Dotoczą się na Narodowy

To będzie krótki wpis o charakterze strategicznym. Grupa The Rolling Stones przyjeżdża do Polski – biorąc pod uwagę dynamikę działalności, raczej po raz ostatni – 8 lipca na koncert na PGE Narodowym. Zagrają więc najprawdopodobniej w najtrudniejszych warunkach, w jakich kiedykolwiek w Polsce występowali, bo warszawski obiekt – mimo pojedynczych chwalonych koncertów (powtarzającym się przykładem jest Depeche Mode) – to jeden z akustycznie najsłabszych, jakie zdarzyło mi się spotkać na swojej ścieżce muzycznego dziennikarza. Warto sobie przy tej okazji uświadomić pewien paradoks.

Wielki obiekt piłkarski, który wybudowaliśmy za jeszcze większe pieniądze przez Euro 2012, zapewniał nam prestiż podczas tamtej imprezy – tu nie ma wątpliwości. Ale od tamtej pory służy głównie jako centrum targowe, hala wystawowa, ślizgawka albo sala koncertowa. Najgorzej wypada z pewnością jako ta ostatnia – koszty odpowiedniej adaptacji akustycznej są gigantyczne, presja widzów ciągle zbyt mała, a promotorzy koncertowi chętnie wybierają Narodowy ze względu na to, że pozwala zgromadzić wielką publiczność i organizacyjnie jest obiektem opłacalnym. No i że nie ma w stolicy alternatywy. Przez lata, zamiast zadbać co najmniej o budowę dużej sali koncertowej w Warszawie, utrzymujemy więc fikcję obiektu, na który chodzi się na wielkie nazwy i nazwiska po to, żeby je zaliczyć, a nie po to, żeby usłyszeć.

Spośród koncertów, które słyszałem na Narodowym, akceptowalny od strony brzmieniowej był tylko fragment akustycznego setu Paula McCartneya – a i to głównie dlatego, że był grany ciszej niż cała reszta. Stonesi – choć to zespół stadionowy – nie są wcale łatwi pod tym względem. Ta muzyka oparta jest na dość lekkiej rhythm’n’bluesowej pracy sekcji i poddanych tej subtelnej rytmice riffach gitarowych – echo to brzmienie niszczy, czego sam byłem świadkiem na otwartym (ale gigantycznym) praskim stadionie na Strahovie przed wieloma laty. Później widziałem zespół w Polsce i za każdym razem brzmieli już lepiej. Na PGE Narodowy w lipcu przyjadą zapewne, jak poprzednio, całe rodziny. Będą więc ludzie, którzy pamiętają tamto brzmienie i konfrontacja ze wspomnieniami może być trudna. Gorzej będą mieli ci, którzy zechcą legendarny zespół rockowy zobaczyć w ten sposób po raz pierwszy i ostatni. Stadiony nigdy nie były dla tej muzyki dobrym pomysłem, ten – obawiam się – tworzy wokół niej jeszcze gorszą otoczkę. Nie wiem, czy uda się coś zrobić przez te kilka miesięcy, które zostały do 8 lipca (sprzedaż biletów na zapowiedziany dziś koncert rozpocznie się 1 marca), ale może warto chociaż o tym pomyśleć?

Bo jeśli stać nas na utrzymywanie niezaadaptowanej do tego celu sali koncertowej, która okazjonalnie wykorzystywana bywa jako stadion, jesteśmy krajem bardzo bogatym. Albo tak świetnie nauczyliśmy się żyć w świecie pozorów.