Hybrydy nam się rozpędzają
Dużo było teorii i tekstów na temat pierwszego zdania w literaturze. Mocna, dynamiczna, sugestywna fraza, która nie tyle wprowadza nas w świat autora, co wyrywa z rzeczywistości, ma olbrzymie znaczenie. W muzyce nie jest inaczej, choć tutaj to pierwsze zdanie to pierwszych 20-30 sekund nagrania. W wypadku nowej płyty Ibibio Sound Machine – wyjątkowo efektowne, bo singlowy Give Me a Reason wprowadza nas błyskawicznie w sedno sprawy: elektronicznie programowany rytm zawiera cenny afrykański czynnik, a w głos wokalistki, urodzonej w Wielkiej Brytanii, ale śpiewającej w nigeryjskim języku ibibio, wcinają się kolejno – przesterowana gitara, a później partia syntezatora, którą sklasyfikujecie nie tylko według dekady (lata 80.), ale nawet co do roku. Bo charakterystyczny późny analog PPG Wave 2.2 (ten obstawiam) to sezony między 1982 a 1984. Ale ze świata jego słynnych użytkowników (Ultravox, Gary Numan, wreszcie Thomas Dolby) rozbudowany syntezatorowy aranż z funkowo rozwichrowaną sekcją dętą wyprowadza nas w stronę skojarzeń z KajaGooGoo. A to utwierdza w przekonaniu, że ośmioosobowa orkiestra, która obiecująco debiutowała albumem Let’s Dance, ma w sobie potencjał na więcej niż jednorazową egzotyczną przygodę. Że – mówiąc najkrócej – mocną obsadę mają nie tylko z przodu, ale i za sterami. Tu najpewniej w osobie producenta, saksofonisty i klawiszowca Maxa Grunharda.
Rozpędzona tym pierwszym muzycznym zdaniem (dotykającym zresztą w tekście poważnej materii: sprawy uprowadzenia 276 uczennic z północnonigeryjskiej szkoły przez bojówkę Boko Haram) maszyna szybko nie zwolni. Bo połączenie electro czy europejskiej syntezatorowej fali lat 80. z afrykańską rytmiką daje paliwo dość wydajne. A o tym, że filozofia muzyki z nigeryjskiej szkoły funku – nurtu highlife czy afrobeatu – łączy się nieźle z brytyjską techniką gry młodego pokolenia, przekonywały już dość skutecznie różne zespoły – w tym The Heliocentrics. Propozycja Ibibio Sound Machine różni się od nich zwartością. Zespół sformowany wokół wokalistki Eno Williams nie wydaje się orkiestrą towarzyszącą, tylko kolektywem precyzyjnie planującym ruchy na płycie, tak, byśmy od tego mocnego startu dociągnęli do frenetycznego Trance Dance (dostępnego tylko w wersjach CD i LP) na końcu. Owszem, po drodze (The Pot Is On Fire) zacznie brakować energii wynikającej ze zmian harmonicznych i melodii, ale zostanie energia taneczna, a później zasilać dźwiękową maszynę będzie także bardziej naturalne, afrokaraibskie paliwo – choćby w Power of 3. Jak przystało na hybrydę.
Momentami będziemy tu mieli po prostu płytę wokalną na perkusyjnych pętlach. Te jednak będą wykorzystywać to, co w ostatnich latach w muzyce afrykańskiej odkrywamy, w tym choćby misterne kongijskie polirytmie likembe/mbiry (Konono No 1). Ale nawet gdy siła taneczna albumu wygaśnie, prowadzić nas będą feminizujące w warstwie lirycznej – lecz, co godne podziwu, przywiązane mocno do tej egzotycznej dla nas materii językowej – partie Williams. Uyai oznacza w ibibio tyle co „piękno”, co zwiastuje jakiś rodzaj – trudno dla mnie czytelnej, ale jednak – refleksji.
Wiele rzeczy ta płyta udowadnia. Przede wszystkim jednak pokazuje, jak zmienia się rynkowa reakcja na muzykę afrykańską – już samo przejście z zainteresowanej głównie muzyką świata Soundway Records do Merge świadczy o jej potencjale. A w świecie tej konkretnej grupy wszystko to również coś zmienia – ta druga duża płyta jest pierwszą naprawdę dużą.
IBIBIO SOUND MACHINE Uyai, Merge 2017, 8/10