Wojenko, wojenko w wersji hybrydowej

Dostaję różne zapowiedzi i informacje prasowe. Czasem się nimi dzielę. Ta wczorajsza (sam też udostępniałem na Twitterze) o odejściu Macieja Orłosia z „Teleexpressu”, zaczynająca się od słów Telewizja Polska jest marką, pod której skrzydłami narodziło się wiele gwiazd, cieszyła się na przykład sporą popularnością. Co, zważywszy na mistrzowsko poprowadzoną linię PR-u, nie dziwi mnie zbytnio. Natomiast nie wiem, jakim cudem zniknęła w masie not prasowych ta zapowiadająca dzisiejszy występ na Westerplatte (godz. 19.00) jako koncert muzyki hybrydowej. Pomyślałem, że w czasach wojny hybrydowej prezentowanie muzyki hybrydowej na rocznicę wybuchu wojny światowej to musi być jakaś – by użyć znów modnego słowa – prowokacja. Czyli chwyciłem przynętę i czytałem dalej…

Impreza nazywa się Koncert Niepodległości. Właściwie to nawet cykl imprez, rodzaj marki handlowej, którą organizatorzy przyklejają do różnych rocznic, do których da się to przykleić – od 3 maja po 11 listopada – odpowiednio zmieniając repertuar. Ci twórcy to Jacek „Wiejski” Górski (jako producent i reżyser – to mnie interesuje mniej) oraz Ola Turkiewicz (jako wokalistka i dyrektorka muzyczna – czyli to bardziej temat dla mnie). Muzyka hybrydowa to – jak twierdzą w nocie promocyjnej – wypracowany przez nich styl: Łączy on oryginalne brzmienia dawnych hymnów, pieśni patriotycznych i wojskowych, z nowoczesnymi aranżacjami i kompozycjami instrumentalnymi, wykorzystującymi elementy m.in. muzyki klasycznej i elektronicznej, rocka, jazzu, poezji śpiewanej, aż po nagrania archiwalne i odgłosy natury. Z fragmentów dostępnych w internecie wnioskuję, że jest to nowoczesna formuła twórczości akademijnej, więc drżałbym na miejscu dyrektorów szkół, bo jeśli urządzają przy okazji narodowych rocznic coś, co wpisuje się w ten krąg (a ze względu na szerokość kręgu wpisuje się prawie na pewno), to mogliby niechcący ukraść temat oryginalnym twórcom stylu muzyki hybrydowej. Swoją drogą, ciekawe jestem, czy hybrydowość to jeszcze kolaż, czy już sampling, czy może wariacja, i czy taką hybrydę się zgłasza do ZAiKS-u, czy też nie.

Proszę zauważyć, że staram się nie oceniać tego pomysłu – poza jego strona marketingową, która jest na swój sposób doskonała. Jest przecież duży popyt na widowiska patriotyczne, więc i podaż musi być. Ba, nawet na wojsko jest moda. Dziś, jadąc do pracy na rowerze, mijałem nawet tłum dzieciaków w moro i czarnych koszulkach z napisem „klasa mundurowa”. Pewnie lepiej, żeby monetyzował tę modę ktoś z pomysłem i pracowity. A twórcy Koncertu Niepodległości pracowici są z całą pewnością: imponujący katalog stworzonych w ten sposób nowych aranżacji obejmuje jakieś 90 pozycji, od XIII wieku do dziś. Dzisiejszy koncert na Westerplatte zacznie się więc od Roty, a potem – przez Piechotę i Lwowskie Puchacze – dojdziemy do Mazurka Dąbrowskiego (co właściwie gwarantuje końcową owację na stojąco), który zostanie odśpiewany razem z publicznością.

Jeśli zatem jesteście, dajmy na to, młodym zespołem. I jeśli zastanawiacie się, dajmy na to, czy zostać kolektywem didżejskim czy grupą metalową, powinniście rozważyć ten model kariery. Czyli prowadzić działania hybrydowe. W czasach głębokich podziałów jest to bowiem zajęcie bezpieczne i perspektywiczne. Zwrócę uwagę na to, że sponsorów imprez pod hasłem Koncert Nieodległości nie brakuje, a kolejni prezydenci obejmują je swoim patronatem. Tylko proszę, nie mówcie światu, że to, co robicie, jest jakąś nową formą muzyczną.

Nie mówi niczego takiego grupa Thee Oh Sees, czym zaskarbiła sobie mój szacunek. Właściwie jest grupą rekonstrukcyjną, tyle że nie w sensie odtwarzania scen historycznych. Odtwarza atmosferę z okolic roku 1968 lub 1969. Z czasów, gdy grupa Pink Floyd (pierwsze takty Dead Man’s Gun) była zespołem psychodeliczno-rockowym, gdy brzmienie Hendrixa (w tym samym utworze i później) decydowało o charakterze rocka, a w Niemczech rodziła się grupa Can (Jammed Entrance). Z czasów, gdy dominował klasyczny hard rock (The Axis), a świat był na moment przed eksplozją rocka kosmicznego spod znaku Hawkwind (Plastic Plant). Sekcja TOS ze zmienionym ponownie perkusistą (od czasu poprzedniej płyty, za którą chwaliłem poprzedniego) gra w obłędnym tempie, nadąża za nią gitarzysta, wokalista i lider John Dwyer, który jest notabene moim rówieśnikiem – karierę zrobił późno, a to działa na wyobraźnię. Jest przy tym obłędnie pracowity, co byłoby jedną z wielu cech zbliżających ten zespół z San Francisco do Ty Segalla i innych artystów garażowej sceny psychodelicznej ze współczesnej Kalifornii.

Kiedy długo stałem na szkolnej akademii, często myślałem sobie, jak miło by było przenieść się w tamte czasy. Tak, właśnie w tamte – znaczone płytami wymienianych wyżej wykonawców. Ale gdy tak wystawałem na akademiach, to hybrydy kojarzyły się mi się w pierwszej kolejności z giełdą płytową w Hybrydach, na której – przy odrobinie szczęścia – można było płyty tych wszystkich wykonawców dostać.

THEE OH SEES A Weird Exits, Castle Face 2016, 8/10