Pocztówki z indie (playlista 19)
Uwaga, bo pod koniec lutego też rozdają miejsca w czołówkach rocznych zestawień. Uwaga, bo wciąż ukazują się warte odnotowania polskie albumy. Uwaga, bo Thin Man Records w dziedzinie polskich piosenek jest ostatnio mocny jak Instant Classic w muzyce instrumentalnej. Uwaga, bo są na tej liście pozycje, o które będziecie się chcieli pospierać. Nie było zestawienia krótszych recenzji na Polifonii tak długo, że postanowiłem nie czekać do wtorku. Tym bardziej, że materiału pojawiło się w ostatnich tygodniach mnóstwo. Tych siedem płyt warto, a niektóre nawet trzeba zauważyć.
CAR SEAT HEADREST Twin Fantasy, Matador 2018, 8/10 Roczna czołówka rockowych zestawień – pod warunkiem, że uznawać będą nowe wersje albumów sprzed lat, bo ten amerykański zespół kierowany przez Willa Toledo nagrał już Twin Fantasy, tyle że w zdecydowanie gorszym brzmieniowo wydaniu, w roku 2011. Recepta jest prosta: weź parę gramów grunge’u, zmieszaj z college rockiem z lat 80., podgrzej do temperatury hardcore-punka, ale tak, żeby to było bardziej taneczne niż oryginał. Teraz ulep z tak powstałej masy dłuższe utwory o bardziej skomplikowanej budowie, przesmaż na rozgrzanym oleju młodzieńczych emocji, doprawiając w ten sposób odrobiną Arcade Fire circa Funeral i podawaj w klasycznym, beatlesowskim przybraniu (Sober to Death). W ten sposób płyta o rozstaniu, jaką byłą Twin Fantasy, stanie się albumem bardziej przemyślanym niż tylko emocjonalnym. Ale duch samoróbkowej produkcji gdzieś zostanie i trudniej będzie znaleźć w tym słabe punkty. Powyżej punkt najmocniejszy: Famous Prophets (Stars) – 16’10”, bo lubię długie utwory, a dziś długie utwory lubią Car Seat Headrest.
RYCERZYKI Kalarnali, Thin Man 2018, 7-8/10 Pierwsze, co słychać na płycie Kalarnali krakowskich Rycerzyków, to czystość, przejrzystość i dokładność. Żadne producenckie zabiegi nie zasłaniają tu kompozycji o dopracowanej strukturze, z jednej strony sięgających momentami do pełnego odniesień retro stylu Stereolab, z drugiej – zapędzających się w stronę art rocka (Koniec zimy). Teksty mają marzycielski, eskapistyczny (odniesienia do tytułowej fantastycznej krainy) charakter, ale śpiewane są przez Gosię Zielińską z teatralną dykcją i prostotą, którą w pierwszym momencie można nawet wziąć za naiwność. Czyli cały czas mamy tu subtelną grę między ową prostotą, przejrzystością właśnie a wyrafinowaniem, bo tym melodyjnym piosenkom warto dać się otworzyć i docenić pomysły, elementy aranżacji kojarzących się czasem z przebojowym rzemiosłem polskich lat 80., no i pracę ułożonego, zgranego sekstetu. Zrealizowana dzięki crowdfundingowemu wsparciu płyta – już druga w dyskografii grupy – potwierdza, że to zespół inny niż wszystkie, posługujący się tradycyjnymi środkami, pełen uroku i wart zauważenia. Trochę z musu daję tu wizytówkowo dostępny w streamingu Czerwiec (3’21”), ale na płycie są lepsze piosenki.
OUGHT Room Inside the World, Merge 2018, 5-6/10 Pierwszy album dla Merge kanadyjskiej grupy postpunkowej, którą znamy choćby z Off Festivalu. Muzycznie w swoich dość rozbudowanych i często wzbogaconych aranżacyjnie (choćby o altówkę i saksofon w Disgrace in America) utworach wychodzą tu czasem ponad przeciętną – najdalej w świetnie uzupełnionym chórem utworze Desire (powyżej – 5’19”). Wokalista Tim Darcy bywa dla mnie trudny do zniesienia, gdy schodzi niżej i śpiewa tubalnym głosem, włączając manierę z okolic „mam lęki i psychozy”.
