W 2020 roku winyl przegoni CD?
To nie są jakieś dane z kosmosu and proroctwa rodem z SF. Wśród wielu informacji o polskim rynku muzycznym w pierwszym półroczu 2017 r. opublikowanych przedwczoraj znalazła się ta o nośnikach winylowych. Wartość ich sprzedaży w okresie I-VI 2017 wyniosła nieco ponad 12 mln zł (cały rynek fizyczny to 81 mln zł). Niby niedużo, ale to już 15,2 proc. rynku fizycznej sprzedaży muzyki. O 71,2 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku 2016. I jeśli sprzedaż będzie dalej rosnąć w takim tempie, to – przy założeniu, że całość fizycznej sprzedaży się nie zmieni – nieporęczny i wiekowy, ale romantyczny winyl będzie podstawowym nośnikiem muzycznym w Polsce już za trzy lata. Nie widziałem danych światowych, ale Ikea może śmiało stawiać nowe linie Kallaxów, a Empik (w którego akcji wyboru 100 polskich płyt miałem ostatnio okazję brać udział – wybór był wprawdzie ograniczony dostępnymi wznowieniami, ale mam nadzieję, że zaowocuje nowymi wydaniami LP) – przemontowywać sklepowe regały. Były już przypadki cudownych ocaleń sklepów za sprawą rosnącego zainteresowania winylem, więc w tym sektorze idzie raczej ku dobremu.
Raport ZPAV, na którym się opieram, pokazuje jednocześnie, że zdecydowana większość (63 proc.) tych winylowych wydawnictw to płyty zagraniczne, nie bez znaczenia były więc pewnie akcje supermarketów i wznowienia klasycznego repertuaru. Trochę przestrzeni dla kolejnych jednak zostaje. I sporo przestrzeni dla polskich wydawców. Ciekaw jestem wyników sprzedaży gramofonów, bo – jak słusznie zauważył David Sax w książce Revenge of Analog (na którą kiedyś się już tu powoływałem) – ludzie mający w domu urządzenie, którego jedyną funkcją jest odtwarzanie czarnych płyt z muzyką, zapewne będą kupować w przyszłości jakieś czarne płyty z muzyką. Tak przynajmniej sugerowałaby logika.
Wieści ze świata (raport IFPI sprzed dwóch tygodni) są utrzymane w nieco innym tonie: co prawda 85 proc. 13-15-latków słucha muzyki w streamingu (czyli mniej więcej tyleż samo wykazuje zainteresowanie muzyką w ogóle, w Polsce wpływy ze streamingu rosną najszybciej, w okresie I-VI 2017 już 44 mln zł), to biznes muzyczny głowi się nad zmniejszeniem „value gap”, czyli przepaści pomiędzy dochodami udostępniających zamieszczaną przez użytkowników muzykę serwisów w rodzaju YouTube a wysokością opłat, które otrzymują od nich artyści. Badanie obejmuje tylko użytkowników internetu i w sumie i tak pozostawia spore nadzieje: 44 proc. użytkowników sieci kupuje fizyczne kopie płyt lub pliki cyfrowe. Przy czym 32 proc. kupuje kompakty, 28 proc. – pliki, a 17 proc. winyle. Tutaj też trend zmieniających się relacji między rynkiem winyli i kompaktów widać nieźle. To już proporcja mniej więcej 2:1 i przy tej dynamice winyl w dalszej przyszłości może „zabić”, jak głoszą napisy na koszulkach, rynek kompaktowy, a może i rynek mp3. Dla niezależnych oznacza to pewnie ucieczkę w mniej popularne nośniki – takie jak CD. Wyobraźmy sobie za 10 lat specjalne limitowane wznowienia alternatywnych albumów na niemodnych i tanich płytach kompaktowych.
