Twardy rdzeń Dużego Jacka
Gdyby jack nie był twardy, nie dałoby się go wykorzystać: ani włożyć, ani wyjąć – w ten dość prostacki sposób filozofię jacków wyłuszczał mi kiedyś znajomy gitarzysta. Teraz jednak przykład jacka nasunął mi się w innej sytuacji. Otóż świat jazzu zareagował ostrą krytyką (linkuję do dyskusji przeklejonej na FB) na występ Kamasiego W. w Katowicach. Wyszło na to, że Kamasiemu brakuje kilku lat świetlnych do Joshuy Redmana, że publika na Tauronie mało rozgarnięta w dziedzinie jazzu, że to, co napisał dziennikarz „NYT” porównując Kamasiego z Coltrane’em (dla precyzji: chodziło o sylwetkę pisaną przez człowieka, który krytykiem muzycznym nie był) to brednie, że ojciec Kamasiego gra jak żona Corei itd. Artyści żartowali, artyści się śmiali, artyści też udostępnili rzecz, by zacząć dyskusję. Dobrze, że zaczynają i nawet dobrze, że z wyższością podchodzą do sprawy, bo świadczy to o solidnym poczuciu własnej wartości, a ta w muzyce się przydaje. Tylko że – mam wrażenie – te dwa światy artystyczne się nie rozumieją. Bo trudno nie zauważyć, że po drugiej stronie stoi inna wersja tego samego – może nawet bardziej zdystansowana?
Zbyt dużo faktów świadczy o tym, że Washington jest nie tyle jakimś zarozumiałym bucem, który próbuje zbajerować publiczność gestem i strojem (sugerowała to w pewnej mierze tamta dyskusja), co muzykiem wychowanym w duchu hiphopowego braggadocio. Właśnie stąd tytuł The Epic, nazwa zespołu The Next Step, albo wcześniejsza nazwa grupy, z którą KW wygrał John Coltrane Music Competition na 75. rocznicę urodzin Coltrane’a – Young Jazz Giants. Nie da się ukryć, że w Polsce słyszeliśmy drugi garnitur muzyków Kamasiego. Z tych najbliższych, grających jeszcze w YJG, obecny był w sali NOSPR tylko Ryan Porter, choć oczywiście pozostali też się na płycie pojawiali. Bragga zakłada przyzwolenie na pokazywanie się w roli mistrza, mówienie o sobie jako o mistrzu, kreowanie się na kogoś takiego – na to się zresztą nakłada cała celebra związana z upolitycznionym, afrocentrycznym jazzem i funkiem. Słowem: nie będę oceniać zachowania Kamasiego, zanim z nim nie porozmawiam, albo nie dowiem się czegoś więcej. Bo na razie widzę człowieka, który jedną nogą jest w świecie jazzu, a drugą – zupełnie gdzie indziej. I to jest postawa co najmniej ciekawa. A że facet jest ambitny – wkrótce się dowiemy, jaką ma naturę.
Szanuję więc krytykę z pozycji muzyków tego, co robi Kamasi. Muzycy wiedzą więcej o materii swoich działań, technice, są w stanie usłyszeć to, czego niegrający muzyki jazzowej czy improwizowanej człowiek być może nawet nie zrozumie. Ten punkt widzenia jest przydatny, a już na pewno potrzebna jest szczypta krytyki twórczości KW ze strony świata jazzu, który jego mocne wejście w zeszłym roku po prostu przegapił. Ale nie zastąpi spojrzenia odbiorcy. A tu mamy dwie różne perspektywy, rzadko zbieżne. Nadawców i odbiorców właśnie. Po co mi w tym wszystkim jack? Do nazwania tych perspektyw. Wizja muzyka to perspektywa dużego jacka – standardu, którego używają różnego typu instrumentaliści. To jest ten odbiór, który nakazuje na wszystko patrzeć często w pierwszej kolejności poprzez perspektywę wykonawczą, od strony „piecyka”. Wizja słuchacza to perspektywa małego jacka – innego wariantu tego popularnego wtyku, który pozwala w tej chwili słuchać muzyki z większości mniej lub bardziej przenośnych urządzeń. Mam wrażenie, że coraz rzadziej dochodzi do przejścia z jednego standardu na drugi. Ale można, można (sam pamiętam, że przeskakiwało się i ze złącza DIN w domowych warunkach). Żeby z małego przeskoczyć na duży, potrzeba nakładki, powiększenia. A takie powiększenie to – jak wiadomo – psychologicznie związane jest z pewną ambicją. Przejściem do świata, w którym mała rzecz nie cieszy. Z kolei żeby z dużego jacka przejść na mały, trzeba zredukować – zmniejszyć. Własne oczekiwania, mniemanie o wiedzy, nieomylności. Te przestają się liczyć, tu większą rolę odgrywa prosta przyjemność (podobno – jak twierdzą naukowcy – niezależna od rozmiaru). A ten zachwyt w wypadku Kamasiego ma pewnie prostszy charakter, podobnie zresztą jak muzyka, która przy wszystkich swoich zaletach do najbardziej skomplikowanych nie należy.
