1+1+1, czyli ostatni krzyk wakacji
Ostatni krzyk, albo raczej ostatnie westchnienie wakacji, czyli przyjemna płyta duetu Bluszcz. Piszę „duetu” nie tylko ze względu na informację o tym, że założyli tę grupę bracia (Jarek Zagrodny i Romek Zagrodny), ale też dlatego, że nie bardzo słyszę tu zajęcie dla więcej niż dwóch osób. Nie ma w tym oczywiście nic zdrożnego – przeciwnie, elektronika to rzadko zajęcie dla większej grupy. Nie łudźcie się, że ci nadmiarowi członkowie Kraftwerk zawsze mieli ręce pełne roboty. Nie na darmo historia nie zna wielu laptopowych czy syntezatorowych kolektywów, a jeśli już się pojawiają, ich członkowie często po prostu wzajemnie wchodzą sobie w paradę. I nic nie zmienia fakt pojawienia się gitary w składzie, a momentami nawet dwóch gitar. Resztę instrumentarium stanowią syntezatory, automaty i głos, który naprowadza na pewien trop. Tym tropem (i znów: nie tylko ze względu na tę okładkową stylizację) jest zwalnianie PRL, a raczej próba stworzenia „wychilloutowanej” wersji takiego Papa Dance na przykład – wpisanie się w starą polską falę syntezatorową, ale z misją zwalniania tempa i robienia z tego lounge’u. Tyle że tutaj znów sami muzycy pomagają, pisząc o sobie „PRL synth-wave”. Czyli – jak by to opisała Olga Drenda – mamy wakacje w bursztynowym świetle wspomnień. Z tak świadomymi twórcami recenzent dużo się zatem nie napracuje, za to czeka go na albumie Junior sporo przyjemności.
Jedno się w tej wizji oczywiście nie zgadza – produkcja. Płytowe brzmienie Bluszczu – niestety umknął mi koncert na Off Festivalu – wydaje się dopieszczone jak wszystko, co wydaje Brennnessel, w sposób oczywisty wyprzedza PRL, a może nawet wyrasta ponad wytwórnianą średnią. Pogłosy brzmią stylowo, ale sekcja już odpowiednio zwarcie, wszystko razem nagrane jest głośno, ale w granicach normy, z odrobiną powietrza. A jeśli nie wiadomo, o kogo chodzi, to z pewnością chodzi o Michała Kupicza. Nie wiem, jak często ten człowiek bywa w domu, ale w tym wypadku przynajmniej pracował na starych śmieciach, bo zespół pochodzi z Wrocławia. Zresztą w sposób naturalny dobrali się z resztą towarzystwa, choćby jako krajanie innego obiecującego duetu – Oxford Drama. Człowiek zdaje sobie w takich chwilach sprawę, że z centrum działań Kamp! wytwórnia stała się stajnią dla różnych tego typu formacji. W Oslo członkowie Bluszczu trochę przekraczają granice normy, goniąc za New Order, a właściwie to może już nawet Joy Division, w pozostałych porównania nie są już tak natrętne. Następnym razem się nie spóźnię na koncert.
BLUSZCZ Junior, Brennnessel 2017, 7/10
Znalazłyby się mocne podobieństwa między muzykami Bluszczu a duetem Rysy – opisywanym przeze mnie przy okazji albumu Traveler. Ale łatwo zauważyć też różnice, bo choć równie melodyjni melancholijni, członkowie tej drugiej formacji jednak idą do przodu, szukając barw futurystycznych, a nie nostalgicznych. Nie inaczej jest na solowej płycie Wojtka Urbańskiego (1/2 Rys), który pozostaje blisko macierzystej formacji, zachowując w solowym programie Selected Works wszystkie prawie atuty – z wyjątkiem partii wokalnych. Owszem, są i te – w remiksie piosenki Wracam Sorry Boys, ale to akurat najsłabszy utwór na płycie. Mamy proste odwołanie do The Fib (to ten słynny choćby z faktu powielania za granicą pomysłu na klip) z płyty Rys w postaci Drive Me Home, a mój ulubiony fragment to bardziej rozchybotany rytmicznie Orle, bliższy już choćby muzyce kolegi z wytwórni, Teielte. Wolę to oblicze Urbańskiego niż atakujący miarowym, nieprzeakcentowanym beatem utwór Void. Choć w każdym słychać opanowanie sztuki subtelnego rozwijania melodii, czasem uchwytnej tylko jako wypadkowa zapętlonych, delikatnie zmieniających się linii syntezatorowych, myślenia trudnymi kategoriami elektroniki do tańca i słuchania zarazem – jak od lat czynią to choćby The Chemical Brothers.
Figury i pętle Urbańskiego sprawiają wrażenie pewniejszych i dojrzalszych niż na płycie Bluszczu, pewnego minimalizmu się nie boją, ale słychać, że po Traveler trudno z kolei o całkowitą zmianę kursu, zaskoczenie, wracają nawet podobne brzmienia. Cóż, zgodnie z tytułem mamy na tej epce rzeczy tworzone przez ostatnie lata solo. Więc raczej świat równoległy do tego z albumu Rys. Co to wszystko mówi o Urbańskim? Ma łatwo identyfikowalny styl, jak mało kto z polskich twórców przydatnej do tańca elektroniki. Gdybym musiał wyliczać kolejnych, wskazałbym pewnie Bartosza Kruczyńskiego (The Phantom) i na pewno jakichś wykonawców z Brennnessel. Czy kiedykolwiek było tak dobrze?
URBANSKI Selected Works, U Know Me 2017, 7/10