O jednego genialnego gitarzystę mniej
Gdy w czwartkowym wpisie wspomniałem grupę Steely Dan, nie miałem bladego pojęcia o tym, że z gitarzystą i współzałożycielem tej grupy Walterem Beckerem jest coś nie tak. Podobno wracał do zdrowia po jakimś zabiegu – to miała być kwestia tygodni. Kilka godzin temu przyszła informacja o śmierci – bez dodatkowych danych, co niespecjalnie dziwi, bo do wylewnych Becker należał chyba głównie w towarzystwie Donalda Fagena. Był – jak wspomina dziś Fagen – nieprawdopodobnie inteligentny, świetny jako gitarzysta i jako autor piosenek, cyniczny w podejściu do natury ludzkiej, włącznie z samym sobą i histerycznie zabawny.
45 lat temu panowie założyli Steely Dan, po serii muzycznych przymiarek, najpierw chyba nie całkiem serio (o czym świadczyła nazwa – wymyślne, napędzane parą dildo z powieści Williama Burroughsa), ale na pewno ze śmiałym zamierzeniem, by coś z jazzu, który poważali, przenieść do muzyki rockowej, która wydawała im się banalna i płaska. Zadanie wykonali na całej serii płyt, stając się zespołem popularnym w latach 70., granym w ówczesnym radiu, a dziś będąc – już lata po reaktywacji – grupą otoczoną kultem w środowiskach krytyki muzycznej, ale też miłośników dobrego brzmienia i tradycyjnej pracy w studiu. Duet Fagen-Becker stał się dla songwritingu lat 70. wręcz symboliczny, niemal jak team Lennon-McCartney dekadę wcześniej. A piosenki Steely Dan pod względem rozwiązań harmonicznych, struktury akordowej i produkcji nie zestarzały się właściwie w ogóle. Pozwolę sobie więc wkleić klip, który wczoraj tylko zlinkowałem:
Pozostanie więc zmarły w wieku 67 lat Walter Carl Becker w historii muzyki jako wynalazca (być może) i popularyzator (na pewno) opisanego w powyższym klipie akordu μ-dur. Styl Beckera można umieścić dokładnie na przecięciu rocka i jazzu – w rockowych frazach wykorzystywał zasadniczo rockowe brzmienia, efekty, techniki wywodzące się z bluesa, ale operował w nieco bardziej skomplikowanym środowisku harmonicznym i nie zarzynał swoich solówek tępymi powtórkami, były raczej krótkie i prezentowały cały szereg różnorodnych pomysłów. Znakomicie jako muzyk czuł funk i R&B. Był przy tym samoukiem. Trochę więcej i trochę bardziej na spokojnie zdarzyło mi się na Polifonii pisać o stylu Steely Dan już parę razy (na przykład tutaj i tutaj).
Poniżej już tylko dwa, może trzy krótkie przykłady gitarowych i songwriterskich umiejętności Beckera oraz krótki film o jego pracy w studiu. Dla mnie pozostanie jednym z tych wcale nie tak licznych muzyków rockowych, których naprawdę chciałem poznać osobiście – nie po to, żeby pytać o piosenki Steely Dan, bo tych najprawdopodobniej miał dość, tylko pogadać o starej science fiction, którą obaj z Fagenem uwielbiali. A może zagadnąć o ten szczególny stosunek do pracy za konsoletą – bo niewielu (zaraz trzeba by znów przywołać Beatlesów, ważnych także jako punkt odniesienia dla Steely Dan) autorów piosenek potrafiło tak dobrze przeprowadzać utwór od wersji demo (te zwykle śpiewał Becker – podobno dlatego, że miał mocniejszy głos) do ostatecznej płytowej postaci.
Właśnie – a propos płytowej postaci: jeśli coś mnie pociesza w tej smutnej dla muzycznego świata sytuacji, to fakt, że mam kolejny pretekst, żeby cały wieczór słuchać Steely Dan.