Wszystko miało być inaczej

Miałem wczoraj napisać o tym, że wręczono w środę po raz pierwszy Nagrodę GaMa, dziennikarski laur dla najlepszej płyty roku. I że dostał ją zespół Electro-Acoustic Beat Sessions, co bardzo mnie ucieszyło. Dobry start dla dobrej nagrody, w fajnym miejscu (sala krakowskiego Centrum Kongresowego ICE) i jeszcze w świetnym programie artystycznym, który zbudowały właściwie pełne koncerty: Stefana Wesołowskiego i Pauliny Przybysz z zespołami (w tym drugim członkowie EABS) i Hańby! Miałem napisać, że czułem się trochę bardziej jak na jednodniowym festiwalu niż na gali. Miałem też dodać, że nagrodę publiczności dostała Bitamina. Coś o kontakcie z (trudną) publicznością Pauliny Przybysz, i to znów byłby komplement. A potem miałem zaproponować przy okazji 8 marca moją ulubioną wokalistkę ostatnich tygodni. Ale wtedy wszystko zmienił fakt, że zmarł Jerzy Milian. I już wiecie to, co trzeba, na temat nagród „Gazety Magnetofonowej” – w tym telegraficznym skrócie – nie wiecie może tylko, co to za wokalistka.

Chyba że ktoś zwrócił uwagę na zdjęcie, które zapowiada ten wpis – a właściwie reprodukcję okładki drugiej płyty Historian Lucy Dacus. Popularne media internetowe zdążyły już mocno wesprzeć tę młodą amerykańską wokalistę. Wcześniej wsparli ją inni artyści, m.in. Julien Baker (która mówiła o „poetyckim głosie” Lucy), a nawet, o dziwo, amerykańscy politycy (Tim Kane z Partii Demokratycznej). Być może zdążyliście już też poczytać o tym, jak pilnie Lucy Dacus opisuje swoje życie na 2000 stron pamiętników, które później wykorzystuje przy pisaniu piosenek. Wszystko to brzmi tak młodzieńczo i nawet trochę – jak się wydaje – naiwnie, tymczasem prawdziwą naiwnością byłoby to zignorować.

Najmniej uderzający w tym wszystkim jest głos Dacus. Ameryka ma sporo niezłych wokalistek o profilu gdzieś na przecięciu folku i rocka. Najprościej oczywiście – co też robi np. Pitchfork (sprytnie zaznaczając, że to kuszące) – porównywać Lucy z Julien Baker, co oczywiście wielkiego sensu nie ma. Równie kuszące jest rzucenie jej na tło zdystansowanej i potrafiącej powściągnąć emocje Courtney Barnett – bo to prawie ta sama kategoria wiekowa. Ale też porównanie z PJ Harvey, poprzez nie tyle już charakterystykę głosu, co wtapianie linii wokalnych w bogatą aranżacyjnie muzykę rockową (Addictions byłoby tu niezłym przykładem). Te wszystkie siermiężne nieco i staroświeckie, ale ciepłe przestery gitarowe – to jest dla głosu 22-letniej wokalistki z Virginii kapitalna oprawa. I świetne wsparcie dla jej tekstów, pełnych niedowierzania we własne siły, słabości i skrupułów. Czyli pewnie tych cech, dla których młody człowiek nie zostaje sportowcem, tylko zaczyna się zajmować sztuką.

Ale przestaje to wszystko być taką prostą opowieścią o dziewczynie dzień po Dniu Kobiet, kiedy dotrzemy na przykład do robiącego duże wrażenie utworu Timefighter, którego siła oparta jest na trochę pewnie przedwczesnym obrazku o obawie przed utratą młodości i mocnej, świetnie dynamicznie rozwiązanej kodzie. Czy do równie dobrego Pilar of Truth. Takie momenty często każą wrócić do startu i raz jeszcze posłuchać drugiego planu. Bo tak jak za męskim sukcesem najczęściej stoi jakaś kobieta (albo drugi mężczyzna), tak bywa, że za sukcesem kobiecym stoi w cieniu mężczyzna. I nie chodzi mi o miksującego płytę Johna Congletona (byłby to banał – świetny fachowiec), tylko o numer dwa na płycie: Jacoba Blizarda, równie młodego co Dacus multiinstrumentalistę, który ten album oryginalnie produkował, a przede wszystkim znakomitego gitarzystę. Wszechstronnego, z wyczuciem brzmienia, dobrze operującego harmonią (Next of Kin), potrafiącego akompaniować w sposób różnorodny i nieszablonowy. Kiedy się przyjrzymy takiemu ciekawemu nowemu muzykowi, z pewnością dostrzeżemy z kolei jakieś kolejne drugie dno (to już trzecie) – na przykład, jak tu, dotrzemy do informacji, że ów Blizard to pilny uczeń klasycznej sztuki gitarowej, a jednym z jego nauczycieli jest najwybitniejszy dziś chyba polski wirtuoz gitary, Łukasz Kuropaczewski. Może i gdzieś tu, poza świetnym wyczuciem nastroju i bezpretensjonalnością samej Dacus, kryje się część siły działania tej płyty, która pozostaje ulotnie zawieszona gdzieś między słowami i między akordami, tkwi w balansie, brzmieniu, z całą pewnością w umiejętności słuchania.

Wszystko miało być inaczej – miałem napisać, że to po prostu przebojowy, mocny album z pogranicza rocka i folku, że mamy świetne nowe pokolenie instrumentalistów zarówno w Polsce (zwycięzcy GaMy), jak i poza nią. Ale jak zwykle wszystko się skomplikowało. Sytuacja bardzo jak z tekstów Lucy Dacus.

LUCY DACUS Historian, Matador 2018, 8/10