Piątek. Tak tylko przypominam
Trochę bardziej niż przed tygodniem piątek jest dziś teatrem jednego aktora. A właściwie trzech, tylko pod jedną nazwą. YOUNG FATHERS wydają album Cocoa Sugar, o którym pisać i mówić będzie się pewnie najwięcej – cóż, szkocki zespół, najogólniej mówiąc hiphopowy (choć to skomplikowane – ale zostawmy, niech piątkowe wpisy zachowają charakter ogólnikowy), który najpierw wygrał Mercury Music Prize, a teraz wygrał również uwagę masowej widowni drugiej części Trainspotting, to wszystko brzmi dość znacząco. A jeśli tacy Massive Attack zapraszają ich na trasę, trudno się nie doszukiwać w tym wszystkim śladów jakiejś sztafety pokoleń. Young Fathers brzmieniowo są oczywiście gdzie indziej, ale wątki bluesowe i gospelowe ogrywają świetnie, nowocześnie. Mocne, elektroniczne aranżacje łączą z poszukiwaniem tradycji w sposób chyba dotąd najciekawszy. Pierwszy i najszybszy klucz do płyty to moim zdaniem klucz krótkich tytułów: Turn, Lord, Wow i Toy – przyda się, jeśli ktoś ma mało czasu, bo mimo wszystko są dziś inne interesujące płyty.
Piątek bywa utrapieniem, choć DAVID BYRNE na wydanym dziś American Utopia pogodnie przekonuje, że każdy dzień to cud. I jest w tym utworze tak blisko swoich złotych czasów, że aż się zdziwiłem – bo choć Byrne’a uwielbiam, to przez ostatnich dziesięć lat nie bardzo podobały mi się jego solowe nagrania. Do swojej dawnej konwencji, choć dużo bliższej, nawiązuje też IGOR BOXX na płycie Fyodor, gdzie opowiada o wielkich muzycznych idolach, obsadzając ich niejako w rolach postaci świata Fiodora Dostojewskiego. Jest tu Lennon, jest Ian Curtis – w jednym z moich ulubionych fragmentów The Idiot’s Lost Control. Jednym z tych, w których autor zręcznie wykorzystuje i swój talent narracyjny, i doświadczenia z muzyką współczesną. W konwencji wywodzącej się z tych samych rejonów: klimatu i opowieści budowanych dość swobodnie różnymi środkami muzyki elektronicznej, pozostaje również JAKUB NOX AMBROZIAK na albumie Wildness, kolejnej z dzisiejszych premier, dużo częściej stawiającej na regularny beat 4/4, ale też bardziej posępnej i niepokojącej niż literacka opowieść Igora Pudło. A swoje dawne doświadczenia wzbogaca o mocniejsze elektroniczne aranżacje – bardzo w temacie – także grupa EDITORS. Tyle że te dotychczasowe doświadczenia polegały przede wszystkim na umiejętnym naśladowaniu doświadczeń innych. Nie jestem wielkim miłośnikiem tej brytyjskiej formacji, ale zapewne są tacy, którzy na album Violence czekają, a sam cenię Benjamina Powera, czyli Blanck Mass, który pomagał zespołowi przy nagrywaniu nowych utworów. Brzmienia elektroniczne są na pewno bardziej ekspresyjne, albo po prostu mocniejsze i muszę uznać się za przekonanego przynajmniej w połowie – udało mi się wytrzymać do piątego utworu na płycie. Tutaj odpadłem.
A propos odpadania. Pamiętacie pewnie scenę z Siedmiomilowych butów Brzechwy, gdy bohater pod Opocznem jęknął żałośnie: Tutaj odpocznę! Nie wiem, czy to była główna inspiracja dla formacji ODPOCZNO, której debiutancka płyta dziś się też ukazuje, ale podejrzewam, że album może wam poprawić nastrój tak jak mnie. To kolejny przykład totalnej fuzji wychodzącej od polskiej tradycji – w tym wypadku opoczyńskich oberków, których tematy podejmowane są tu na jazzowo, choć nie jest to klucz jedyny. Bo tu nie chodzi o luźne improwizacyjne impresje wychodzące z muzyki ludowej, tylko o ciekawą studyjną produkcję, wpuszczającą do tego świata także elektronikę (za sprawą nagrywającego całość Pawła Cieślaka), choć główny skład zespołu obejmuje głos i basy (Joanna Gancarczyk), skrzypce (Marcin Lorenc), gitarę (Marek Kądziela) i perkusję (Piotr Gwadera). Są u Odpoczna – którego nagranie znalazło się wcześniej na kompilacji Zwierściadło – odniesienia hiphopowe, ale więcej ich znajdziemy na innych wydanych właśnie polskich albumach. BIBOBIT z albumem Podróżnik , dobrze brzmiącym i świetnie technicznie granym – niby w tekstach nie znalazłem czegoś, co by mnie na dłużej przyciągnęło, niby konwencja blisko acid jazzu, ale jeśli śledziliście ostatnio te wszystkie przewagi polskiej fuzji rapu i jazzu, to powinniście posłuchać i tego. Podobnie jak albumu SOPHIA GRAND CLUB 4 a.m., supergrupy, w której składzie legendarny kontrabasista Vitold Rek spotyka młodszych polskich jazzmanów (m.in. Kubę Płużka), a rapuje Eskaubei. Ten album ukazał się ledwie tydzień temu. Biorąc pod uwagę wydany niedawno album Urbanator Days i nagrodzony GaMą EABS robi nam się z tego trochę polska dyscyplina narodowa.