Kasety? Tu bym się na miejscu poszukujących jakiegoś wyróżnika niezależnych za mocno nie rozpędzał: kilka dni temu do redakcji trafiło pierwsze od jakichś 15 lat promo albumu z muzyką na kasecie magnetofonowej, nadesłane przez jednego z tzw. majorsów – to płyta Joanny Dark Krajewski na dziś (z repertuarem retro, więc się to uzasadnia – piosenki Krajewskiego, w nagraniu brali udział m.in. Tomasz Duda i Tomasz Ziętek). Premiera 12 października. Jeśli wersja kasetowa trafi do sprzedaży, trzeba będzie znów poszukać nowych półek.
Dziś bez recenzji, bo w końcu wczoraj było osiem płytowych notek. Przed końcem tygodnia jeszcze kilka specjalnych atrakcji.
Fotografia wykorzystana przy niniejszym wpisie: CC flickr/karola riegler photography. Zdjęcie kasety Joanny Dark: autor bloga.
Komentarze
Miałem maznąć rancik bez żadnego trybu, ale ponieważ Szanowny Gospodarz podwinął się z tematem (co w sumie nietrudne – o czarnych plackach ostatnio wszędzie pełno)…..
Pchnięty reklamą i rówieśniczą presją nabyłem byłem neo-winyl w znanej sieci dyskontowej.
Nie lubię mówić nigdy, ale na obecną chwilę był to pierwszy i ostatni kupiony przeze mnie neo-winyl. (Dzwonki Rurowe).
1. Wyjęcie płyty z tzw. kondona graniczyło z cudem. Była tak wprasowana w kredowy (skądinąd porządny) papier, że oczywiście udało mi się zrobić mikroryski na powierzchni i naderwałem papier w jednym miejscu.
2. Na jednej stronie płyty ślady po kleju. Kolejne 15 minut, waciki żony, woda destylowana etc. Udało się.
3. Płyta na talerzu, rowek wprowadzający (?). Sam jestem w domu, dorzucam solidnie do pieca. Co słyszę? Szum wiatru jakże dobrze nam znany ze świetnych, kultowych płyt Polskich Nagrań, i wszelakich innych płyt tłoczonych na szajsowatej masie nieznanej proweniencji.
Ale OK. Zaczyna się muzyka, gra. Basy OK, stereofonia znośna, ale góra matowa, bez życia.
Ale najlepsze zaczyna się za moment. Pierwsze pyknięcie OK – zdarza się. Po dziesiątym miałem już dość, ale to nie wszystko. W którymś momencie na płycie zaczęła smażyć się jajecznica – niezbyt głośno, ale wytrwale.
Ja piórkuję takie tłoczenia i takie badziewie ubierające się za produkt audiofilski.
Może dostałem wadliwy egzemplarz? Wątpię.
Może mam źle ustawiony sprzęt? Wątpię.
Zaraz potem puściłem Breakfast in the Field (Michael Hedges). Różnica była druzgocąca. Potem jeszcze doprawiłem Nothing Like the Sun Stinga i też było dużo lepiej.
Nie dam się wciągnąć w płacenie chorych pieniędzy za produkt tak ewidentnie masowy i badziewiasty. To nie jest kolekcja K-Tel’s golden eighties kupiona w koszu w Wal Marcie za 99 centów.
Kolega nabył Machine Head i Master of Puppets. Też nie był zachwycony. Inny kupił Pistolsów i w tej płycie z kolei dziurka była za mała. Tak nie może być. Ja mogę kupować winyl, ale nie takiej syfiastej jakości!
Sprzęt mam „normalny”, nie za drogi nie za tani. Znam go jak własną kieszeń, wiem czego się spodziewać. To nie jest kwestia jakichś tam złych ustawień.
A w roku 2030 sprzedaż winyli będzie dwukrotnie wyższa niż cd: cd – sztuk 1 a winyl sztuk 2.
Bo zwykły młody człowiek zdążył już przejść na streaming i play-listy w chmurze a zgredy zdążą wymrzeć do tego czasu. Oby im się to udało.
PS. Aktualne statystyka mówią, że w ten sposób sprzedaż muzyki rośnie a nie maleje.