Nie wiem, czy pomogłem. Ale jeśli nie, to być może pomoże słuchanie Dużego Jacka. Zespół, stworzony na początku po to, by grać covery Starych Singers, stanowi niezłą ilustrację tego, co w Lado ABC pojawia się stosunkowo rzadko, a co było podglebiem dla wytwórni, czyli mocnej muzyki gitarowej odnoszącej się do hardcore’u i post-hardcore’u. Ostatnio takie oblicze środowiska widziałem bodaj na nieformalnym, urodzinowym koncercie Macia Morettiego. Duży Jack, kierowany przez Pawła „Bebecha” Górskiego (gitara barytonowa – w mocny sposób decydująca o wyjątkowości brzmienia) i Tomasza Dubiela (perkusja), idzie w tę stronę. Album Uczucia nagrali z Piotrem Bukowskim (gitarzysta m.in. Hokei), Łukaszem Jędrzejczakiem (m.in. T’ien Lai, tu w roli wokalisty, z której wywiązuje się w sposób imponujący) i dwiema jeszcze artystkami (Pictorial Candi i Gosia Penkalla), które słychać gościnnie w świetnym Secretly Straight, najbardziej miękkim punkcie lądowania dla szerokiej publiczności. Reszta albumu jest bardziej ryzykowna – przynajmniej dla tych, którzy nie lubili w młodości Dead Kennedys czy właśnie Starych Singers. Jeśli ktoś nie znał, a jest ciągle wystarczająco otwarty na muzykę ekspresyjną, która atakuje słuchacza wszelkimi środkami wyrazu, nierzadko wszystkimi jednocześnie – zaaprobuje. Dla reszty mogą być zbyt głośni i szybcy (Celujący), punkowo siermiężni (Nike), a ich brzmienie zbyt ostentacyjnie garażowe. Cały album – ledwie siedem utworów (przy czym 6-minutowy Magnum to prawie suita) – dla kogoś, kto za młodu nie słuchał Stormtroopers of Death, może się okazać dziwnie krótki, ale jego dynamika (Twoja stara is the New Black) nie pozostawi nikogo obojętnym. A jeśli pozostawia, to prawdopodobnie słuchali tego zbyt cicho.
Dla mnie, poza tym, że przynosi dość nieortodoksyjne podejście do hardcore’u, jest to zestaw bardzo ciekawy, gdy chodzi o kontekst. Wiele osób przyciągnęły do katalogu Lado ABC świetne skądinąd nagrania Mitch & Mitch ze Zbigniewem Wodeckim albo płyty Pauli i Karola. A Duży Jack to dobra okazja, żeby się przekonać, że historycznie twardy rdzeń (ang. hard core, wiadomo) tego zjawiska leży gdzieś bliżej Dużego Jacka. To muzyka, jaką – w jej różnych odcieniach – bawią się właśnie członkowie tego zespołu. Przy okazji być może nawet (Woke Up Like This) bawiąc się dużymi jackami. Nie wiem, na ile temat obrósł w wewnętrzne, środowiskowe dyskusje, spory i hierarchie, ale w tym wypadku Duży Jack oznacza zdecydowanie muzykę słuchacza. Czyli ci akurat panowie są w posiadaniu przejściówki.