U.S. GIRLS In a Poem Unlimited, 4AD 2018, 7/10 Króciutka płyta z paroma średniakami (Poem), paroma mniej lub bardziej udanymi ukłonami w stronę Blondie (M.A.H.) czy Madonny (Rosebud), ale też z paroma znakomitymi utworami. Wśród tych drugich wrażenie robi Time, Velvet 4 Sale (trochę w stylu recenzowanej tu niedawno Joan As Police Woman), ale przede wszystkim znane już z zapowiedzi albumu Pearly Gates. Meghan Remy w formie lepszej niż poprzednio, ale ciągle nie tak rewelacyjnej, żeby całą płytę wyekspediować na szczyty rocznych zestawień, które będzie okupować – jak już zapowiadałem – opisywany na wstępie CSH. Wybrałem oczywiście Pearly Gates – 4’02”.
S. CAREY Hundred Acres, Jagjaguwar 2018, 6/10 Trzecia duża płyta muzyka Bon Iver, która z pewnością spodoba się tym fanom Bon Iver, którym nie podoba się kierunek, w jakim ta formacja idzie w ostatnich latach. Czyli tutaj mamy delikatny i bardziej tradycyjny folk-pop z mniej natrętną produkcją, aksamitnym brzmieniem, ograniczonym instrumentarium i o zdecydowanie piosenkowym charakterze. Zarazem jednak nie jest to w całości album elektryzujący i adekwatnie do konwencji nieco monotonny. Fool’s Gold (4’15”) jest jednym z fragmentów wyróżniających się na plus, nawet z najatrakcyjniejszej chyba końcowej części płyty.
MARLON WILLIAMS Make Way for Love, Dead Oceans 2018, 5/10 Nigdy nie miałem szczególnej cierpliwości do śpiewania w stylu Presleya (trochę Orbisona, bardzo Chrisa Isaaca). Na płycie Nowozelandczyka Marlona Williamsa – sierpniowego gościa Off Festivalu (ludzie mówią, że na żywo świetny) – ubrane jest ono w piosenki alt-country, co jakoś szczególnie nie poprawia sytuacji. Wszystko się zgadza, gdy chodzi o harmonie wokalne i wibrato – o ile ktoś lubi ten rodzaj śpiewania, przypomnę. Dla innych szybko przepoczwarza się to w manierę. Aranżacje tych piosenek są momentami nawet zabawnie stereotypowe, ale to nie pastisz. Bronią tej płyty 2-3 kompozycje, przede wszystkim Beautiful Dress, chociaż ja perfidnie wybiorę Nobody Gets What They Want Anymore z dużo lepszą Aldous Harding, która, jak wiemy, niestety swój występ na Offie odwołała. 4’59” i z pewnością najbardziej przebojowy fragment albumu.
VLMV Stranded, Not Lost, Fierce Panda/Too Many Fireworks 2018, 6-7/10 Po dwóch koncertach w Polsce (wczoraj grali w warszawskim Mózgu Powszechnym) duet ten znamy w Polsce nieco lepiej. VLMV należy czytać jako ALMA, panowie pochodzą z Londynu, ale grają bardzo po islandzku, znajdą się tu podobieństwa z muzyką Sigur Rós czy nawet zmarłego niedawnego Jóhanna Jóhannsona. Dałoby się też zauważyć pewną bliskość do muzyki Stevena Wilsona – też dobrze wyprodukowanej i też wpadającej momentami w rejony sennego ambientu. Utwór If Only I (5’13”) uśpi was w każdym razie szybko, skutecznie i przyjemnie. Proszę sobie tylko ustawić budzik na 19.45, bo wtedy na Polifonii kolejne ogłoszenia Off Festivalu.