@Gostek Przelotem –> Bardzo dziękuję za komentarz, który właściwie jest punktem startowym do dłuższej dyskusji. Jakość neowinyli zostawiłem na marginesie, ale jest ona w większości słaba lub bardzo słaba. Aczkolwiek będzie szło ku dobremu moim zdaniem. Załogi tłoczni i masteringowcy muszą się z powrotem nauczyć tego, co zapomnieli. Ale z drugiej strony to, co się dzieje z cenami używanych winyli, woła o pomstę do nieba, więc ja już bym czekał na porządne wznowienia. W wypadku muzyki powstałej przed początkiem lat 90. – nadejdą. Później jest okres słabych nagrań cyfrowych, w dużej mierze stracony, a wreszcie przychodzą czasy dobrej cyfry, z którą na winylu zasadniczo nie wiadomo, co robić. I tu pliki bezstratne pewnie i tak pozostaną najlepszym rozwiązaniem w sensie brzmieniowym. 🙂
A ja bym jednak popatrzył w horyzont i spojrzał na nadpływającą modą na kasety i magnetofony. Nie te do słuchania sieczki w samochodzie, tylko te starannie nagrywane i odtwarzane w pamiętnych „wieżach”. Zabawa z kasetami jest dziś niemal tak samo magicznym rytuałem jak posługiwanie się płytami.
O rozwoju rynku niech świadczy ilość aukcji i ceny kaset na serwisach internetowych. Za oryginalnie zafoliowaną kasetę ” z epoki” trzeba wysupłać nawet 90 zł.
Oczywiście zaczynamy od tego, że kasetę trzeba nagrać. Za dawnych czasów służyło do tego Polskie Radio, zwłaszcza program III a w niedzielę w „Studio Stereo” program II, w których to bez żenady szły całe płyty i to bez zagadywania i z chwilą ciszy przed początkiem, żeby te magnetofony można było czysto wystartować.
Teraz nikt z redaktorów muzycznych z tamtych czasów nawet na torturach się nie przyzna, że tak było, ale słuchacze tacy jak ja, około 50-tki dobrze i miło te czasy wspominają.
Teraz zamiast radia, można posłuchać streamingu i na własny (na własny, powiadam) użytek ponagrywać to i owo i posłuchać z wyjętego ze starej szafy magnetofonu. Jakość o lata świetlne gorsza, ale jakże bliższy kontakt z muzyką i z urządzeniem, zupełnie inny niż bezduszny komp czy nie daj Boże trzeszcząca komóra… No i ten jakże teraz ceniony oldskul i vinticz, dla wielu – powrót do najlepszych młodych lat…
@Gospodarz:
Cieszę się, że się zgadzasz co do jakości neowinylu.
To pozwala wysnuć wniosek, że producenci winyli starają się zbić jak największą kasę na obecnym szaleństwie, bez starania się specjalnie o jakość. (A ceny używanych winyli idą w parze z tym szaleństwem – prawa rynku).
To z kolei pozwala wysnuć wniosek, że niekoniecznie pójdzie ku lepszemu, jeśli nowi fani winylu, mając możliwość porównania tłoczeń „oryginalnych” z „nowymi” nie słyszą różnicy.
Inaczej – obawiam się, że ci, którzy nie słuchali zbyt wielu płyt z dawnych lat mogą nie mieć pojęcia, że takie różnice istnieją.
Do tego oczywiście trzeba dołożyć całą wiedzę na temat nie tylko generacji tłoczenia, ale i kraju pochodzenia (vide choćby niesławne jugole na perskim czy w Hybrydach).
Czy personel techniczny nauczy się tego, czego zapomniał (ci, co jeszcze żyją)? Nie wiem. Technologia poszła bardzo daleko do przodu, nasze uszy zostały tak zmasakrowane formatami skompresowanymi (również w radiu), słuchaweczkami za 5 zł podłączonymi do komórki itp., że jakikolwiek sensowny punkt odniesienia może być stracony na zawsze. Obym się mylił. Zgadzam się, że obecnie format FLAC (i pokrewne), w połączeniu z sensownym DAC jest rozwiązaniem optymalnym.