Słuchaczy powyższych płyt może zainteresować premiera nowego albumu skrzypka/wokalisty/elektronika GRABKA Day One, a także nietypowego (perkusyjno-wokalno-fortepianowego) duetu BOLEWSKI I TUBIS Lunatyk. Trochę to może zanadto sterylne brzmieniowo, ale znajdzie swojego słuchacza. Podobnie jak JULIA PIETRUCHA, która proponuje kolejną płytę, Postcards from the Seaside. Konwencja nie zaskakuje – znów pop-folk z ukulele, czasem blisko wczesnej wersji Pauli i Karola, tylko trochę bardziej retro, mniej zabawy i więcej melancholii. Dla kogo ten typ kobiecej wokalistyki nie jest do zaakceptowania, sięgnie raczej po album Koncert tria POCHWALONE. Tu znowu – jeśli ktoś jeszcze nie zna pomysłu na muzykę tej grupy – mamy ludowy łącznik w postaci tekstów, które jednak wsparte mocną, surową konwencją rockową odbiera się jako współczesne, aktualne, zaangażowane, prowokujące. Więc jeśli powtarzacie, że Siksa to, Siksa tamto, to posłuchajcie sobie tego na razie i razem poczekamy na tę Siksę.
Było trochę o muzyce elektronicznej, ale nie o tej z okolic studiów eksperymentalnych, a są aż dwie nowe płyty z serii Recollection GRM. FRANCOIS BAYLE z większymi formami Tremblement de terre très doux i Toupie dans le ciel, a do tego CHRISTIAN ZANESI i od tego drugiego, jednego z późniejszych mistrzów paryskiego centrum nowej muzyki, zaczynałbym słuchanie. Na Grand Bruit / Stop! l’horizon szczególne wrażenie – także słuchaczy dzisiejszej noise’owej awangardy elektronicznej czy choćby Jima O’Rourke’a – zrobi pewnie pierwszy z dwóch wydanych na LP utworów. A na koniec spotkanie, do którego musiało kiedyś dojść, czyli wspólny album KAPITAL (Iwański/Ziołek) i francuskiego klasyka, założyciela formacji Heldon RICHARDA PINHASA. Pinhas był wcześniej gościem Iwańskiego na toruńskim CoCarcie (właśnie TERAZ trwa kolejna edycja imprezy!) i zdaje się, że w pewnym stopniu inspiracją dla powstania duetu Kapital. Mamy więc dwa całkowicie kompatybilne przedsięwzięcia muzyczne z okolic rocka kosmicznego, które krakowski Unsound połączył w jeden strumień syntezatorowych pulsacji i efektów, transowych linii perkusyjnych i partii gitary elektrycznej charakterystycznych dla Francuza. O efekcie wspomnę jeszcze pewnie osobno. Tymczasem tak tylko przypominam. To już piątek i można tych wszystkich albumów posłuchać w różnych miejscach w sieci i na fizycznych nośnikach. Ale to dopiero piątek, więc jest trochę czasu.
Komentarze
Wysluchalem wczoraj dwa albumy z w/w piatkowych
DAVID BYRNE, „American Utopia” (Nonesuch/Warner), czyli
wszystko moze sie zdarzyc teraz
w wielu kompozycjach slychac stare Talking Heads (wolny funk) a takze cos z Arcade Fire. Teksty jak za dawnych czasow, pomimo ze glos sie nieco zestarzal. Tytulowy „American Utopia” o wspolczesnej Ameryce, z tym satyrycznym zacieciem jak z filmu „True stories” sprzed 30 lat – tabloidalne teksty. David Byrne aktualnie z koncertami – USA, Brazylia, Urugwaj, Meksyk a na dodatek z duza grupa muzyczna ( instrumenty dete) – wielki show i jak powiada, najbardziej ambitny od czasow „Stop making sense” (chyba ponad 30 lat wstecz).
Album jest jakby materialem roboczym do tego show.
Polubilem: „Everybody´s coming to my house”
——
YOUNG FATHERS, „Cocoa sugar” (NinjaTune/Playground)
w filmie „T2 Trainspotting” z zeszlego roku az 6 tracks tych rapp muzykow z Edynburga. Slychac u Szkotow postpunk, gospel, dubreggae a nawet electro, takie jak z lat 90. triphop (Massive Attack, Tricky). Cztery lata od debiutu w Mercury Prize a teraz nieco bardziej lagodni – pewnie dla poszerzenia wiekszej publiki. Jednak Young Fathers w nagraniach to nie live, bowiem na koncertach wypadaja najlepiej.
„Cocoa sugar ” jest troche nudne brytyjskie soul – moze dlatego wystepowali razem w
Paulem Wellerem?
Zapamietalem: „Tremolo” (abstrakcyjne chory doowoop)
——Reasumujac: wyslychalem bez wiekszej satysfakcji i pewnie juz nie wroce do tych
albumow.
na zakonczenie:
HAILU MERGIA, „Lala belu” (Awesome Tapes from Africa/Playgrund)
ciekawy album jazzowy rodem z Etiopii (groove z lat 60. mixt jazzjam, funk drums i oryginalna etiopska melodyka). Hailu Mergia pianista/keyboards, emigrant z lat 80, ktory zamieszkal w USA, niegdys wystepowal z grupa Wallas Band. Pozniej roztsal sie z muzyka, byl kierowca taksowki. Teraz sensacyjny comeback i nowy album od 15 lat.
Lubie track: „Gum Gum”
https://www.youtube.com/watch?v=MrM_KlGZhcU
PS
dzieki Hailu Mergia moglem zapoznac sie z dwoma muzykami polskimi
czyli Mikem Majkowskim i Pawlem Szpura (lubie go z Mikolajem Trzaska)