Wielka Brittany

To mówicie, że cały czas czekacie na te najlepsze niewydane nagrania demo z archiwum Prince’a? Lepszych niż ta płyta raczej nie będzie. Mówicie, że kobieca wokalistyka i kobiecy songwriting rządzą w roku 2019? Nie sposób tej tezy prowadzić dalej bez przesłuchania albumu Jaime. Mówicie też, że podoba wam się zespół Alabama Shakes? Płyta ich wokalistki Brittany Howard jest znaczenie lepsza. A jeśli nic nie mówiliście, to już w ogóle najlepiej – sam podchodziłem do tej płyty bez wielkich oczekiwań i osiągnąłem na koniec weekendu pełną satysfakcję. I w miarę pewną kandydatkę do listy płyt roku.

Z góry zaznaczyć trzeba, że Howard nie jest tą typową kobiecą gwiazdą roku 2019. Jaime w pierwszej kolejności da się porównywać z płytami z męskiego nurtu muzyki afroamerykańskiej. Poza Prince’em, który jest tu punktem odniesienia czystym i oczywistym, także Curtis Mayfield, Gil Scott-Heron i D’Angelo. Pomaga na pewno fakt, że 31-letnia wokalistka z Alabamy jest przy okazji niezłą gitarzystką, a na kobiecej scenie spod znaku R&B, soulu i funku to stosunkowo rzadka kombinacja. Mamy tu więc sporo ciepłego, miękkiego akordowego grania, charakterystycznego bluesowego podprowadzania harmonii, na których zbudowana zostanie linia wokalna, a wreszcie trochę Prince’owskich z ducha popisów solowych.

Jak przystało na wielkie płyty z soulem i bluesem w tle, Jaime to przedsięwzięcie pełne odniesień do dramatu osobistej historii – Howard poświęciła ten album swojej zainteresowanej muzyką siostrze, która zmarła jako nastolatka na siatkówczaka, występującą u dzieci formę nowotworu złośliwego. Pisanie utworów na tę płytę to był dla mnie proces o charakterze terapii – pisze wprost autorka. Przyznaje, że część utworów powstawała od lat, szkice miała w swoim laptopie od dawna, nad częścią pracowała, podróżując po Ameryce, obserwując – jak sama dodaje – piękno, ale też samotność i biedę. Przyszły klasyk czarnej muzyki kształtowały więc mniej więcej podobne warunki jak klasyki z przeszłości. Najwyraźniej Stany Zjednoczone wracają do deklarowanej przez jej prezydenta wielkości znaczenie dłużej niż się wydaje. Smutku jest na tej płycie niemało, ale zarazem jest tu niesamowity ładunek empatii, próba pocieszenia, rozładowania tego smutku. Jej Georgia to nie cover, ale najwyraźniej próba podjęcia klasycznego tematu – bez strachu o porównania. Howard nie boi się tu żadnych tego typu wyzwań konfrontujących ją z klasykami. Podobnie z końcowym Run To Me, które można uznać za współczesne echo Nothing Compares 2U – znów bez kalkowania, ale z wyraźną intencją wpisania się w pewną konwencję. Brittany nie bała się tu wyzwań. I wygrała.

Howard śpiewa tu dużo o potrzebie akceptacji, a gospelową opowieść o nadziei snuje już w nieco innym stylu niż poprzednicy (I don’t go to church anymore / I know he still loves me). Muzycznie też zdarza jej się podążyć w kierunku nowoczesnego R&B (Tomorrow), misternie konstruując całość w studiu Shawna Everetta (tego samego, który nagrywa Alabama Shakes) i nawiązując do współczesnej, hiphopowej produkcji. Ale Jaime ani na moment nie traci też z oczu tradycyjnego rzemiosła muzycznego – niesłychana jakość tej płyty wypływa ze spotkania dwóch światów. Łącznikiem są muzycy, których Howard do studia zaprosiła – Robert Glasper, który daje gwarancję łączności z hiphopową (Kendrick Lamar itd.), a zarazem jazzową współczesnością, basista Zac Cockrell znany już z Alabama Shakes oraz fenomenalnie wpasowujący się w stylistykę tej płyty Nate Smith – perkusista z doświadczeniami pracy u Dave’a Hollanda i Chrisa Pottera. Nieprzeładowana aranżacyjnie (Prince) tkanka muzyczna idealnie uzupełnia to, co chciała powiedzieć. Raczej też trudno będzie jej po tej płycie powrócić do nagrań z zespołem, to chyba raczej sytuacja z tych, kiedy to frontman(ka) dopiero opuszczając swoją formację wchodzi na kolejny, nieosiągalny wcześniej poziom.

BRITTANY HOWARD Jaime, ATO/Columbia 2019, 8-9/10