Przestrzeni! Przestrzeni!

Obiecuję, że w tym wpisie nie będzie nic o tłumach, ani nikt nie zostanie zjedzony. Bo takie obawy mogą mieć pilni czytelnicy SF, którzy pamiętają książkę Harry’ego Harrisona traktującą o świecie ogarniętym przeludnieniem i nakręcony na jej podstawie film Zielona pożywka, który do wizji świata dorzucał jeszcze pomysł walki z głodem – przetwarzanie ciał zmarłych w tytułową wysokobiałkową papkę. Taka karma. W drugim dzisiejszym wpisie – zupełnie przeciwnie – będzie o sytuacjach najmniejszych z możliwych składów. Oraz o tym, czego sam w nagraniach improwizujących składów szukam, a co nie jest opisywaną w poprzednim wpisie ucieczką od retro – czyli przestrzeni.

TOMASZ DĄBROWSKI & JACEK MAZURKIEWICZ Basement Music, Multikulti 2018, 7/10
O kontrabasiście Jacku Mazurkiewiczu wspominałem parokrotnie, ostatnio całkiem niedawno przy okazji recenzji albumu tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl. Za to trębacza Tomasza Dąbrowskiego, mimo imponującej już dyskografii i doświadczeń międzynarodowych, za często na Polifonii nie było – pisałem chyba tylko o jego solowej płycie sprzed dwóch lat. A nie dość, że pojawia się w przeróżnych składach, to jeszcze rozpoznawalny jest jego mocny ton. Trąbka sama z siebie jest głośnym i dynamicznym instrumentem, ale u Dąbrowskiego – jakoś bardziej. Może dlatego krytyka szuka dla niego zarazem źródeł folkowych (energia) i osadzenia w tradycji muzyki współczesnej (precyzja). W tym duecie – sięgającym po przeróżne formy i inspiracje – słychać te wszystkie cechy wyjątkowo dobrze, a to ze względu na przestrzeń. Nagrywany w podziemiach Fortu Sokolnickiego materiał niesie w sobie odrobinę klaustrofobii tychże podziemi, które obu muzykom przychodzi z łatwością wypełnić dźwiękiem. Lepiej się tego słucha z głośników, słuchawek bym nie polecał, bo z instrumentami obcujemy blisko, intensywność brzmieniowa jest momentami ogromna, może więc zmęczyć – mimo sporej dynamiki i gospodarowania ciszą.

Basement Music to płyta eksperymentów – ma się wrażenie, że duet schodził do piwnicy bez zasadniczych założeń, poza jednym: panowie nie chcieli się nudzić. W każdym razie to ostatnie, niezależnie od intencji, które mogę odgadywać, udaje im się zrealizować. Od utworów, które korzystają z języka jazzu przechodzą więc do kameralistyki, a później wchodzą w sferę elektroakustycznych eksperymentów z dźwiękiem (Something Fermented), budują przeróżnymi środkami klimat wykorzystujący tę lekką klaustrofobię wnętrza (An Ant Lobotomy), bawiąc się przy tym przestrzenią także w sposób całkiem podstawowy, poprzez przemieszczanie swoich źródeł dźwięku, co jeszcze lepiej pozwala poznać „ogrywane” w ten sposób wnętrze.

ARTUR MAJEWSKI / PATRYK ZAKROCKI Czas panowania traw, Fundacja Kaisera Söze 2018, 7-8/10
Wrocławski trębacz (od razu odnotujmy jednak zupełnie inne brzmienie niż u Dąbrowskiego – tym razem kornet) Artur Majewski oraz warszawski altowiolista Patryk Zakrocki (znany z mnóstwa przedsięwzięć – w tym z Gabinetu Masażu Ucha Wewnętrznego z opisywanym wyżej Jackiem Mazurkiewiczem) wyprowadzają z kolei improwizację z podziemi na świeże powietrze. Tyle że tu mamy do czynienia bardziej z kreacją niż z wykorzystaniem istniejącej przestrzeni (nagrania odbywały się w audytorium Uniwersytetu Zielonogórskiego). Rzadko zdarza się, by opis płyty i samego autorskiego zamierzenia był tak adekwatny do rezultatu. Bo autorzy rzeczywiście – tu mogę zacytować – poruszają się w specyficznym, organicznym, dźwiękowym środowisku. Muzyka na płycie oparta jest na brzmieniu i przestrzeni. Zdaje się ona oddychać, jest pozbawiona formy, po prostu trwa, jak szum lasu do którego się wchodzi, czy szmer strumienia, który w tym lesie płynie. Wszelkie nawiązania do ekologii – z okładką włącznie – są na miejscu. Mamy tu pewną delikatność natury, ewolucyjność form i oddalenie, z jakim na świat przyrody zwykle patrzymy. A również – z jakim go słuchamy.

Majewskiego znamy z Robotobiboka, a później Mikrokolektywu, gdzie brzmienia elektroniczne zawsze przeplatały się z barwami tradycyjnych instrumentów. Tutaj wątki elektroniczne są delikatne (to delay w przypadku Majewskiego, ring modulator wykorzystywany przez Zakrockiego), ale swobodny sposób myślenia o dźwięku pozostaje. Utożsamiałbym go również ze ścieżką Zakrockiego, który od samego początku, jeszcze w formacji ea, był pochłonięty budowaniem przestrzeni. Aż do teraz – żeby wskazać choćby obie części Spontaneous Chamber Music firmowanej przez Fundację Słuchaj. Odnajdywał się w tym zadaniu jako muzyk posługujący się – jak na scenę improwizowaną – stosunkowo rzadkim instrumentem. Tutaj wzbogaca dodatkowo i tak duży arsenał brzmień altówki, grając także na afrykańskiej mbirze. Dokąd go to prowadzi? Efekt współpracy z Majewskim trudno przewidzieć, ale łatwo z góry określić jako nieszablonowy. Ale jest to muzyka o niezwykle zrównoważonym, demokratycznym charakterze. To duet w ścisłym tego słowa znaczeniu – nie ma centrum, nie ma lidera, nawet jako przechodniej funkcji. Władza i kierowanie jest tylko w tytule: Czas panowania traw. I wydaje się, jakby obaj muzycy chcieli opisać procesy, które są w jakiś sposób niezależne od osobowości i ambicji każdego z nich z osobna. Tutaj przestrzeń jest wielka, być może nieskończona, nie ma więc walki. Stąd być może (to oczywiście moja interpretacja) muzyka, która momentami wydaje się chaosem, ale zawsze składa się z ożywczej mnogości. Nie tworzy nowego zjawiska, które dałoby się opisać jakąś nową etykietką, ale zarazem nie nuży.

Zatem nie tylko przestrzeń, ale i ciekawość, czy raczej brak znużenia, byłaby wspólną cechą tych dwóch duetów.