i najlepsi a nie altrenatywa, ktora by burzyla porzadek.
Courtney Barnett to tempo i jej gra na gitarze, teksty i gdyby nie znalazala „swoj glos” to zapewne skonczyloby sie trzy lata temu. Teksty aktualne o codziennosci i aktualne ( singel „Faceless, nameless”). Wlasnie teksty i jej przeciagly”szorstki” glos odbiegaja od poprzednikow z lat 90.
„Sunday Roast” https://www.youtube.com/watch?v=ZCv5YQHN0NQ
@ozzy: „hiperkomercjalne sukcesy Sonic Youth”? czy przybył pan do nas z alternatywnej rzeczywistości?
@masimiliano
„Komercjalny” to takze – „sprzedazny”, „finansowy”, „rynkowy” i nie ma nic
wspolnego z konotacja pejoratywna. Sonic Youth sprzedaje sie dobrze. Winyle
reedycje, archiwa („J´accuse Ted Hughes”, ” Sister” 1987, „Hold That Tiger” 1991, ed.US, pare przykladow – w moim posiadaniu) rynek plytowy na moim terenie (Szwecja) znam doskonale.
Obecnie przygotowuje sie do sobotnio-niedzielnych 26-27.05, Göteborg, wiec tyle.
http://www.fuzz.se/fuzzguitarshow/english/info –
pozdrawiam
Woodstock Guitars
http://www.woodstockguitars.dk/en/
dla zainteresowanych (muzykow, kolekcjonerow) polecam zaprzyjaznionych
Dunczykow z ich vintage-gitarami i nie tylko
znam znaczenie tego słowa. miałem na myśli to, że sprzedaży płyt Sonic Youth, jakkolwiek dobrej jak na niszowy zespół, jednak bardzo daleko do wyników Nirvany: „Bleach” prawie 2 mln w samych USA, „Nevermind” 30 mln na świecie, „In Utero” 15 mln na świecie. tymczasem najlepiej sprzedające się Soniki to płyta „Dirty” i ok. 300 tysięcy egzemplarzy w USA. trudno to nazwać „hiperkomercjalnym sukcesem”.
@massimiliano
zgoda – powiedzmy, ze „wzglednie” a nie-„hiper”
Pozdrawiam
________
Recenzowany przez Pana Gospodarza ARCTIC MONKEYS „Tranquility Base Hotel & Casino” (siodmy album AM) podobnie jak poprzednie pnie sie w gore brytyjskich list.
Album pobil rekord w UK a mianowicie 24500 winyli w pierwszym tygodniu po wydaniu – jest to nowy rekord od 25 lat. Poprzedni nalezal do Liama Gallaghera „As You Were” i bylo to 16.000 egz, w czasie pierwszego tygodnia od release. Arctic Monkeys u nas juz w sierpniu.
@ozzy: względnie – bardzo dobrze powiedziane. swoją drogą to niesamowite, że zespół otoczony takim kultem i estymą sprzedaje się tak średnio nawet w swojej ojczyźnie.
a propos Arctic Monkeys: pomijam wyniki sprzedaży, ale wreszcie nagrali naprawdę dobrą płytę, a większość fanów i krytyków narzeka. nie dogodzisz, panie, nie dogodzisz.
@massimilian
tak to juz jest – narzekanie fanow i krytykow a wazne, by miec wlasna opinie i sluchac
to co sie podoba.
Arctic Monkeys OK!
_________________________________________________
PS co jest eksperymentalna paranoja?
ponizej
Gnod
„Chapel Perilous” /Rocket Recordings/
https://www.youtube.com/watch?v=9xwtEci3oOs