Płyta, którą kupiłem sobie w niedzielę

Sprzedaż płyt w niehandlowe niedzielę wprawdzie podpada pod paragraf (może z wyjątkiem sklepów dworcowych i stacji benzynowych), ale już zakup nie. Bandcamp był wczoraj czynny, z czego skorzystałem, kupując sobie płytę The Skull Eclipses – duetu, który tworzą Spencer Stephenson (znany jako Botany – pod tym szyldem opisywałem go dwukrotnie, ostatnio dość entuzjastycznie) oraz Raj Haldar z niezbyt ortodoksyjnego hiphopowego projektu Lushlife, który znany jest z tego, że zapraszał do współpracy Ariela Pinka, Ezrę Koeniga i Marissę Nadler, co w dużym stopniu samo w sobie tę otwartość potwierdza. A takie dwie otwarte osoby to niemal gwarancja czegoś innego niż wszystko. Czekał mnie najpierw zabawny zbieg okoliczności. Jaki?

Otóż kiedy opisywałem poprzednią płytę Botany, zwróciłem uwagę na odniesienia do newage’owej muzyki, którą tworzy Laraaji. A wśród gości na płycie The Skull Eclipses kto się pojawia? Laraaji we własnej osobie. Poszło więc, przynajmniej po części, w tym samym kierunku. Recenzując album Deepak Verbera, zwracałem uwagę na naturalność brzmień. Tutaj jest podobnie, dodatkowo daje o sobie znać, że chociaż Stephenson hip hop zna nieźle, w szczególności ten współczesny, luźniejszy rytmicznie – z linii J Dilli – to przynajmniej wnosi do tej muzyki zupełnie inne płyty, inne źródła sampli. Już w All Fall słychać kapitalnie rozklekotane bębny, ciekawy jest rodzaj syntetycznego fletu, który pojawia się w Gone, intrygujący finał w Spacecrafts in Rajasthan. Niezły początek, choć wydaje mi się, że Stephenson jest tu wyraźnie mocniejszym ogniwem niż Haldar.

THE SKULL ECLIPSES The Skull Eclipses, Western Vinyl 2018, 7/10

O ile zakup The Skull Eclipses można uznać za rozsądne działanie, choćby i nie najtańsze, to kupno nowego albumu Nicolasa Jaara, czyli A.A.L. (Against All Logic) wydaje mi się dziś ruchem dość niebezpiecznym. Nie chodzi o samą muzykę – bardzo bezpieczną właśnie, sięgającą do klimatu funky i house’u – tylko o pierwszy utwór o dość dwuznacznym tytule This Old House I All I Have, ten z przesterowanym samplem wokalnym. Rzecz będzie wyjątkowo denerwująca dla wszystkich, którym kiedykolwiek nie kontaktował kabel głośnika albo zabrudzona igła gramofonu przesterowywała dźwięk. Dalej jest za to wyjątkowo miło. Jaar, który na tym albumie zebrał swoje taneczne nagrania z lat 2012-2017, o każdym utworze myśli jak o minisecie klubowym. A bogactwo tego, co rozgrywa się tu na planie 4-9 minut może zawstydzić wielu house’owych didżejów, którym nie zdarza się tyle zrobić przez cały wieczór. Czyli jest to trochę pomysł na sprzedaż setu tanecznego na płycie do słuchania – samo gęste.

Co łączy tę płytę, zatytułowaną po prostu 2012-2017, z poprzednią, opisywaną dwa akapity wyżej? Jaar w dużej mierze swoje nagrania opiera na zręcznie wybranych samplach. Zresztą dzięki temu udaje mu się zachować brzmieniowy charakter starego funku i soulu. Owszem, sporo w tym klejeniu sampli manipulacji, przestrajania, duplikowania, zapętlania, cięcia wokali – ale żaden z tych zabiegów nie psuje tanecznego flow. W sumie album jest zarazem nierewolucyjny w brzmieniu, potwierdzający zwrot w kierunku lat 90. – w tym wypadku tych późniejszych – ale zarazem pełen inwencji i obowiązkowy dla kogoś, kto ceni taki typowo rozrywkowy repertuar. A ten pierwszy utwór da się ominąć lub wyprogramować – tym łatwiej, że album wyszedł na razie tylko w wersji cyfrowej.

A.A.L. (AGAINST ALL LOGIC) 2012-2017, Other People 2018, 8/10

Te gospelowe i soulowe wokale, i jeszcze klimat lat 90., są łącznikiem między płytą Jaara a zgrabnym i niemal dwa razy krótszym (36 minut) albumem Young Fathers, o którym jeszcze w kilku zdaniach, choć bez oceny punktowej wspominałem już w piątek. Jest jeszcze to nakładanie denerwującego przesteru na wokale (tutaj w niezłym skądinąd Wire – dołączyłbym ten utwór do serii ulubionych, gdzieś po Lord, Toy, Wow, no i See How). Jeśli nie zdołałem się w tym albumie całkiem zakochać, to dlatego, że jest to płyta o dość jednostajnie „ciemnym” brzmieniu, z wyciętą górą pasma i bardzo wąską panoramą, co zwyczajnie denerwujące – choć rzecz ma tradycję, w swoim czasie choćby i Tricky tak nagrywał. Szkoda tych wokali, przy okazji też sprasowanych w finalnej obróbce razem z całą resztą – gorzej się słucha niezłej płyty, której trudno długo i głośno słuchać. Z pewnością miało tak być, ale czy MUSIAŁO tak być w tej konwencji? Singlowy Pillars z albumu The Skull Eclipses pokazuje, że te nawiązania do trip hopu można ciekawie przerobić bez basowej zasłonki. To żeby tak zapętlić poniedziałkowy wpis. Nieostatni dzisiaj. Bo będzie poniedziałkowe ogłoszenie przed 20.00 i wszystko wskazuje na to, że pojawi się w nim nawet drobne nawiązanie do bieżącego.

I jeszcze jedno: na Facebooku obiecałem też sprawdzić pod kątem kompresji dynamicznej odnotowany w piątek album Bibobita. W porównaniu z Cocoa Sugar – sprasowany dużo mniej. Chciałem napisać „w normie”, ale normy już dawno diabli wzięli.

YOUNG FATHERS Cocoa Sugar, Ninja Tune 2018, 7/10