DUŻY JACK Uczucia, Lado ABC 2016, 7/10
Komentarze
Dzień dobry,
dość ekwilibrystyczne to próby godzenia perspektyw, choć oczywiście ich ekumenizm jest godzien pochwał. Czy jednak Kamasi jest ich wart?
Trochę wzmocnię Twoją tezę, ale bez ekumenizmu. Na koncercie nie byłem dość świadomie, bo płyty nie poważam (jeśli będzie zapotrzebowanie, mogę poargumentować dlaczego)… Byli znajomi – były peany zachwytu, były ostentacyjne wyjścia w trakcie. Zauważyłem prostą prawidłowość – KW przemawia najmocniej do tych, którzy są od jazzu daleko albo w jazzie „się przecierają”; im większe w jazzie (ewentualnie klasyce, muzyce współczesnej) osłuchanie, tym mniejsze dla KW poważanie… To chyba dobrze pokazuje jednak mocne pęknięcie między światami, które chcesz – w powyższym wpisie – łączyć. Bo chyba jednak nie jest tak, że świat jazzu „jego (KW) mocne wejście w zeszłym roku po prostu przegapił”. On go zwyczajnie nie aprecjuje/aprecjował jako czegoś wyjątkowego. To robią zupełnie inne środowiska – instytucjonalnie i „narracyjnie” etc. Jak sobie patrzę na zjawisko od mniej więcej roku – baaaardzo dużo w modzie na KW zwyczajnego marketingu…
Żeby było jasne – zagranie genialnego koncertu przez utalentowanych muzyków po średniej, ale modnej płycie jest absolutnie możliwe. I może miało miejsce…. Koncerty, szczególnie jazzowe, rządzą się swoimi prawami. Jeśli tak – dobrze dla słuchaczy, że (o ile…) uczestniczyli w misterium. Mi było szkoda czasu i pieniędzy. Apriorycznie założyłem po przesłuchaniu „The Epic” że to raczej rzemiosło… Solidne rzemiosło. Ale niewiele więcej.
@SonicColtrane –> dziękuję za ten głos, ale odwrócę perspektywę. Nie tyle „większe osłuchanie”, co „większa ortodoksja”. Bo inaczej sugerowalibyśmy, że jazz to jedyny miernik muzycznego wtajemniczenia. I na tym, że jazzowym insiderom podoba się to mniej niż jazzowym outsiderom (po średniej licząc) musielibyśmy jednak skończyć. Sympatyków muzyki poważnej bym w to nie mieszał – tym akurat Washington może się podobać jako aranżer. Czego dowodem wczorajszy występ KW na Promsach.
Co do kolejności zauważania Washingtona w mediach – nie ma co się spierać ani szukać marketingu. Wydał go Brainfeeder, pierwsze preordery pojechały więc naturalną drogą do fanów elektroniki i hip-hopu. Sam pisałem o płycie Kamasiego wcześniej niż „Downbeat”, a nie zdarza mi się to regularnie i bynajmniej pierwszym jego piewcą nie byłem (zresztą „Downbeat” najwyraźniej uznał wagę sytuacji i dał okładkę z KW miesiąc temu, co pachnie mi pewną aprecjacją). „The Wire” – tak z drugiej flanki – odniósł się do „The Epic” wcześniej niż „DB”, bardzo zresztą entuzjastycznie (aprecjacja jak nic – i miejsce w czołówce płyt roku). Aprecjuje również Ted Gioia (numer jeden na liście płyt roku). Skądinąd, co ciekawe, nawet najpełniejsza i najciekawsza polska KRYTYCZNA recenzja KW ukazała się poza środowiskiem jazzowym (Michał Pudło w Screenagers). Jedna sprawa to sądy (czy Kamasi jest dobrym jazzmanem czy jest outsiderem dla niejazzowej publiki – tu możemy się przekonywać, podobnie jak co do własnych upodobań), a druga to fakty, że środowisko jazzowego mainstreamu reagowało w jego wypadku wolniej. Jeśli mamy się spierać o tę kolejność zauważania, to jednak proszę o fakty – tu postawa aprioryczna się nie sprawdzi. 🙂