Winyl i inne nośniki analogowe, żeby się odrodziły na serio, wymagałby totalnej kontrreformacji analogowej, powrotu do Ampexów i Revoxów. W czasach kwartalnego botomlajnu, nie mówiąc już o wygodzie, bo każdy z byle lepszym komputerem i parą mikrofonów ma studio w domu, to jest raczej niemożliwe.
@Lohkamp
W życiu nie zgodzę się, że „Jakość [nagrania na kasecie] o lata świetlne gorsza…”
Niezły magnetofon, dobra kaseta (skalibrowana odpowiednio) pozwalają uzyskać jakość nagrania naprawdę bardzo wysoką, prawie nie do odróżnienia od oryginału. Pokutująca opinia o kasecie jako nośniku z natury gorszym bierze się po części z fabrycznie nagrywanych kaset, które w większości są słabe i ze źle zrobionych nagrań własnych. Ale to, jak sam mówisz – wymaga bliskiego kontaktu ze sprzętem i pewnego zaangażowania w proces, trochę bardziej skomplikowanego niż kliknięcie w przycisk „importuj playlistę” 🙂
A wysokie ceny zafoliowanych czystych kaset myślę są dyktowane względami kolekcjonerskimi, niekoniecznie zawsze użytkowymi. Można kupić chromowe kasety używane w dobrym stanie – te wszystkie nasze konie robocze – TDK SA, Maxell XL-II itd. za stosunkowo nieduże pieniądze (choć niekoniecznie w Polsce…)
Na pierwszą płytę CD było mnie stać dopiero w połowie lat 90. w wieku 25 lat, a na odtwarzacz stacjonarny jeszcze później. Przez całą młodość słuchałem tylko winyli i kaset. Własnoręcznie poprawiałem marnej jakości polski sprzęt grający z Diory i Kasprzaka, polowałem na zagraniczne wkładki gramofonowe, wymieniałem głowice w magnetofonach na japońskie, tranzystory na niskoszumne i elektrolity na tantale. I wiecie co – ja już NIGDY nie chcę wracać do tych czasów! Nie kupię już żadnego analogowego nośnika muzyki, bo uważam tę epokę za słusznie minioną.
To, kiedy kogoś wreszcie było stać na CD nie determinuje czy sam nośnik jest lepszy czy gorszy. Sprzęt też każdy miał, jaki mógł. To też nie determinuje o wyższości któregoś nośnika nad innym.
Tu nie chodzi o takie czy inne czasy. Nie chcieć to można wracać do mieszkań bez wody bieżącej.
Ja bym tylko chciał, żeby winyl, jeśli już ma wrócić na serio, był traktowany z należytą starannością, a nie jak świetna okazja do wydymania napalonego klienta jak najniższym kosztem.
Nowe pole bitwy 🙂
https://www.lidl.pl/pl/Asortyment.htm?id=192&week=1
Nie mogę pojąć, jak można kupować winyle z Biedry, skoro ma się taki dostęp w internecie do nagrań/płyt w przyzwoitej jakości. To moje zdziwienie adresuje do młodszych słuchaczy, którzy dopiero wchodzą w świat muzyki. Jeszcze większe jest moje zdziwienie, gdy dowiaduje się, że te biedronkowe płyty winylowe, czy w ogóle jakies nowe wydania znanych płyt, kupują ci, którzy zapewne mają te rzeczy od wielu lat na CD lub tez korzystają z netu i mają setki giga ulubionych płyt na twardzielu. Proszę pojaśnić mnie, o co tu kaman? Nie nadążam za obecnym kretynizmem…
Moje koty, kiedy codziennie przychodzę do domu z fabryki, za każdym razem obwąchują moją teczkę – dokładnie, skrupulatnie, cal po calu. To jest zawsze ta sama teczka, niemniej one muszą to sprawdzić.
W moim przypadku po raz pierwszy kupiłem neowinyl, żeby samemu, na własnej skórze przekonać się o co kaman. Nie lubię dyskutować o filmach, których nie widziałem.
Kupowanie kolejnych edycji rzeczy, które „mają te rzeczy od wielu lat na CD…” czasami ma sens.
Ostatnio kupiłem kilka Crimsonów z serii „40th anniversary edition”. Jakość audio przebija wszystko, co kiedykolwiek dotąd wyszło. Steven Wilson zrobił kawał fantastycznej roboty.
