Co teraz

Trzy dni temu zmarł Damo Suzuki. I jest to pożegnanie z czwartym spośród najważniejszych członków grupy Can, który śpiewał na najważniejszych w dorobku grupy płytach. Smutne jak trzy poprzednie, każdy z tych muzyków był na swój sposób wyjątkowy, ale do historii grupy nie będę dziś wracał, bo przez ostatnie lata robiłem to często. Co teraz? Zostało ich tylko dwóch: najstarszy, czyli Irmin Schmidt, oraz ten, który lata temu odchodził z grupy w obawie o własny stan zdrowia psychicznego, czyli Malcolm Mooney.  

Wczoraj w Studiu Lutosławskiego Marcin Masecki – w wybitnym wykonawczo trio z Jerzym Rogiewiczem i Maxem Muchą – grał premierowy koncert albumu Boleros y más, który to występ, półtoragodzinny, oczywiście wychodził znaczenie szerzej w stronę repertuaru latynoamerykańskiego, piosenki znane z płyty wzbogacając o inne, głównie instrumentalne. Co teraz? Biorąc pod uwagę to, jak się Masecki rozwija wokalnie – a dziś materiał wykonuje na żywo chyba lepiej niż na płycie – nie zdziwiłaby mnie nawet jego autorska płyta z piosenkami po polsku.       

Miałem dziś napisać trzy słowa o nowym Helado Negro. Bardzo porządna płyta, ale jednak słabsza niż Far In. I nie mogę się uwolnić od myśli, że przyjemny skądinąd utwór Echo Tricks Me jest jakąś próbą wykonania coveru Brakhage Stereolab z pamięci. Co teraz? Napiszę o zupełnie innej płycie niż zamierzałem, bo po paru odsłuchach okazała się jednak ciekawsza. 

Na początku trochę się od What Now Brittany Howard – którą kiedyś wychwalałem za solowy debiut – odbiłem. To dość głośno zmasterowana płyta, Shawn Everett ma ciężką rękę (The War On Drugs) i na szczęście w tym wypadku nie stworzył miksu gęstego jak zupa. Może ze względu na różnorodną strukturę programu utworów, w których nie ma miejsca na monotonię. Uznajmy, że to pełne witalności podejście do funku i soulu przez pryzmat głośnej, ale przy tym taśmowo nasyconej produkcji z okolic Tame Impala, zrealizowane jednak bez utraty ducha tradycji, co słychać zarówno w aranżacjach, jak i w pełnych wykonawczej swobody partiach wokalnych czy gitarowych autorki płyty. Od czasu Jaime nie było chyba płyty równie Prince’owskiej w tym swobodnym i nowoczesnym patrzeniu na tradycję afroamerykańską (Power to Undo), z taką brawurą wykorzystującej harmonie wokalne. To jest album, z którego odsłuchu za każdym razem wychodzi się z jakimś nowym odkryciem, choć przyznaję, że mam słabość do finałowego Every Color in Blue z partią trąbki Roda McGahy. A kiedy w Another Day Howard śpiewa, że przeżywa najlepszy czas w życiu, jestem skłonny uwierzyć. Co teraz? Na pewno trudno będzie to przebić.  

BRITTANY HOWARD What Now, Island 2024