I kto ma największy instrument? [10 filmów na dzień tuby]
Dziś Międzynarodowy Dzień Tuby. Możecie sobie teraz sprawdzać z niedowierzaniem, możecie się uśmiechać pod wąsem, a nawet pukać w czoło, ale nie zamierzam tego puścić bez okolicznościowego wpisu, bo temat jest duży i ciężki. A twórcy święta nie po to je powołali do życia pod koniec lat 70., żeby dalej ich ignorować. W dodatku tuba ostatnio wraca w przeróżnych, całkiem ważnych sytuacjach (znajda się przykłady na YouTubie). Nie byłoby na przykład mojej ulubionej polskiej płyty zeszłego roku bez Piotra Wróbla grającego na suzafonie:
Zresztą niemało świeżych orkiestr, choćby takie Pimpono Ensemble, ma tubę w składzie. W tym roku nie zachwyciłbym się tak bardzo nową kompilacją z Brownwswood (przy okazji: sprawdźcie koniecznie nową płytę Joe Armona-Jonesa!), gdyby nie kapitalny tubista Theon Cross, mający nawet na boku swoje własne trio:
Cross gra też na świetnie przeze mnie ocenianym nowym albumie Mary Halvorson, a także na płycie Sons Of Kemet. Z takimi muzykami idea rozwoju gry na tubie w mniej oczywistych rejonach nie umrze nigdy.
Tuba miała rzecz jasna od dawna swoich wirtuozów:
Ma też dziecięce wzorce (skądinąd inspirowane niewątpliwie symboliką Sgt. Pepper Lonely Heart’s Club Band, czyli albumu wszech czasów, który wprawdzie nie dla tuby zarezerwował miejsce na okładce w pierwszym rzędzie, tylko dla rogu barytonowego, ale przyjmijmy, że to wciąż w rodzinie):
Może dlatego nie omija tuby moda na przepisywanie na różne instrumenty popularnych piosenek, która bywa pierwsza okazją do zetknięcia ze światem tuby dla dzieciaków, czasem jeszcze przed Listonoszem Patem.
W Polsce honoru tuby broni od lat niezmordowany Zdzisław Piernik, wirtuoz i innowator, którego urodzinową sylwetkę pióra Janka Błaszczaka wydrukowaliśmy w zeszłorocznej „Polityce”.
Niby w czasach muzyki z syntetycznym basem i w epoce hip hopu nie powinna się liczyć, ale tuba ma swoich godnych przedstawicieli także w świecie hh, czego dowodem jest mój ulubiony, istniejący już od 20 lat Youngblood Brass Band:
Zresztą i bez hip hopu tuba ma swoje bitwy:
Ba, ma nawet swój beatboxing:
A na koniec zawsze pozostaje ten argument dotyczący rozmiaru – owszem, organista może krzyknąć, że ma większy sprzęt, ale nie przemaszeruje z nim przez miasto. Dlatego na koniec możemy już przejść do zamykającej temat największej z największych, czyli prawdopodobnie tuby wszech czasów:
PS Honorowe post scriptum imienia Line Horntveth, mojej ulubionej tubistki z Jaga Jazzist, no i Ignacego Wolanda z Hańby!, największego punkowca wśród tubistów, nagrodzonego Paszportem Polityki za rok ubiegły. Tuba not dead.