Jak odkryłem, że jestem dataistą

Na poważnie rzuciłem wczoraj na Facebooku uwagę o tym, że liczba interesujących premier urosła już w lutym tak szybko, że trzeba wybierać: słuchać nowych czy pisać o tych już przesłuchanych. Tymczasem mój arkusz styczniowy pęcznieje od uwag i cyferek, a wciąż jeszcze sporo w nim pustych miejsc. Obserwuję u siebie początki dataizmu – zamiast samemu organizować dane, sam jestem organizowany przez napływające informacje. W bardzo ciekawym wywiadzie na łamach ostatniego „Wired” (tego technologicznego) niejaki Yuval Harari tłumaczy nawet, że jesteśmy u progu powstania nowej religii: dataizmu. Bo niestrzeżenie z ludzi posługujących się potężnymi algorytmami i danymi (prostymi dzisiejszymi przykładami były Google Maps i Waze) zmieniamy się w ludzi, którymi to właśnie te algorytmy i dane się posługują. Nasze mózgi przestają być najpotężniejszymi organami na Ziemi w dziedzinie przetwarzania informacji. Zamiast tego stajemy się częścią systemu Big Data, którego karmienie (na przykład poprzez wrzucanie do sieci zdjęcia z restauracji, ale przykład recenzji płyty też nie byłby od rzeczy) staje się istotą naszej egzystencji. To właśnie – w dużym skrócie – ten dataizm. Nie mylić z dadaizmem, który – biorąc pod uwagę cały jego chaos i zerwanie z hierarchiami – byłby wręcz zaprzeczeniem nowego systemu. Mam nawet ścieżkę dźwiękową dataistów.

Ścieżkę tę przynosi nowy album Shackletona i Vengeance Tenfold, czyli tekściarza i wokalisty Earla Fontainelle’a. Duetu idealnego i najciekawszej dotąd współpracy, jaką ma na koncie Sam Shackleton. Płyta zatytułowana Sferic Ghost Transmits jest tym jednym z pierwszych w tym roku zestawów, od którego po prostu nie potrafię się odkleić – choć mam świadomość, że nie jest to album, który podoba się wszystkim. Nawet tym, którzy brytyjskiego producenta (moim zdaniem jedynego, który z tak idealną konsekwencją przekuł dubstep w zupełnie po autorsku rozwijaną estetykę) lubią za poprzednie płyty.

Sferic Ghost… jest albumem religijnym, obrzędowym („Dziwna muza” – zauważyło moje dziecko), ale bez zbliżania się do któregokolwiek z istniejących wyznań. Teksty dotyczą też – przynajmniej częściowo – procesu formowania religii. Jest też albumem bardzo efektownym i nieprawdopodobnie hipnotyzującym, jak gdyby Daniela Higgsa zmiksować z Coil. Mocniejszym i głębszym niż płyta Shackletona z Ernesto Tomasinim. Niemal pozbawionym też w warstwie instrumentalnej najmocniej identyfikowanych z dubstepem partii perkusji. Konstruowanym na gęsto, ale w wyższych rejestrach grających instrumentach perkusyjnych i nisko schodzących syntetycznych basach. Brzmi to mniej więcej tak, jak gdyby ktoś zobaczył gdzieś tytuł Black Celebration i spróbował taki album odtworzyć dzisiejszymi środkami, nie wiedząc, że ktoś go już nagrał. Momentami jest trochę straszne, ale bardzo plastyczne i przykuwa uwagę w niebywałym stopniu. I tak jak z tym dataizmem – wydaje się, że jakkolwiek rzecz pachnie ściemą, a przynajmniej szaleństwem, to ta płyta z człowiekiem o napęczniałym mózgu (o przekroju słojów drzewa) na okładce przynosi w sobie zarazem jakiś rodzaj iluminacji.

SHACKLETON & VENGEANCE TENFOLD Sferic Ghost Transmits, Honest Jon’s 2017, 8/10

Po raz pierwszy, no, może drugi w tym roku rozważałem jeszcze rzucenie dziewiątką przy okazji albumu Angles 9, który dotarł do mnie ledwie wczoraj (via poznańskie Multikulti), chociaż – prawdę mówiąc – dobrzy ludzie zwracali mi na niego uwagę już parę tygodni temu, a poprzedni album umieściłem nawet na liście płyt roku. To oparta na dość gęstych groove’ach o nierzadko dość rockowym charakterze (Andreas Werliin na perkusji i – jakżeby inaczej – Johan Berthling na kontrabasie) muzyka dużej, dziewięcioosobowej (zgodnie z nazwą) orkiestry, która zaczyna tam, dokąd Fire! Orchestra dochodzi w połowie utworu – od forte, a kończy na rozpaczliwym fortissimo. Szwedzki band prowadzi i komponuje Martin Küchen, łatwo przyzwalając, by z pełnej niuansów rozmowy dęciaków (Pacemaker) przeskakiwać co rusz w łoskot. Jeśli nawet ktoś nie lubi takiej mocnej wychodzącej z jazzu muzyki ani dużych składów, powinien tej płycie dać szansę – przynajmniej do napędzanej kapitalną partią wibrafonu kompozycji tytułowej, wewnętrznie zniuansowaną, romantyczną i oferującą znacznie więcej niż tylko liniową dynamikę nieustannego „głośniej”. A mieszkańcy Wrocławia ucieszą się na tytułową dedykację w finałowym Love, Flee Thy House (In Breslau). Przynajmniej dopóki nie zdadzą sobie sprawy ze znaczenia tego tytułu, namawiającego do ucieczki z miasta. Co rozumiałbym tak: jeśli jeszcze raz przyjedzie tam show Preisnera, należy się ewakuować. A rzecz nie ma dotyczyć jakiegoś konkretnego historycznego wydarzenia, raczej już służyć za ścieżkę dźwiękową do burzliwej rzeczywistości. „If we are going to fall apart, we might as well make it a dance” – czytamy w słowie wstępnym.

Disappeared Behind the Sun to jak dotąd najlepszy w tym roku album formacji napędzanej przez sekcję rytmiczną znaną z Fire! Ale mój świeżo przyswojony dataizm każe mi wierzyć w to, że tych płyt będzie jeszcze kilka i znów zrobi się z tego jakaś oddzielna podkategoria w podsumowaniu roku, w obrębie której trzeba będzie przydzielać lajki, żeby żyć. Resztki zdrowego rozsądku i doświadczenie podpowiadają, że może to rzeczywiście dobra muzyka na burzliwe czasy i z całą pewnością będzie tego więcej.

ANGLES 9 Disappeared Behind the Sun, Clean Feed 2017, 8/10

Oba opisywane wyżej albumy miały premierę jeszcze w styczniu. Warto poza tym zapamiętać sygnalizowane już przeze mnie styczniowe premiery:
WILLIAM BASINSKI A Shadow In Time
BEDWETTER Volume 1: Flick Your Tongue Against Your Teeth and Describe the Present
MICHAEL CHAPMAN 50
MATS GUSTAFSSON & JOACHIM NORDWALL Map of Guilt
NEW ROME Somewhere
RUN THE JEWELS 3 (choć to w tej samej mierze płyta z grudnia)
THE XX I See You