Ostatnia rzecz jest dydaktyczno-ideologiczna – chciałbym, żeby młodzież bezkrytycznie łykająca ten szajs za ciężkie pieniądze wiedziała, że jest to szajs. Nieważne czy kupione w Biedrze czy w empiku.
@Gostek Przelotem –> wygląda mizernie, ale przynajmniej gramofon wygląda na ciut lepszy niż ten z Biedronki.
Czyli co, kupowanie płyt winylowych jako akcja ich testowania, by później o nich móc krytycznie coś powiedzieć/napisać? A ja głupi myślałem, że słucha się muzyki…
Rafał,
Tak, słucha się muzyki, ale jeśli mam możliwość poprawienia warunków jej słuchania, to dlaczego nie? Pochodzenie winylu, przynajmniej w dawnych czasach było bardzo ważnym czynnikiem. Różnice pomiędzy tłoczeniami są zasadnicze, to nie jest jakieś audiofilskie wudu. Jeśli więc ktoś ma naprawdę rozpocząć przygodę z winylem, to dlaczego nie miałby od razu zacząć od porządnego produktu? A tu sprzedają poślednią mielonkę, a krzyczą, że to szynka parmeńska.
Ale przecież obecna technologia tłoczenia winyli oparta jest na cyfrowym sprzęcie. Rzekoma, legendarna jakość płyt winylowych jest przecież ściemą. Nikomu nie bronię słuchać nowych wydań albumów winylowych z Biedry lub innych mniej lub bardziej zacnych wytwórni płytowych, ale na litość boską, po co od razu tworzyć mity na cześć tego nośnika?
Aby zrozumieć fenomen winyla należy go posłuchać na odpowiednim sprzęcie. Tzn. trzeba posiadać dobry gramofon (w tym również igłę), wzmacniacz i kolumny. I oczywiście winyl musi być odpowiednio wytłoczony. Czy nabywcy płyt gramofonowych z Biedronki posiadają taki sprzęt? Szczerze wątpię. Może mały procent. Dlatego uważam, że obecna popularność winyla to moda. Za kilka lat ci wszyscy winylowcy stwierdzą, że już mają tak dużo płyt, iż nie mają miejsca aby je trzymać. I po prostu przestaną je kupować.
Wojtacho
6 października o godz. 15:16 1155106
Takie samo „zrozumienie fenomenu” dotyczy płyt CD i kaset. „Dobry sprzęt”, to pojęcie – wytrych, które może być stosowane wedle intencji. Nikt nigdy, albo mało jest takich posiadaczy sprzętu, którzy mieliby na tyle dobry sprzęt, aby kontestować skutecznie (wedle tego pojęcia – wytrychu) powszechnie obowiązujące mity na temat jakość winyla AD 2000.
Świetnie że pojawiają się winyle w sklepach, tylko czy akurat stoisko obok pietruszki, bułek czy mleka to dobry pomysł. Szkoda tylko że nie można dostać nowych albumów wydanych w ostatnich latach tylko reedycje klasyków które po obróbce komputerowej, po remasteringu ni jak się mają w warstwie dźwiękowej do tych winyli z lat 50-tych, 60-tych czy 70-tych. Wznowienia z XXI wieku wypadają blado w porównaniu z oryginalnym wydaniem. Bogatszej oferty na winylach, mniej wznowień, więcej nowości. Na dniach U2 wydaje nową płytę i np. taka płyta winylowa w dyskoncie za 49,99 to by był prawdziwy HIT. Presleya, Billie Holiday czy Marii Callas wolę wcześniejsze wydania sprzed 20-tu, 30-tu czy 40-tu lat. Można kupić przecież w fantastycznym stanie Presleya wydania z lat 70-tych za 20-30 złotych a brzmi o niebo lepiej niż dyskontowa płyta. Słupsk ma to szczęście że ma taki sklep z wyjątkowo bogatą ofertą ale fanatycy winyli z innych regionów Polski mogą zakupić te płyty drogą internetową .